sobota, 17 kwietnia 2021

Od Antaresa cd. Lei

— Myślę, że możemy po prostu wprowadzić konie do stajni. Tam powinien być stajenny, a teraz też jest pora, że ludzie zjeżdżają na nocleg — powiedział, zeskakując z siodła.
— Hm, tak chyba będzie szybciej — zgodziła się Lea i również zsiadła z konia.
Oboje poprowadzili swoje wierzchowce do stajni, Antares odpiął juki od siodła i przewiesił je sobie przez ramię. Stajennymi okazały się dwie podobne do siebie dziewczynki - jedna wyglądała na nieco starszą. Zapewne były to córki lub wnuczki karczmarza. Niewielki Würstdorf nie był mieściną, w której najmowałoby się kogokolwiek do pomocy. Interesem zajmowała się cała rodzina, od nestora rodu aż po najmniejsze dzieciaki.
Karczma powitała ich ciepłem kominka, zapachem jedzenia i hałasem rozmów, przerywanym od czasu do czasu wybuchami śmiechu. Większość stołów i ław była już zajęta. Część zajmowali mieszkańcy Würstdorfu, w dużej mierze chłopi i biedniejsi mieszczanie. Szukali miejsca, gdzie mogliby w spokoju ponarzekać na pracę, pogodę i zbiory, szukali jedzenia, które nie byłoby tym samym, domowym, które codziennie jedli. Pozostałą część sali obsiedli podróżni różnej maści. Antares złowił wzrokiem jakiegoś kupca, siedzącego przy stole w towarzystwie dwóch postawnych mężczyzn, zapewne jego ochroniarzy. Była też i jakaś rodzina - ojciec właśnie dojadał tłustą skórkę od kurczaka i brukselkę po grymaszącej nad talerzem latorośli. Czwórka młodych osób siedziała przy kolejnym stole - o nic Antares niewiele był w stanie powiedzieć, tyle tylko, że wesoło rozmawiali i każdy miał przy pasie broń. W kącie sali siedział samotny mężczyzna o nieco nieobecnym spojrzeniu. O ławę opierał swój kostur - pielgrzym, ale dokąd i w jakim celu zmierzał, tego trudno było się domyślić
— Chodź, tam jest jeszcze nieco miejsca — powiedział Antares, łowiąc wzrokiem kawałek wolnej ławy. Zajmowały ją jakieś dwie osoby, ale uprzejmie skupiły się przy jednym końcu, zostawiając resztę dla innych gości karczmy.
— Czy możemy się dosiąść? — zapytała ich z uśmiechem Lea. Na takie pytanie nie można było dać odmowy, para odwzajemniła uśmiech, skinęła głową.
"Zaraz umrę z głodu" poskarżył się niepotrzebnieten drugi, zupełnie tak, jakby z Antaresem nie mieli wspólnego żołądka.
Lea i Antares usiedli. Rycerz odpiął miecz od pasa, postawił bagaże pod nogami, zaraz obok bagaży Lei. Po chwili podeszła do nich młoda kobieta, starsza wersja dziewczynek ze stajni.
— Co podać? — zapytała rezolutnie. Antares skinął głową w kierunku Lei, kobieta przeniosła na nią swoją uwagę. — Hm? Dla panienki?
— Coś z mięsem... Może jakaś potrawka?
— Jest gulasz barani z kaszą. Może być? — Lea skinęła jej głową. — Coś do picia? Polecam wino, tata sam robił... A na ugaszenie pragnienia po podróży może podpiwek? Przyniosę antałek, hm?
— Tak, chętnie bym się czegoś napiła. Antares?
Rycerz też skinął głową, kobieta kontynuowała.
— Dla pana też potrawka, hm?
— Może być... Jest jeszcze coś z rusztu? — dopytał.
— Mamy kiełbaski z cebulą i stek wołowy.
— To poproszę.
Lea przechyliła głowę, unosząc brew, kobieta zaś parsknęła śmiechem.
— Które? Potrawkę, kiełbaski czy stek, hm?
— Wszystko.
Zapadła chwila ciszy. Kelnerka miała się chyba roześmiać, ale uświadomiła sobie, że Antares mówi zupełnie poważnie.
— Zje pan to wszystko?
"A co, kurde!"
— Owszem. I za wszystko zapłacę, proszę się nie martwić.
— Skoro tak, nie mnie wnikać, hm? — podsumowała, rozkładając ręce. — Pójdę po ten podpiwek, zaraz będę z powrotem.
Kobieta ulotniła się, Antares przebiegł wzrokiem po sali. Krążyło tu jeszcze pięć niebywale podobnych do siebie kobiet. Karczmarz miał chyba z osiem córek.
"Nie oglądaj się za spódniczkami, jak masz Leę pod opieką!" obsztorcował go nagle mag. Antares niemal drgnął na ławie - raz, że zarzut lubieżnego oglądania się za wdziękami niewiast był po prostu absurdalny, a dwa, że nie przypominał sobie, by ten drugi kiedykolwiek był takim służbistą.
"Dobrze się czujesz?" zapytał, troska przeważyła.
"Nie denerwuj mnie! Zapodaj jakiś temat, wysil się trochę!"
Antares zastanowił się moment, zaraz do jego umysłu wrócił fragment, gdy Lea opowiadała o swojej rodzinie. Zapadło mu to w pamięć. Temat rodziny w ogóle zawsze zapadał mu w pamięć, jakkolwiek błahych spraw ludzie by nie roztrząsali. Wszystko przez to, że sam nigdy nie miał rodziny z prawdziwego zdarzenia, a jedyna osoba, którą mógł nazwać ojcem, odeszła na zawsze.
— Myślałaś o tym, by napisać list do rodziny? — podjął nieco nieoczekiwanie. — Bez względu na to, jak kompetentną i zaradną osobą jesteś, i tak będą się martwić. Wiedza, że nic ci nie jest, że sobie radzisz, na pewno ich ucieszy. I na pewno będą chcieli wiedzieć, co u ciebie słychać.
Rycerz mógłby nieświadomie zacząć niezbyt przyjemny temat, w końcu jeśli ktoś tak nagle opuszcza całą swoją rodzinę, można podejrzewać, że był ku temu niezbyt miły powód. Jednak Antares poczuł, że w przypadku Lei tak nie jest, że pozostaje ze swoją rodziną w dobrych relacjach.
On sam zaczął się zastanawiać, co napisałby sir Roderykowi, gdyby ten jeszcze żył. Sir Roderyk sam mówił, że powinni podróżować razem maksymalnie dwa lata od momentu, gdy Antares zostanie pasowany na rycerza, potem powinien się usamodzielnić. Nabyć renomy i doświadczenia. W końcu wziąć sobie ucznia.
To się nigdy nie stało i sir Roderyk nie doczekał momentu, w którym o poczynaniach Antaresa usłyszałby z plotek czy pieśni. Jakkolwiek smutno to nie brzmiało, rycerz ułożył już w swym sercu tę stratę, pogodził się z nią i nie tkwiła bolesną zadrą w jego duszy.
Powróciła kelnerka z podpiwkiem. Antałek stanął na stole, dołączyły do niego dwa kufle. Antares nalał Lei do pełna, potem nalał też sobie. Wlał w siebie pół kufla, gasząc w końcu pragnienie.
— Sam od czasu do czasu pisuję do markiza Rocheforta — podjął. — Ale to bardziej raporty z tego, co udało mi się zrobić. Taki już los błędnego rycerza, że nie ma ziemi ani bogactw, ale nadal musi jakoś konia zaobroczyć.
Rozmowę ponownie przerwała im kelnerka.
— Proszę, na razie przyniosłam państwu potrawki. Ale zaraz doniosę też kiełbaski i stek, pan się nie martwi — powiedziała z uśmiechem, stawiając naczynia przed nimi.
— Proszę się nie spieszyć — odparł jej Antares, biorąc rzuconą na stół drewnianą łyżkę.
— A pewnie. Przyniosę, jak pan zje, to nie wystygnie, hm?
— Tak, poproszę. Tak by było najlepiej.
Kelnerka oddaliła się, Lea też wzięła sobie jedną z łyżek.
— Smacznego — życzyła Antaresowi.
Rycerz odpowiedział tym samym, zajął się swoją porcją. Głód doskwierał mu już od pewnego czasu, ale nie narzekał. Jadł jak smok, zasilająca jego ciało magia wymagała mnóstwa energii, a jedynym sposobem jej dostarczenia było jedzenie. Toteż Antares zadziwiał apetytem, pochłaniając średnio trzy zwyczajne porcje na każdym posiłku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz