wtorek, 13 kwietnia 2021

Od Pana Sokolnika - Event


— Postanowione, zakładamy ci Tindera.
Dwójka opadła na wytartą sofę z takim impetem, by Sokolnik aż podskoczył w miejscu, prawie wylewając przy tym taniego sikacza z zielonej butelki. Osobiście wolał piwo w brązowych butelkach i prawdopodobnie wynikało to tylko i wyłącznie ze zwykłych pobudek estetycznych, ale za każdym razem jednak z uporem maniaka przyrzekał, że brązowa butelka po prostu jest lepsza pod absolutnie każdym względem. Brązowej butelki jednak nie było, a on, jak studencki kodeks przykazywał, musiał cieszyć się z tego, co miał. A miał w tamtej chwili kuriozalną ilość zielonych sześciopaków i niezrównoważonych znajomych, z którymi powinien te sześciopaki “wygulgać”.
Ci niezrównoważeni znajomi sprawiali, że niejednokrotnie podważał poprawność swoich wyborów życiowych, szczególnie w momentach jak ten, kiedy dwa sępy go otoczyły i zamknęły w potrzasku jak byle ofiarę, może nawet padlinę, do rozszarpania na kawałeczki. Podczas gdy on miał jedynie nadzieję na spędzenie miłego wieczoru w towarzystwie ploteczek na temat znajomych Matildy, dyskusji, dlaczego była Mirona była absolutnie najgorszą babą na świecie. W tle miała im przygrywać playlista hitów z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych (jednak utrzymanych w nowoczesnym tonie, inaczej nikt nie chciał tego słuchać), którą zaobserwował jakiś czas temu za poleceniem Kai, ewentualnie jakiś film czy serial produkcji Netflixa, ale to głównie do ewentualnego pośmiania się z tragicznej gry aktorskiej i scenariusza w mdłych młodzieżówkach. Wolał wyprzeć z pamięci nieszczęsne wydarzenie, jakim było oglądnięcie (z absolutnie własnej i nieprzymuszonej woli) The Kissing Booth. Nie pomijając równie porywającego sequela, oczywiście, z których nabijali się przez kolejne pół roku (przynajmniej Miron i Matilda, Sokolnik jedynie płakał, gdy tylko temat filmu zostawał ponownie poruszany). Chociaż i tak chyba najbardziej ekscytującym seansem, a może raczej maratonem, na jaki się kiedykolwiek porwali, były wszystkie części Zmierzchu, dokładnie tak, jak ich samozwańczy bóg Pattinson nie przykazał. Swoją drogą, był jedynym powodem, dla którego Matilda i Miron chcieli kontynuować oglądanie tego skończonego absurdu. Sokolnik nie podzielał ich entuzjazmu, ba, wręcz okazywał swoje rozgoryczenie tą sytuacją. Dwójka jednak z uporem maniaka nie dawała za wygraną, a więc seria została dokończona, a psychika mężczyzny już na zawsze naruszona.
Fakt, faktem, Miron niesamowicie upatrzył sobie za cel, jak najbardziej wkurwić Sokolnika, dlatego przy każdej możliwej okazji, kiedy tylko nie widzieli się dłużej, wołał do Matildy, albo samego Sokolnika niesławne już “Where the hell have you been loca?”, na co ten jedynie jęczał, ewentualnie rwał sobie włosy z głowy, albo zawracał na pięcie i udawał, że absolutnie nie ma nic wspólnego z rudzielcem, który zanosił się śmiechem i standardowo - bił po kolanie, starając się złapać oddech.
Oczywiście, na większość absurdalnych pomysłów dwójki, jak wyjazd w ciemno nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co, akceptował, podobnie jak nagłe pomysły założenia biznesu, czy wyścigów wózków sklepowych na opuszczonym parkingu o trzeciej w nocy. Jednak hasło “zakładamy ci Tindera” brzmiało w tej chwili jak największa groźba, próba wyciągnięcia z bezpiecznej, ciemnej strefy samotności, w której było mu całkiem wygodnie. Ingerowanie w jego osobę nie było dla niego szczególnie wielkim posunięciem, w końcu miał już na udzie wytatuowane w cyrylicy “żaba na monocyklu”, po tym jak Miron na dwa miesiące (wyjątkowo dobry jak na niego wynik) zachłysnął się handpoke. Okazjonalne obcinanie mu włosów przez Matildę również nie było problemem (całkiem nieźle wyglądał w tym mullecie, czy dwa lata wcześniej w kitce samuraja), podobnie jak regularna wymiana szafy, po tym, jak dziewczyna obkupiła się w lumpeksach, przy okazji znajdując całkiem ładne szmatki dla Sokolnika, który na zakupy zwyczajnie nie chadzał. Jednak Tinder, to było już zwyczajnie za dużo, dlatego dwukolorowe oczy przeleciały w panice po znajomych, jakby właśnie mu oznajmili, że są seryjnymi mordercami, a ten tygodniowy smród, to wcale nie z kanalizacji.
— C-co? — wyjąkał, a knykcie mu zbielały od zaciskania palców na szkle. Matilda zaśmiała się melodyjnie, wciągając obie stopy na kanapę. Miała na sobie urocze, różowe, puchate skarpetki, które właściwie to należały do Sokolnika, dlatego wyglądały na niej bardziej jak podkolanówki. Dziewczyna przywłaszczyła je sobie i zawsze pierwsze co robiła po rozpakowaniu się w mieszkaniu chłopaków, pędziła do pokoju mężczyzny, by sięgnąć do drugiej szuflady od góry w czarnej komodzie i wyciągnąć je spomiędzy bokserek. Zawsze czekały na nią, wyprane w porcji, do której przynależał najładniej pachnący płyn do płukania, złożone w sposób, który znalazł gdzieś na youtube. Pominął fakt, że kiedy była zima, potrafił specjalnie kłaść je tuż przed przyjściem dziewczyny na kaloryferze, ewentualnie podsuszać je przez jakiś czas suszarką, bo zawsze narzekała, że zimno jej w stopy.
— Ewentualnie Grindra! — Miron odpalił się prawie od razu, nachylając mocniej nad mężczyzną, jakby chcąc mu przekazać, że nie ma absolutnie się czego wstydzić. — Widzisz, mówiłem ci, że to o to chodzi! — Co? Nie, nie jestem gejem, Miron, na litość boską.
— Ty, ale brzmisz teraz, jakbyś miał coś do gejów. Masz coś do gejów, co? — waleczna postawa, jaką załączył sobie rudzielec, doprowadzała powoli Sokolnika do szewskiej pasji, bo zawsze pojawiała się w najmniej adekwatnych do tego momentach. Brunet uszczypnął grzbiet swojego nosa w geście zmęczenia i zmarszczył mocno brwi, nie do końca dowierzając, że po aktywnym wspieraniu środowisk i wybieraniu się na marsze równości, oraz do gejbarów z Mironem, musiał jeszcze się z czegoś tłumaczyć. Dosłownie miał tęczową wlepę, którą dostał ze sklepu gdy zamawiał flagę dla Mirona, wsadzoną za przezroczyste etui telefonu i codziennie się z nią bujał, narażając na potencjalny wpierdol.
— Nie, Miron, po prostu nie jestem gejem.
— Skąd możesz wiedzieć?! Całowałeś kiedyś innego faceta, czy co?! — bąknął, zakładając ręce na piersi.
— Tak, ciebie!
— To się nie liczy!
— Oczywiście, że się liczy, a teraz dajcie mi spokój, nie zakładam żadnego Tindera, a tym bardziej Grindra — westchnął, po czym wziął łyk piwa i podniósł się, żeby pójść do kuchni po kawałek pizzy. Kukurydza wyjątkowo mu nie pasowała do rukoli i pomidorków koktajlowych, ale standardowo, Miron, jako największy fan kukurydzy, musiał dopiąć swego i przekrzyczał zamawiającego pizzę Sokolnika. Krzywiąc się, zsunął wszystkie żółte kawałki na pozostałą pizzę i wrócił do towarzystwa, nie siadając jednak pomiędzy dwójką, a na osobnym krześle. Miał dość narażania się na potencjalny atak, a było to bardzo prawdopodobne przy narwańcach, jak to ich troskliwie określał.
— No weź, nie daj się prosić — jęknęła Matilda, unosząc wyżej butelkę, na co chłopak pokręcił głową. Dziewczyna jęknęła. — Ale czemu nie.
— A czemu tak?
— Bo już teraz jesteś w chuj samotny. Nic tylko siedzisz w domu, albo w pracy i nie spotykasz się z nikim, oprócz nas. Jeszcze chwila i przyrośniesz do tej kanapy, spójrz, twoja dupa już się tu odbiła! — Jak zawsze wypowiedź dziewczyny nie mogła być sucha wizualnie, dlatego szaleńczo gestykulowała rękami, co Miron zawsze komentował czymś w stylu “bo zaraz odlecisz”. Teraz jednak, ku rozczarowaniu (pierwszy raz w życiu) bruneta, mężczyzna jedynie siedział i kiwał głową, zgadzając się z tym, co mówi kobieta. Sokolnik po raz kolejny poczuł się zdradzony.
— A to coś złego? Jak wam tak przeszkadza, to kupię nową kanapę i tyle.
— Kanapa to metafora.
— Czego niby?
— To jak jaskinia dla niezrównoważonego, edgy nastolatka.
— Czyli jestem emo?
— Mniej więcej. — Sokolnik westchnął głęboko i odrzucił głowę do tyłu, wciągając lewą nogę na krzesło. — Ale mniejsza o to, bo nie o tym jest rozmowa. Po prostu nie chcę, żebyś skończył jako stary kawaler z papugą. Już wystarczy, że skazałeś się na czterdzieści lat niewoli z tym ptaszyskiem. Nie próbuj zaprzeczyć, bo sama wiesz, jaka jest prawda.
— Ale może mi taki stan rzeczy odpowiada?
— Póki co, ale za kilka lat będziesz przeklinać, że nie posłuchałeś cioci Matildy.
— To zmartwienie mnie z przyszłości. Nie, po prostu nie chcę…
— Matilda, weź mi podeślij to zdjęcie, wiesz… Znad jeziora, o — bąknął nagle Miron, zwracając na siebie uwagę rozmawiającej do tej pory dwójki. W dłoni trzymał telefon. Sokolnikowy telefon.
— Co ty — zaczął mężczyzna, ale rudy uciszył go ruchem ręki.
— Nie skłamałem ci z wiekiem i wpiszę ci prawdziwy wzrost w bio. Ile ty masz? Metr, metr, metr… Metr siedemdziesiąt siedem?
— Tak, siedemdziesiąt siedem — zachichotała Matilda, klikając energicznie w telefonie. — Poszło na grupkę.
— Dzięki! Imię… F… Nazwisko, Sokolnik, no i gittoni, jeszcze ze dwa zdjęcia i git.
— Weź jeszcze to, wiesz, z kawiarni.
— To z saszetką cukru?
— Tak!
— Yas, queen, wyglądał tam zajebiście, to mi się podoba — parsknął Miron, dalej wypełniając sokolnikową kartę wstępu do magicznego świata Tindera.
— Zabiję was. Gołymi rękami. Obiecuję.
— Możesz to zrobić, jak już będziemy po twoim ślubie i jak nam podziękujesz za to, co dla ciebie zrobiliśmy.
Nawet już nie sięgał po swój telefon, jedynie spoglądnął z rozczarowaniem na chichoczącą dwójkę, która coraz bardziej posuwała postęp w tworzeniu sokolnikowego profilu randkowego do przodu. Finalnie odwrócił głowę ku oknu z wielkim westchnieniem, żeby zauważyć, jak zmieniają baner reklamowy wiszący na budynku naprzeciwko. Dwa miesiące temu był sławny piłkarz z żoną, przez ostatnie tygodnie górowała reklama jakiegoś najnowszego smartfona, a teraz zapowiadało się na całkiem neutralną reklamę świeżo wchodzącego do kin filmu. Przynajmniej tak wnioskował po naklejonych dopiero trzech, czy czterech fragmentach.
Stojące na parapecie, trzy chabazie, wymagały podlania już od jakiegoś czasu. Oklapłe, trochę podwiędnięte, wyglądały tak samo marnie, jak wymięty brunet, którego dresy mogły poszczycić się wielką plamą na udzie. Zarzekał się, że wyglądała jak pudel, dlatego nie miał zamiaru wyrzucić ciuchu, który szczerze mówiąc, był już w absolutnie tragicznym stanie. Przetarty na kolanach, bez sznurka, bo go gdzieś zgubił i gumą tak luźną, by spodnie ledwo trzymały się na sokolnikowych biodrach. Andżejek, Mihałek i Pawełek (bo tak nazwał wielką trójkę roślinek, które były głównie jego odpowiedzialnością, odkąd resztą zajmował się Miron) ostatnio podlewane były w czwartek. Była środa wieczór. Sokolnik obiecał sobie, że podleje je następnego dnia i wyjątkowo nie zrobi tego resztką herbaty. Kiedy przychodziło do zielonkawych przyjaciół (w których zawalone było całe mieszkanie, Miron uwielbiał roślinki), Sokolnik nie potrafił się nimi zajmować, właściwie to całkowicie zapominając, że miał pod opieką kilka chabazi. Były dla niego trudne, niezrozumiałe, nie potrafiły się o sobie przypomnieć głośnym skrzeknięciem, jak Ignaś i po prostu określał je jako nudne. Współlokator często go za to oblewał wiadrem zimnej wody, wykrzykując niezrozumiałe terminy odnoszące się do pielęgnacji kwiatów doniczkowych, po czym szedł przecierać szmatką kurz ze swojej ukochanej monstery. Nazywał ją swoim skarbeńkiem, ewentualnie Irenką.

— Dlaczego się nimi nie zajmujesz? — zapytał, strzepując papierosa do popielniczki. Miron miał dziwny zwyczaj drążenia tematu tak długo, jak się tylko dało i poruszania go zdecydowanie zbyt często. Nawet jeśli był świadomy, że nigdy nie otrzyma odpowiedzi. Szatyn wzruszył wtedy ramionami, trochę żałując, że ich rozmowy przy wieczornym papierosie, gdy siedzieli na blacie przy parapecie w kuchni, za każdym razem wyglądały tak samo. Zastanawiał się, czy przypadkiem Miron nie napisał ukradkiem jakiegoś scenariusza i nie recytował go z pamięci. Najpierw było pytanie o pracę, później zagajenie w kierunku studiów, tego dlaczego wykładowca był do dupy, kolokwium z pytaniami, na które akurat się nie przygotował, jak i również usilne zmuszenie Sokolnika do podjęcia żywota uczelnianego. Później nagle przewijał się temat związany z Matildą, ze dwa słówka o cukrze, który znowu podrożał, a na końcu podzielenie się przemyśleniami odnośnie tej nowej sąsiadki, która wpadła w oko Mironowi, ewentualnie, właśnie napastowanie Sokolnika pytaniami o roślinki.
— Czy to ważne? — mruknął, przecierając nos i zachowując się, jak gdyby nigdy nic, podczas gdy Miron wręcz płakał mu nad ramieniem, agresywnie wypuszczając dym ustami, gdy wyrzucał z siebie słowa z prędkością opróżniania magazynku karabinu maszynowego.
— Tak, tak, oczywiście, że to ważne! Typie, zabiłeś kolejną paprotkę, ja już nie wiem, co mam z tobą zrobić!
— Może po prostu nie dawaj mi kwiatków, których nie chcę.
— Tak i co jeszcze, pozwolić ci, żebyś żył w najsmutniejszej, najmniej przytulnej norze? Już i tak twój pokój wygląda, jak pobojowisko, wiesz, co z nim będzie, jak zabiorę ci stamtąd roślinki?
— Będzie wyglądać, jak mój pokój?
— Bezczelne i bestialskie — warknął, odrzucając do tyłu krótkie włosy, które ledwo związywał w kitkę. Jedyne, co mógł z nimi naprawdę zrobić, to spiąć je różową spinką z koroną, którą dostał od koleżanki, żeby luźne kosmyki nie wpadały mu do oczu. Aktualnie czupryna Mirona była w absolutnie najmniej dogodnej do noszenia długości.
— Żadne bestialskie. Nie chcę mieć roślin, nie umiem się nimi zajmować, ok?
— Dosłownie proszę cię tylko, żebyś je podlewał dwa razy w tygodniu, nic więcej! Wszystkim innym zajmuję się ja!
— Nie pamiętam o nich, kurwa.
— O Ignasiu jakoś pamiętasz. — Brzmiał jakby był rzeczywiście, dogłębnie zraniony tą obojętnością współlokatora.
— Bo Ignaś żyje i daje mi o tym znać, słyszałeś, jaka ta papuga jest głośna? Kwiatek mi nie zaskrzeczy, traktuję je jak ozdobę, z którą nic nie trzeba robić. Nic na to nie poradzę.
— To sobie ustaw alarm, żeby ci przypominał co poniedziałek i czwartek, że trzeba je podlać.
— Podziękuję.
Miron z impetem zgniótł peta w popielniczce w kształcie kaktusa. Dostał ją jakieś dwa lata temu na urodziny od chłopaka, z którym nawet nie rozmawiał. Swoje oburzenie starał się przekazać przez założenie rąk na piersi i odwrócenie wzroku od Sokolnika. Gdyby nie grająca w tle muzyka z Zeldy, którą Sokolnik zostawił włączoną, prawdopodobnie towarzyszyłaby im bardzo niezręczna głucha cisza. Mimo to melodia grająca w okolicy fontanny wróżek, była niezwykle nieadekwatna i okazywała się być jeszcze bardziej drażniącą, niż wspomniana wcześniej, paskudna cisza. Sokolnik żałował, że nie zostawił jej wyłączonej, nie przyciszył telewizora, albo zwyczajnie, nie miał przy sobie teraz pilota. Chociaż nagłe wyciszenie gry byłoby ciosem poniżej pasa, jak wyłączenie muzyki grającej na imprezie tuż przed największym dropem.
Oblizał dolną wargę, zagryzł ją pospiesznie i wyglądnął przez okno, za którym rozciągała się jedynie ciemność. Kilka lamp ulicznych rzucało żółtą poświatę na stojące pod nimi samochody, Dwoje ludzi wracało skądś, zataczając się po chodniku. Przejechał autobus nocny, dwa samochody i jeden motocykl. Trzy samochody.
— Jesteś takim, kurwa, ignorantem — wysyczał nagle, gdy szatyn akurat oglądał skórki przy paznokciach. Paskudnie rozdrapane, nigdy nie potrafił utrzymać ich w ładzie mimo olejków i kremów, które dostawał od Matildy. Zawsze chciała, by jego dłonie wyglądały dobrze, a on zawsze ją w tym zawodził. Dwukolorowe spojrzenie zawisło na mężczyźnie, który zrobił się czerwony na twarzy w tym samym momencie, w którym suchy, beznamiętny wzrok odnalazł się na jego buzi. Przełknął nerwowo ślinę, widocznie trudził się w odnalezieniu jakiegoś punktu zaczepienia, czy w ogóle wątku, który miał poruszyć. Sokolnik bywał onieśmielający. Co prawda zdecydowanie częściej zdarzało się, że jego mimika była całkiem zwyczajna, jednak w momentach takich, jak ten, kiedy ktoś ochrzcił go podobnymi określeniami, coś pękało, a dotychczas całkiem łagodna buźka przybierała wyraz, delikatnie ujmując, niepokojący. Miron zdawał się nie uczyć na błędach, notorycznie wymuszając na Sokolniku przyjęcie formy nastawionej na obronę, czasem wręcz atak.
— Co? — zapytał, jakby niekoniecznie wierząc w to, co powiedział właśnie jego współlokator. Ten widocznie nie chciał i nie powinien ciągnąć tego tematu, jednak jakiś wewnętrzny upór sprawił, że ponownie wytknął Sokolnikowi jego niedoskonałości.
— Jesteś ignorantem. Powiedziałbym, że nawet pierdolonym.
— Bo nie chcę się zajmować kwiatkami? Czy ty siebie słyszysz, Miron?
— Tu już nawet nie chodzi tylko o te kwiatki. O kogokolwiek. Nie dbasz o nikogo, poza sobą. Nie masz znajomych, z nikim się nie spotykasz, jedyne co robisz, to praca, dom, praca, dom, ewentualnie zajęcia i zakupy. Nawet do klubu nie wychodzisz.
— Dbam o was. O ciebie i Matildę. Nie potrzebuję nikogo więcej. Zresztą, to nie czyni mnie ing…
— Dbasz o nas tylko dlatego, że jesteś na nas skazany. — Wciął mu się w pół zdania. — Gdybym z tobą nie mieszkał i nie zapraszał Matildy co drugi dzień, nie miałbyś nikogo.
— Skazany? Jesteś moim przyjacielem, to, że mieszkamy razem, nic nie zmienia. Tak samo Matilda.
— Mhm. Już miałeś takiego jednego przyjaciela, gdzie się zarzekałeś, że wspólny akademik na nic nie wpływa. Sergiusz? Tak mu było? No, co tam u niego, jak tam praca, ma kogoś?
— Urwał nam się kontakt, ale to nic nie znaczy.
— Urwał? Tak nazywasz twoje ignorowanie jego wiadomości i telefonów przez dwa miesiące, zanim sobie odpuścił? Dosłownie wystawiłeś go trzy razy, gdy chciał pójść z tobą na piwo, za każdym razem usprawiedliwiając się “napiętym grafikiem” — wymalował w powietrzu palcami cudzysłów — podczas gdy w rzeczywistości leżałeś i napieprzałeś w jakąś grę na telefon. Nie próbuj się usprawiedliwiać, bo pamiętam, jak było. I pamiętam, że chcieliśmy cię przekonać z Matildą, że powinieneś się z nim spotkać, bo jemu jako jednemu z nielicznych się jeszcze chciało.
Ślina zalegająca w sokolnikowym gardle zmieniła się w dość sporą gulę, której nie był w stanie przełknąć.
— Nie zrozum mnie źle, ale nie mam zamiaru wierzyć w twoje pierdolenie i usprawiedliwianie się. Z Matildą jest dokładnie to samo. Nie utrzymujesz z nią kontaktu. Nie, jeśli czegoś nie potrzebujesz. Zdarza ci się z nią rozmawiać tylko dlatego, że ja tu jestem.
— Wcale, wcale nie!
— To powiedz mi, czy rozmawialiście ze sobą pół roku temu, kiedy się pokłóciliśmy i nie rozmawialiśmy ze sobą przez prawie miesiąc. Hm? Ile razy do niej napisałeś, żeby spytać, jak się czuje? Ile razy ją odwiedziłeś? Obudź się i przestań sobie wmawiać, że umiesz budować relacje z ludźmi i je podtrzymywać, bo nie umiesz, a, no i świat nie kończy się na czubku twojego zasmaranego nosa. Zresztą, co ja mówię o znajomych i Matildzie, do własnej matki kurwa nie umiesz zadzwonić raz w tygodniu, jeśli cię do tego nie zagonimy. Jeszcze, żebyś miał z nią nieciekawą relację, to bym zrozumiał, ale tak nie jest.
— Od kiedy wyznacznikiem tego, czy ci na kimś zależy, jest to, jak często rozmawiacie? Matilda sama mówi, że najrzadziej gada ze swoją najbliższą przyjaciółką i jej o to wyrzutów nie robi!
— Bo ona z nią rozmawia. Ty nie rozmawiasz. Z nikim. To my rozmawiamy, ty tylko odpowiadasz, kiedy ci się zachce. Matilda zawsze pierwsza wyciągnie do ciebie rękę i zrobi dla ciebie wszystko, bez wyjątku, całkowicie bezinteresownie.
— Tak, Matilda jest taka wspaniała i bez skazy — syknął. — Najlepsza przyjaciółeczka, kurwa.
— Przywiozła ci o drugiej w nocy rosół i aspirynę, jak ledwo żyłeś, bo się rozchorowałeś. Już nie wspomnę, o opiece, którą ci zapewniła, gdy rzygałeś i srałeś dalej, niż byłeś w stanie zobaczyć. Skończysz sam. Zobaczysz.

Sokolnik naprawdę nienawidził tych pierdolonych roślin.
Zostawił je dla świętego spokoju, by nie grać dłużej na nerwach Mironowi i rzeczywiście, nawet zaczął systematycznie je podlewać, nawet jeśli była to resztka herbaty, której akurat nie posłodził. Jakkolwiek bardzo obrażony by nie był, po tym, jak Miron wyłożył mu piękne kazanie na temat wady, z której nawet nie zdawał sobie sprawy, mimo wszystko coś tam do niego dotarło i w pewnym sensie zmienił swoje nastawienie. Co prawda nie zmienił się od razu w towarzyską bestię, która znała wszystkich i którą wszyscy znali, ale zdecydowanie częściej zaczął wychodzić z inicjatywą co do tego, czy nie powinni do kogoś, albo z kim wyjść. Zdarzało mu się nawet napisać do Matildy jakąś tandetną wiadomość z zapytaniem, co tam u niej i czy wszystko w miarę znośnie, a nie zapominał nawet, żeby odezwać się do mamy i upewnić ją, że wszystko ok.
Nie była to taka głupia decyzja, odkąd jego relacja z dwójką, która właśnie chichotała pod nosem, wypisując jakieś absurdalne informacje w jego całkiem nowe konto na Tinderze, nagle okazała się być mu bliższa, niż się tego spodziewał.
Mimo to minę dalej miał nietęgą, a pomysł usilnego wciskania mu związków, których sobie zwyczajnie nie życzył, wydawał mu się po prostu niegrzeczny i nie na miejscu. Nic jednak nie mówił, doskonale wiedząc, że przegadać dwójki nie miał szans.
— Pomyśl o tym jak o łapaniu pokemonów — zaśmiała się nagle Matilda, zwracając na siebie uwagę Sokolnika. Zmarszczył brwi, jakby nie do końca wiedząc, o co jej chodzi. — Pokemony, grałeś w pokemony.
— No. Miał nawet całkiem, całkiem level — parsknął Miron, na chwilę odrywając wzrok od ekranu telefonu, w którym ciągle wklikiwał jakieś dane.
— No i co w związku z pokemonami?
— No, to po prostu łapiesz te, których nie miałeś, albo które ci się podobają. Jak cię zmatchują, to bum! Masz pokemona! Błagam cię, nikt tak na serio tam nie pisze i się nie umawia, chyba że na seks.
— Ale nie warto, to tak swoją drogą — dodał mężczyzna.
— W każdym razie, żony tam nie znajdziesz. — Wzruszyła ramionami, po czym wzięła łyk z butelki. Sokolnik pokiwał głową, udając, że rozumie, o czym właściwie mówiła dwójka i czemu w ogóle zakładali mu Tindera. — Jak ci idzie? — spytała, nachylając się nad głównym organizatorem przedsięwzięcia, który skupiał się jak nigdy. Szatyn zaczął się zastanawiać, czy Miron kiedykolwiek starał się w podobny sposób, kiedy musiał akurat nauczyć się na kolosa, czy inny egzamin. Doszedł do wniosku, że nie, a mężczyzna miał naprawdę dziwne priorytety w życiu.
— Już kończę, tylko jeszcze jakąś fajną piosenkę muszę mu znaleźć, wiesz, jednak spotify mówi najwięcej o człowieku. — Dziewczyna pokiwała głową, śmiejąc się cicho, a Sokolnik jedynie westchnął.
— Boję się, co tam napisałeś.
— Same dobre rzeczy! Dobra, siadaj obok, skończyłem — pisnął, po czym zaczął szybko klaskać, odkładając wcześniej telefon na swoje kolano. — To jest tak dobre, tak dobre! Dzieło mojego życia. — Poklepał miejsce obok siebie, gdy Sokolnik ociężale zwlekał się z krzesła, żeby usiąść obok Mirona. Matilda siedziała po drugiej stronie i opierała głowę o ramię mężczyzny, również czekając, żeby zobaczyć, co tam pięknego wymalował.
— No, dajesz — burknął szatyn, biorąc jeszcze łyka piwa, zanim miał zobaczyć ten absurd w wykonaniu Mirona.
— Dobra, no to tu, wiadomo, twoje imię, nazwisko, nic ciekawego. Dwadzieścia trzy lata, miałem problem z twoimi urodzinami, dlaczego nigdy nie obchodzimy twoich urodzin? Kiedy ty właściwie masz urodziny, co? Nigdy nie widziałem, żeby mama do ciebie dzwoniła z życzeniami..
— Nie obchodzę za bardzo urodzin.
— Zauważyłem, ale czemu. — Sokolnik wzruszył ramionami. — Dobra, nieważne. Także to się tak prezentuje. Tu zdjęcia. Wziąłem pięć, wiesz, te najlepsze.
Główne zdjęcie zaskoczyło Sokolnika, bo nieszczególnie przypominał sobie, kiedy mogli je zrobić. Siedział z papierosem, nad jakąś rzeką, ze swoją pięknie porozrywaną kurtką. Matilda śmiała się, że to już dziura z kurtką, a nie kurtka z dziurą. Mimo wszystko zdjęcie wyglądało dobrze, a Sokolnik z zaczesanymi do tyłu włosami prezentował się po prostu atrakcyjnie.
— No tak, na start promujemy nałogi. — Kobieta przewróciła oczami.
— Czekam tylko, aż fanki zdrowego stylu życia rzucą mi się do gardła. Chociaż nie, wróć, o papierochy, o dziwo, nigdy się nie pultają.
— Palenie jest hot, nie to, co rzucanie info o lodach na przecenie. — Nawiązanie do jednej z większych “dram” internetowych, jakie miały miejsce na ćwierkaczu nigdy nie mogło zostać pominięte przez Matildę, która po wsze czasy miała już wypominać niesławną akcję. Śmiech wtedy zapijany był białym winem, wieczór długi i ciepły, a białka Sokolnika coraz bardziej widoczne, kiedy przewracał oczami, słysząc kolejny komentarz, który wyczytywała. Oczywiście po wszystkim poszli i kupili te lody, odkąd cena była atrakcyjna, a cała sytuacja narobiła im niezłego smaka na sorbet malinowy, czy tam mango. — Dobra, pokazuj następne. — Miron na zawołanie śmignął palcem po ekranie i pospiesznie zaprezentował pozostałe zdjęcia, które uznał, że obowiązkowo muszą znaleźć się na profilu chłopaka. Wspomniane wcześniej zdjęcie z paczką cukru, jedno gdzie oglądali z Ignasiem jakąś losową animację i dwa, o których już w ogóle nie miał pojęcia, że kiedykolwiek zaistniały. — Kiedy wy mi robicie te zdjęcia, co? — rzucił, za wzdychając tak ciężko, jakby ktoś dopiero co zdjął mu z ramion ciężar godny Atlasa. Właściwie to czasem czuł się w dokładnie ten sposób, jakby miał udźwignąć na własnych plecach cały świat, przynajmniej ten ich, wspólny, wyjątkowo prywatny.
— Tajemnica państwowa. No nie patrz tak na mnie, nie możemy ci powiedzieć, bo się więcej nie dasz złapać.
Zdecydował się jak raz posłuchać Mirona, uważając, że ta tajemna wiedza i tak nie będzie mu potrzebna, a dwójka i tak znajdzie swoje sposoby, by uwieczniać go wbrew jego woli i możliwe, że naprawdę kiedyś im za to podziękuje. Tymczasem jedynie sączył powoli piwo, przyglądając się dziełu współlokatora i powoli kręcąc głową, widząc, jakie głupoty powypisywał mu w opisie. Oczywiście, nie miał zamiaru ich zmieniać, odkąd nie miał nawet szczególnej chęci do tego, żeby bawić się w coś takiego, jak Tinder. Nic nie mówił o swoich planach usunięcia całości za tydzień, kiedy zdążą już zapomnieć o tym, że w ogóle podjęli się próby zeswatania chłopaka z przypadkową osobą z internetu. Właściwie to zacząć powinien od tego, że nawet nie znał swojego hasła, ani maila, który mogli mu wprowadzić. Rudy z dumą pokazał mu, że w okienku “co słucham” wkleił “She Wolf” Shakiry, na co Sokolnik jedynie wzruszył ramionami, zgadując, że tak, rzeczywiście nawet lubił tę piosenkę. Niekoniecznie sam ustawiłby ją sobie jako znak rozpoznawczy, ale skoro uznano, że to do niego pasuje, nie miał zamiaru niszczyć jakiegoś obrazu siebie, który klarował się przed mironowymi ślepiami.

— Dlaczego tak bardzo wzbraniasz się przed związkami? — spytała Matilda, kiedy uciążliwy współlokator poszedł na chwilę na dymka do pokoju Sokolnika. Miał największe okno i rzadko kto w nim przebywał, nie licząc Sokolnika, któremu w sumie to za bardzo nie zależało, dlatego ochrzczony został tytułem palarni, oczywiście na każde takie posiedzenie, Ignaś zostawał wynoszony z pokoju i wracał do niego dopiero wtedy, kiedy porządnie wywietrzał. Dwukolorowe oczy padły na brunetkę, która z uporem maniaka podwijała pod siebie nogi i powoli przybierała coraz bardziej zbliżony do kuli, kształt. Jednym ze zmartwień było to, jak dziewczyna szybko marzła, dlatego w pogotowiu zawsze czekał na nią koc ułożony na oparciu kanapy, z którego korzystała jednak dopiero w ostateczności. Upierała się, że wszystko jest dobrze tak długo, jak tylko potrafiła i nie dawała za wygraną, nawet jeśli doskonale widzieli, że trzęsła się z zimna i szczękała zębami. Dopóki sama nie zdecydowała, że należy się przykryć, nie było siły, żeby ją do tego przekonać. Później zawsze kończyło się na tym, że brunet zmuszony był do rozcierania jej skostniałych stóp, ewentualnie rozgrzewania drobnych dłoni w tych własnych. Nie wspominając o tych dwóch, czy trzech razach, gdzie kończyli przytuleni do siebie na kanapie pod kocem, oglądając jakiś marny sitcom, gdy Miron pochrapywał na fotelu obok, albo całkiem ulatniał się do swojego pokoju.
W odpowiedzi na pytanie, które pojawiło się dość nagle i nawet go zaskoczyło, zmarszczył jedynie brwi i posłał jej spojrzenie pełne niezrozumienia, głodne pogłębienia tematu i wytłumaczenia, co dokładniej miała na myśli. Odetchnęła. Równie ciężko, co on.
— Chodzi mi o to, że wiesz. Z nikim się nie spotykasz. Nikogo nie masz na oku. Nawet się za nikim nie oglądniesz na ulicy!
— Po prostu nie mam takiej potrzeby. — Niespodziewanie się zaśmiał. Dość szczerze, jakby to, co powiedziała i to, jakie miał na ten temat zdanie, było przynajmniej najlepszym kawałem, jaki usłyszał do tej pory. Nie do końca rozumiała jego szampański humor i reakcję na jej słowa. — Nie wiem, czy jest za tym jakaś większa filozofia. Nie ciągnie mnie do związków.
— A byłeś kiedyś w jakimś? No co? Nigdy nic o tym nie mówiłeś. — Prawie w tym samym momencie, w którym mężczyzna ponownie zmarszczył brwi i nieco przekrzywił głowę, kobieta przyjęła postawę obronną, jakby przynajmniej miał ją zaatakować potokiem słów, jak Miron. Chwila zastanowienia, na jaką sobie pozwolił, była zdecydowanie przeciągnięta, odkąd miał nadzieję nieco zagrać na nerwach kobiety i sprawić, żeby choć trochę się zniecierpliwiła.
— Chyba, chyba tak? W liceum przez pół roku, jeśli mnie pamięć nie myli. To było dziwne.
— I ja nic o tym nie wiem? Opowiadaj! — pisnęła, nachylając się mocniej nad Sokolnikiem, a ten mógł przysiąc, że czuje bijący od jej kończyn chłód. Tylko kilka minut dzieliło ich do standardowej rutyny, jaką było rozcieranie skóry Matildy.
— Nie ma właściwie o czym — zaśmiał się cicho, wyciągając ramię w jej stronę, w którę za chwilę się wtuliła. Przyciągnął ją jednym, szybkim ruchem i pozwolił, by zimne dłonie odnalazły wygodne miejsce w kieszeni jego bluzy. — Poznaliśmy się na jakiejś imprezie urodzinowej, podobno ze mną flirtowała, trochę popisaliśmy, pospotykaliśmy się i w sumie jakoś to wyszło. Spytała, czy ze sobą chodzimy, czy nie, nawet ją lubiłem, więc się zgodziłem.
— Podobała ci się! Ktoś ci się podobał! — Nadmierna ekscytacja kobiety zawsze go zaskakiwała, nie miał jednak zamiaru jej w żaden sposób komentować.
— Czy podobała. Lubiłem ją. Po prostu. Tak jak ciebie, albo Mirona — mruknął, a jego głowa mimowolnie odchyliła się na oparcie kanapy. — Nie było żadnych fajerwerków. Ściskania w żołądku, czy motyli, jak to mówicie. Właściwie, to nie wiem, czy kiedykolwiek będą.
Mimowolnie spięła ramiona i spojrzała na niego z błyskiem w oku, jakby co najmniej zrozumiała wszystko, co kiedykolwiek do niej powiedział i co kiedykolwiek jej pokazał. Jak również to, czego nigdy nie zakomunikował wprost.
— Oh. Ty…?
— Tak… Tak mi się wydaje — szepnął, odwracając głowę w jej stronę.
— Rozumiem.
— Rozumiesz?
— Tak. Przepraszam, za dzisiaj. Przesadziliśmy.
— Nie ma za co, serio. Zresztą, jak to mówi stare przysłowie, to zawsze wina Mirona.
— Co znowu ja? — parsknął winowajca, który wrócił z papierosa i właśnie rozcierał ramiona, bo najwidoczniej zdążył zmarznąć. Noc była chłodna i nieubłagana.
— Nic, chodź tu i weź kocyk, bo Matilda nam zamarznie.
Uśmiechnął się, czując, jak drobna dłoń ściska delikatnie tę jego.

Sranie w banie kurwa elo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz