poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Od Tadeusza CD Isidoro

𝔗
Tadeusz westchnął ciężko, słysząc nieszczęsne użeranie się biednego Isidoro z, najwidoczniej, niezwykle głupim skrybą, który przypadkiem musiał znaleźć się na przecież tak ważnym turnieju; Softmantle nie podejrzewał, by do zawodów szachowych specjalnie zatrudniano takich głupców. Podczas jego długiego życia jednak świat zdążył zmienić się już dobre trzy, a może cztery razy; może i fakt siedzącego za tym konkretnym stołem skryby był i tych zmian przejawem? Kompletna niemożność zapisania dosyć prostego nazwiska, w którym jedynie apostrof co niektórym mógł przynieść trudność również? 
Tadeusz zarechotał pod nosem, obawiając się, do czego to dojdzie, gdy będzie musiał podać swoje nazwisko, o drugim imieniu już nawet nie wspominając. Miał wrażenie, że skryba zemdleje i spadnie ze swojego stołka, gdy dowie się, że w miejscu dwudziestej trzeciej litery alfabetu można i postawić tę dwudziestą drugą. Nie wspominając nawet o nagłej bladości polików, która miała wystąpić, gdy skryba zorientuje się, kto tak naprawdę przed nim stoi i mierzy go z pogardą swym żabim spojrzeniem; oczywiście, o ile biedny chłopak na szachach w ogóle się znał, a praca za drewnianym stolikiem na turnieju szachowym nie była jedynie w miarę prostym sposobem szybkiego, aczkolwiek nużącego dorobku.
Żaba sięgnęła do połów swojego fraka, przygotowując się na wyciągnięcie odpowiednich dokumentów poświadczających jego nazwisko. Już przed wyjazdem do Vallmory domyślał się, że na dźwięk Tadeusza Idiveusa Softmantla co najwyżej pogratulują mu udanego żartu.
Zamarł jednak nagle, niczym zwierze, w które ślepia swe wbija głodny drapieżnik. A następnie zmarszczył to swoje prawie cały czas gładkie, obślizgłe czoło, łypnął czarnym ślepiem na nieszczęśnika, który miał czelność uznać go za nic niewarte zwierzę. Prychnął, gdy stojąca za nimi osoba, losowy okularnik, bezpardonowo przepchał się do stoliczka, jakby Tadeusz nie odstał swojego w kolejce. Medyk czym prędzej rzucił się do blatu i mocno, jak na żabę, uderzył pięścią w blat, przy okazji kładąc na nim odpowiednie dokumenty potwierdzające jego godność i zdolność prawną.
— Nie jestem żadnym zwierzęciem! — zarechotał, co zabrzmiało komicznie, mając na uwadze to, że rechoczą zazwyczaj żaby, te jeziorkowe również, które do zwierząt jak najbardziej należy zaliczyć. Tadeusz zignorował jednak ten szczegół, stwierdzając, że dla uczonych i ludzie do zwierząt się zaliczali. Najwidoczniej skryba uczonym jednak nie był. — Jestem graczem!
Stojący obok niego mężczyzna uniósł brew, nie skomentował tego jednak, w przeciwieństwie do siedzącego za stolikiem skryby:
— Gadające zwierzęta nadal zaliczają się pod zwierzęta. I pod używanie magii. — Przeniósł wzrok na biednego, teraz nieporadnie stojącego na uboczu Isidoro. — Prosiłbym o pilnowanie swoich pupili.
— Pupili! — żachnął się Tadeusz, nie dając nawet dojść do słowa D’Arienzo, a mieszkańcy Vallmory mogli radować się, że rektor Uniwersytetu Magicznego w pełni nie odzyskał swojego potencjału magicznego. Wystarczał jednak, by spalić cudze włosy, skryba więc powinien był się mieć na baczności, gdy biały kamień drewnianej laski ściskanej kurczowo przez żabią łapkę zalśnił niebezpiecznie. — Nie jestem niczyim pupilem! A gadającymi zwierzętami są, na światłość Asaima, i ludzie, i wykształcony człowiek powinien to wiedzieć, chyba, że chce rozpętać rewolucję! Znalazło się robactwo, co myśli, że jest panami świata, a znalazłby się ogr, co szanownego pana nawet jako przekąski by nie potraktował, a jak marną wykałaczkę za takie pomówienia!
Kolejka poruszyła się niespokojnie.
— Co się tam dzieje?
— Czekam już dwadzieścia sześć minut!
— Ile można wpisywać jedno nazwisko?
— Od kiedy to żaby uczą grać w szachy?
Niezarejestrowany jeszcze gracz parsknął szklanym śmiechem i nachylił się nad stołem, okiem łypiąc na papiery wcześniej rzucone na drewno przez Tadeusza. Jego błękitna tęczówka błysnęła z nawet nieskrywanym, okropnie bezwstydnym podekscytowaniem, podrapał się po nosie, na którego końcówkę zjechały okulary o grubych szkłach. Odchrząknął i zerknął niebieskim okiem na nadal hardo spoglądającego na gadającą żabę skrybę.
— Od kiedy to dawni arcymistrzowie nie mają wstępu na turnieje?
— Dziękuję.
Siedzący za stołem zamarł, gdy, oczywiście ta ludzka, dłoń podsunęła mu pod nos cudze papiery.
— Nazywam się Tadeusz Idiveus Softmantle i zagram w tym turnieju, i jedynie Asaim mógłby mi przeszkodzić — oświadczył twardo exczarnoksiężnik, prostując się z dumą i z pogardą łypiąc na skrybę, który w nagłej panice wziął się za dalsze wypełnianie tabelki. Żaba pochyliła się nad stołem, mrugnęła raz i drugi. — A szanowny pan wpisze moje drugie imię przez fał a nie wu, jeżeli nie chce sprowadzić na siebie niepotrzebnego nikomu gniewu szanującego swój przydomek maga. Zrozumiałe?
Chłopak pokiwał głową, raz po raz kreśląc drugie imię Tadeusza, dopóki nie udało mu się zapisać tego poprawnie.
— Wiek?
— Sto pięćdziesiąt cztery.
Żaba wyrwała z jego rąk przynależny jej numerek, prychnęła po raz ostatni, doskonale znając już wcześniej podyktowane zasady, bo przecież pierwszy raz na turnieju szachowym się nie pojawiała. Możliwe, że robiła to jednak po raz pierwszy pod postacią żaby.
Odchrząknął i skinął głową, sugerując Isidoro, że jest to najlepszy moment na udanie się na przedturniejowy odpoczynek.
— Kto by pomyślał, że znajdą się jeszcze jacyś moi fani, co? — mruknął już bardziej do siebie, niźli do idącego przy nim D’Arienzo. Obrócił się po raz ostatni do stolika, całym swym ciałem, bo przecież budowa kręgosłupa nie pozwalała mu na zerknięcie przez swoje ramię. Spojrzał na tajemniczego mężczyznę w okularach, niespodziewanego wybawiciela, teraz pochylającego się nas skrybą. — Skoczek na E5, biorę królową.
𝔗

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz