czwartek, 15 kwietnia 2021

Od Echa do Mattii

Dziwny to był krajobraz, do którego, jak sam zdążył zauważyć, gdy śniegi stopniały, a na gałęziach drzew pojawiły się pierwsze zalążki, nigdy nie zdążył się przyzwyczaić. W tej nieszczęsnej bieli odnajdywał przynajmniej znajomy mu kiedyś kształt, znajomą, jasną barwę, choć w innym tonie, bo nie tym ciepłym, przynoszącym na myśl słodki krem, którym wypełniało się te dobre ciastka, które z przyjemnością podkradał z kuchni, a chłód kryształu powlekającego piękne żyrandole. Do tego ta gładkość terenu, gdzieniegdzie kołyszącej się lini-tancerki ku górze, by następnie opaść gwałtownie, pagórki. Gdy przestrzeń jednak pokryła wczesnowiosenna zieleń, gdy niebo spowiły deszczowe chmury, które, jak na standardy chłopaka, utrzymywały się na nim wystarczająco długo, cudza ziemia stała się jeszcze bardziej obcą, taką, gdzie nie mógł odnaleźć nawet najdrobniejszej cząsteczki swojego jestestwa – brakowało mu tej charakterystycznej, nienaruszonej ludzką stopą pustki, tęsknił za piaszczystym bezkresem, o dziwo pozwalającym przyzwyczajonemu człowiekowi odnaleźć się w nim bez żadnego problemu.
A przebywał tu już trzy lata i zaczynał się zastanawiać, czy ta niemożność przyzwyczajenia się do zupełnie normalnych procesów na Kontynencie nie wynikała jedynie z pewnego uporu. Chłopiec powiedział, że nie będzie mu się tu podobać i nigdy mu się nie spodoba – tak więc najwidoczniej miało zostać.
Poruszył dłonią opierającą się swym wierzchem o plecy, zacisnął tę drugą na nadgarstku, a ciemne brwi ściągnęły się ku sobie nieznacznie w zamyśleniu, może odrobinie trwogi.
Nie chciał wracać do Almery, bo ruch ten zbliżał chłopaka jedynie do domu oraz do pozostawionych za sobą, niekoniecznie przyjaźnie nastawionych mu ludzi. Przypominał o błędach i potknięciach przeszłości, o tej bliźnie, która zdobiła mięsień prawego ramienia i okalała go znajomo, przytulała i szeptała słodkie słówka o nieudanej próbie obrony, o mieczu, który gładko zatańczył na ostrzu sztyletu chłopaka i tak ładnie drasnął, musnął swą zimną stalą i pozostawił ślad. Myśl o mieście przywoływała mdlący odór, bo cechy zapachu ten utracił dla niego dobre dwa lata temu, soli i ryb, a ten był jedynie wspomnieniem o uginających się gwałtownie kolanach, o bólu żołądka i o krwawiących dziąsłach uśmiechających się do niego ludzi.
Nie chciał wracać do Almery, bo to właśnie w tej przebrzydłej Almerze zostawił medalion ciążący na smukłej szyi, a teraz z drżącą wargą i zmarszczonym czołem bał się go odbierać. Bał się bardzo, że nie odbierze tego od osoby, której wisior pozostawił, a pozostanie mu jedynie wyrwanie go gwałtownie z cudzych, barbarzyńskich dłoni z brudem za paznokciami lub chłodnej piąstki trupa zaciśniętej w pośmiertnym stężeniu na złotym łańcuszku.
Nie chciał wracać do Almery, bo nie chciał do intryg, do plotek i do nieżyczliwych mu spojrzeń, którymi obdarowany został już wystarczająco wiele razy w ciągu swojego krótkiego życia. Nie potrafił doszukać się przyjemności w muzyce, w nieśmiałych uśmiechach i w delikatnych dłoniach opartych o jego barki, i w tych ustach nieznacznie muskających płatek ucha, by wyszeptać do niego cudzy, skrzętnie skrywany sekret, który, przy pomocy alkoholu pływającego w krwiobiegach gości, wymsknął się na parkiet, samemu chcąc zatańczyć walca.
Kiedyś może nawet go to bawiło. Teraz nie.
Niebieska łuna, światło słońca, które zdecydowało na chwilę wychylić się zza chmur i odbiło się w kamieniu kolczyka, zatańczyła na męskim poliku i choć on nie miał szansy tego dostrzec, to ucisk opuszków na nadgarstku zelżał trochę, palce poruszyły się w tym samym rytmie, co światło. Odchrząknął, ruszył ramionami, chcąc choć odrobinę się rozluźnić – rozluźnienie nie przyszło, pozostała niezręczność i niecierpliwość ciszy. I nawet ta zieleń błyskająca za oknem nie potrafiła już oderwać jego myśli od wypowiedzianych wcześniej zdań.
— Kiedy ruszamy? — zapytał sucho, spoglądając przez ramię na szlachetnego pana kryjącego się za zasiadającą przy biurku sylwetką Cervana.
Obrona szlachetnych panów wychodziła mu przez pewien czas. Okazać się dopiero miało, czy uda mu się to i teraz – cieszył się więc Echo, że obaj z towarzyszących mu mężczyzn nie wiedzieli, jak zakończyła się jego bardzo dobrze rokująca, zamorska kariera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz