poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Od Echa CD Mattii

Siwe, końskie ucho zastrzygło gwałtownie, kopyta ustawiły się w rządku, a kobyła parsknęła donośnie oburzona najwidoczniej niezauważonym jeszcze przez jej jeźdźca obrotem spraw. Mężczyzną, cały czas wypatrującym w chmurach odpowiedzi na stawiane mu przez otaczający go świat pytania, zakołysało odrobinę, lekko pociągnęło w przód – prędko jednak wrócił do znajomej własnej sylwetce stabilności, nogi nie przesunęły się, nie kopnęły kobyły, ciało ani razu nie rzuciło się na grzbiecie i w siodle, mogąc w ten sposób sprawić rumakowi ból. Wydawać się mogło, że w siodle go urodzono i w siodle się wychował, co pewnie było pewnym przejaskrawieniem, ale, bynajmniej, nie kłamstwem.
Powrócił swym ciemnym spojrzeniem do malującego się przed nimi gościńca, do przedmiotu, który najwidoczniej nagle i znikąd wyrósł przed łbem jego kobyły. Kharqa, jak się okazało, z przerażeniem w swych końskich oczach oraz z rozszerzonymi, burczącymi w oburzeniu chrapami przyglądała się drewnianemu znakowi nieco na prawo od swojej głowy, który miał czelność nagle i bez żadnej zapowiedzi dać pozwolenie jednej ze strzałek z nazwą odpaść od słupa. Ta kołysała się teraz niczym wahadło.
Jadący za nim Mattia wstrzymał swojego konia, a Echo parsknął cichym śmiechem, wstał w strzemionach i dłonią w uwierającej go, skórzanej rękawiczce zahaczył o cały czas strzygące ucho kobyły.
— Głupia — prychnął, ponownie wracając do siodła oraz do swej kamiennej twarzy, gdy zorientował się, że odrobina rozbawienia błysnęła w szlachetnym oku jadącego za nim panicza.
Biorąc wodzę w jedną dłoń, odchrząknął, a kobyłę musnął łydkami. Ta w końcu przeszła obok znaku, choć, tak na wszelki wypadek, nie spuszczała z niego swego bystrego oka i tańczyła pod siodłem na miękkich nogach, cały czas będąc gotową do ucieczki.
Chłopak nawet nie zauważył, gdy jego spojrzenie ponownie powędrowało ku wspomnianym wcześniej przez jego towarzysza obłokom. Te zwinnie prześlizgały się po błękicie, układały w fikuśne zakosy.
— Dotykanie chmur chyba pozostawię bogom — burknął w końcu krótko i równie tajemniczo, ostatecznie skupiając się na jeździe.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nędznym był towarzyszem. Do rozmowy, do wspólnych przejażdżek i dysput im towarzyszącym. Zagryzł więc polik od środka, przeklnął w myślach na swą nieszczęsną lewą rękawicę. Tę w końcu z irytacją zdjął i schował do kieszeni swych spodni.
Zastanawiał się, czy to rozbawione, ale w sposób ciepły i otwarty, spojrzenie, które zatrzymało się na jego sylwetce, nie jest jedynie ułudą, może przewrażliwieniem związanym ściśle z zawodem i z czujnością w zawód ten wpisaną.
— Możemy trochę skrócić sobie drogi — stwierdził w końcu, zwalniając odrobinę na Kharqie, by zrównać ze sobą konie i spojrzeć wprost na Mattię. Tak, by ten nie podziwiał jego pleców.
— Hm?
— Tam. — Uniósł nagą dłoń, wskazał na górujące na horyzoncie drzewo z charakterystycznie ułamaną gałęzią, którą ktoś złamać musiał umyślnie – opierała się bowiem o jego pień, raczej zostawiona tam specjalnie, niźli dopiero co strącona na ziemię przez mocniejszy powiew wiatru. — Skręcić za drzewem na wschód, oszczędzi nam kilku godzin. Ale albo prześpimy się pod niebem, albo ktoś w przydrożnej wiosce udostępni nam stodołę i trochę siana. Ale bezpieczniej — zauważył słusznie, bo w końcu od tego tutaj był. Od bezpieczeństwa, nie od dostarczania ewentualnych wygód i luksusów. — Przy następnym rozwidleniu stracimy po uchu. — Ciemne oko zerknęło na błyskający w płatku ucha Mattii kolczyk, jedna z dłoni Echa uniosła się do własnego ucha przyozdobionego biżuterią. — I może po oku. Dwóch.
— Bandyci?
Echo skinął głową.
— Ta. Podczas ostatniej przejażdżki w tych stronach pozbawiłem jednego oka — odpowiedział, szybciej i ciszej, choć nie zdołał ukryć rozbawienia i dumy, które nagle zatańczyły na twarzy.
— Brzmi jak ekscytująca historia.
Mężczyzna prychnął, wzruszył ramionami i przycisnął łydki do boków klaczy.
— Niezbyt — rzucił skromnie, nim Kharqa zakłusowała, by ponownie objąć przewodnictwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz