sobota, 17 kwietnia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Krasne ślepka błysnęły w półmroku, kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej, a męska dłoń zacisnęła się mocniej na trzymanym obojczyku, tym samym, którego wystrzępione, skórzane krawędzie jeszcze chwilę temu uwierały zmęczoną daleką podróżą szyjkę. Kiwnął lekko głową, wzruszył ramionami, jakby jego ostatnia wypowiedź była czymś zupełnie oczywistym, nie wymagającym jakichkolwiek podziękowań. Nie odezwał się jednak, nie zaprzeczył, z cichą pokorą przyjmując martusiowe słówka. Słodkie, delikatnie muskające wrażliwą skórę spiczastego ucha. Dalej nieco wycofane, lecz pewne już w swej życzliwości – pewne, iż wszelkie złości, gniew i zwady mają już za sobą, zostawiając je daleko we wspomnieniach poprzedniego miesiąca, dnia, który choć tak ciepły i tkliwy, pozostawił między dwójką niedoszłych kochanków nieprzyjemny posmak zbędnego zagniewania. I mimo, iż tak bardzo pragnął raz jeszcze schować dziewczęcą sylwetkę w swych ramionach, raz jeszcze skosztować słodycz jarzębinowych ust, wciąż nie będąc do końca pewnym, czy ta jeszcze kiedykolwiek pozwoli mu na gesty pełne namiętności i czułości, powstrzymał spragnione tkliwości dłonie, nie pozwalając sobie na tak szczere okazywanie, skrytych gdzieś w zakamarkach umysłu niepewnego, jak i zwyczajnie zalęknionego, uczuć.
Ostatnie lata nieśmiertelnej egzystencji zdołały nauczyć Tassariona, iż tylko serce czarne, twarde niczym z kamienia oraz umysł pozbawiony jakichkolwiek emocji są w stanie uchronić go przed kolejnym cieniem rozczarowania – zgryzotą, którą usłany był jego los, a do której wciąż nie potrafił się do końca przyzwyczaić. Żył w cichym przekonaniu, w którym najmniejszy pierwiastek poczciwości, smutku, bądź uniżenia uznawany był za słabość. Nie mógł sobie pozwolić na kolejne przejawy niemocy. Nie, kiedy zdołał wyrwać się ze szpon tego, który każdego dnia powtarzał mu, że jest niczym więcej, niż zwykłym robakiem. Potwornym pasożytem, nie zasługującym na jakiekolwiek ochłapy prawdziwego życia. Tassarion zdążył uwierzyć w te słowa. W fakt, iż to kim jest naprawdę, czyni go niegodnym sympatii, oddania.
Z Martą było inaczej. Przy niej, choć znał ją zaledwie dzień i sam nie był do końca w stanie wytłumaczyć swoich uczuć, jak i poczynań, nie obawiał się piętnowanych wad, które kiedykolwiek mogły uczynić go bezbronnym. Wszystko to nie miało jednak większego znaczenia. Nie, kiedy ta spoglądała na niego niczym na równego sobie, gdy w rzeczywistości był jedynie bezmyślnym monstrum. Monstrum, które prędzej czy później straci i ją. Wiedział, że nie zdoła wiecznie ukrywać swej tożsamości. A wtedy raz jeszcze pozostanie sam, bo kto byłby w stanie zaakceptować morderczą bestię, którą był właśnie on?
Siwe brewki uniosły się ku górze w lekkim zaskoczeniu.
— To mogła być właśnie najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek do mnie powiedziano — przyznał szczerze, a blade powieki zamrugały kilka razy, jakby chcąc się upewnić, że wciąż znajduje się w gildijskiej łaźni, w towarzystwie niezwykle urodziwej rudowłosej, a wszystko to nie jest jedynie kolejnym, wykreowanym przez wampirzy umysł scenariuszem. Zaraz z tassarionowej gardzieli wyrwał się cichutki śmiech, kiedy modrookie dziewczę obdarowało go lekkim kuksańcem. Wymamrotał ciche auć, a chudziutka dłoń pospiesznie powędrowała do zranionego boku. Tak, tak było o wiele lepiej. — Hej, nie powiedziałem nigdy — poprawił zaraz rozweseloną już Martuchnę.
Pokręcił głową, z pomiędzy bladych warg ponownie wyrwał się cichy śmiech.
— Oh, tak, cnotliwa dziewica. Szczególnie tamtego dnia, w jej własnym łóżku. Zastanawia mnie czasem jak bardzo okazałaby się cnotliwa, gdyby nie to nasze małe nieporozumienie. — Wzruszył ramionami, a uśmiech kolejny raz przybrał kokieteryjnego wyrazu. — Cóż, jeszcze kiedyś się dowiem.
Kiwnął głową, odwrócił się na pięcie w stronę drzwi i nie spoglądał już na znajdująca się za jego plecami Marciuchę, dając młodej dziewczynie choć ułudę prywatności, której przecież w towarzystwie mężczyzny zaznać nie mogła. Zatrzymał spojrzenie na, okalającym drewniany panel, drobnym wyżłobieniu. Smukłe, ciekawskie paluszki zaraz powędrowały w jego stronę, całe wampira zainteresowanie skupiającym na tym jednym, wybranym przez siebie punkcie. Zupełnie jakby w łaźni pozostał jedynie ciałem, bo sam umysł, w tę jedną, drobną chwilkę, zdołał już dawno wydostać się poza granice Tirie. Powrócił jednak, tak szybko jak i odszedł, gdy do tassarionowych uszu raz jeszcze dotarł słodki głosik Marty. Uśmiechnął się półgębkiem.
— Wykąpię, wykąpię — odparł cichutko, wciąż nie odwracając krwistoczerwonego spojrzenia od starej, zrujnowanej przez lata wilgoci, ściany. Wyprostował plecy, zerknął w bok, wprost na Martę, która zaraz stawiła się przy Tassarionie. I zadrżał, choć nie bał się dłużej jej dotyku, kiedy drobne, zaróżowione paluszki wylądowały na elfim, zranionym poliku. Blade, zmęczone powieki zakryły krwiste spojrzenie, a białowłosy wziął głęboki wdech, próbując jakkolwiek uspokoić rosnący na dnie klatki piersiowej ucisk. Wampirze ustka ułożyły się w lekkim, życzliwym uśmiechu. — Nic mi nie będzie. — Tassarionowa dłoń powędrowała do tej drobnej, dziewczęcej, wciąż tkwiącej przy jego poliku i zamknęła ją w swym własnym, łagodnym uścisku. Pokręcił głową. — Zdajesz sobie sprawę z tego, jak dużo mówisz? Na całe szczęście masz dość przyjemny głosik, nie zaprzeczę.
Zrobił krok w tył, łapiąc za zimny metal klamki.
— Chodźmy już. Najwyższy czas wracać do łóżek.
Marta: *robi cokolwiek*
Tasiu i ja: [link]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz