sobota, 24 kwietnia 2021

Od Mattii cd. Xaviera

Krótkie, zimowe dni, szybko mijały. Zlewały się w jedno pasmo identycznych dni - nawet pogoda specjalnie się nie różniła. Mężczyźni wstawali wcześnie, jechali forsownie, robiąc tylko te krótkie postoje na posiłki. Wieczorem docierali do jakiegoś gospodarstwa, czasem trafił się zajazd, czasem noc pod chmurką, po której Mattia do południa rozcierał obolałe i przemarznięte barki. Zaraz po kolacji Mattia zadawał swemu wahadełku niezmiennie to samo pytanie "Wskaż miejsce, w którym jest lutnia Xaviera", następnie zaś nanosił kolejną kropkę na mapę, opatrywał ją datą. Każdego wieczora kolejny czarny punkt pojawiał się dalej na mapie, nieubłaganie wskazywał drogę złodzieja ku stolicy. Wydawało się, jakby sama lutnia, niczym dziewczynka z baśni, rzucała za siebie błyszczące koraliki, wołając swojego prawowitego właściciela by wyrwał ją z łap porywacza.
Dni mijały, Xavier robił się niespokojny. Nie wyrażał tego wprost, ale Mattii nie umknęła ta pogłębiająca się zmarszczka miedzy brwiami za każdym razem, gdy wahadełko wskazywało pozycję lutni, te zaciskające się usta, to mimowolne poprawianie zupełnie normalnie spoczywających na nadgarstkach złotych bransolet.
Dystans między nimi i złodziejem sukcesywnie się skracał, jednak niewystarczająco szybko. Jasnym stało się, że nie dogonią go zanim ten nie dotrze do stolicy. Ich konie już były zmęczone - by dogonić mężczyznę musieliby je wymieniać, a to rzecz jasna nie wchodziło w grę ani w przypadku Mattii, ani w przypadku Xaviera.
— Wspominałeś, że dzięki wahadełku możemy być pewni przybliżonej pozycji lutni... Jak bardzo przybliżona jest to pozycja? — zaczął Xavier, gdy przyszedł wieczór i mężczyźni po raz kolejny pochylili się nad mapą.
— Przybliżona — powtórzył za nim astrolog. Nie zamierzał ukrywać niedociągnięć swoich umiejętności przed bardem. — W mieście, w zależności od dokładności mapy, mogę oszacować w której części dzielnicy się znajduje. Potem, już bez mapy, możemy podążać za wahadełkiem tak, jak się wychyla, ale ponownie - pokazuje przybliżoną lokalizację, nie zaś drogę do przedmiotu, więc wskaże nam na przykład budynek, nie zaś wejście do niego lub konkretne piętro.
Isidoro byłby w stanie odnaleźć lutnię nie tylko precyzyjnie w przestrzeni, ale i w czasie - zwyczajnie powiedziałby, że złodziej pojawi się z nią w konkretnym miejscu, o określonym czasie, i cała pogoń by się skończyła. Isidoro jednak z nimi nie było, ale Mattia nie zamierzał nad tym dywagować. Poradzą sobie, miał już pewien plan.
— Czyli im bliżej, tym będzie trudniej... — westchnął Xavier.
— I tak, i nie — podjął astrolog, odkładając wahadełko. — Gdybyśmy zdołali doścignąć go na szlaku, to albo złodziej oddałby lutnię po dobroci, albo ja sam na nic bym ci się nie przydał. Nie jestem wojownikiem. Co innego w mieście. — Astrolog uśmiechnął się, uniósł brew. — Soria to stolica, tam liczą się pieniądze i koneksje, czyż nie?
Jednego i drugiego Mattia miał pod dostatkiem.


Warowne, kamienne mury otaczały miasto, broniąc niepowołanym dostępu. Po blankach regularnie chodziły patrole, w bramie - strażnicy legitymowali przyjezdnych. Komuś przetrząsano właśnie wóz wyładowany towarami, kupiec srożył się i chodził wokół strażników usiłując przypilnować, by żadne dobra nie ucierpiały. Kawałek dalej do miasta zdążała jakaś rodzina. Dwoje dzieci siedziało razem na osiołku, rozdziawiały buzie, wodząc wzrokiem ku szczytowi kamiennej bramy.
Zaraz za bramą, pod samymi murami, rozciągały się biedniejsze domy i budynki, jednak z każdą miniętą przecznicą Soria udowadniała, dlaczego nazywa się ją marmurowym miastem.
Początkowo były to pojedyncze budynki należące do miasta - wśród drewnianych frontonów wyróżniała się biała, geometryczna fasada jakiegoś urzędu, bądź publicznych łaźni. Czasem zdarzyła się świątynia, czasem siedziba bogatszego cechu rzemieślników. W miarę jak zbliżali się do centrum miasta, malowane bądź pociemniałe od pogody drewno stopniowo niknęło, rozpływało się w dominującej, surowej bieli marmurów. Te lśniły chłodną, zimową poświatą, której ostatnie skrawki płynęły szerokimi ulicami lepszych dzielnic, zwiastując nadciągający zbyt wcześnie wieczór.
— Dzisiaj już chyba zbyt wiele nie zdziałamy — westchnął Mattia, patrząc z rozczarowaniem w niebo. Zasnuwało się ciemnymi chmurami, zwiastując nocną śnieżycę. — Jutro możemy spróbować zdobyć jakąś mapę miasta i zasięgnąć języka wśród innych... Zobaczymy, czy złodziej był na tyle nieroztropny, by paradować z twoją lutnią po mieście...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz