wtorek, 13 kwietnia 2021

Od Lei cd. Antaresa

Łowiłam każde słowo Antaresa, próbując zwizualizować sobie przebieg każdej z jego misji. Czy stresowała go sama myśl o pierwszym zadaniu? Jak zachowywały się konie, kiedy trzeba było je złapać? Poczułam lodowaty, spływający po kręgosłupie dreszcz na samo wspomnienie dnia, kiedy sąsiadowi uciekł jeden z jego wierzchowców - ale on akurat był szczególnym przypadkiem, narowistym i właściwie dzikim ogierem, który słuchał tylko swojego właściciela, a i to niechętnie. Złapanie go zajęło nam dobre kilka godzin, okupionych bólem wszystkich mięśni następnego dnia i znacznym skurczeniem się zapasu marchewek. No i desek poświęconych na naprawę jego boksu, żeby mieć absolutną pewność, że taka sytuacja już nie będzie miała miejsca.
A pilnowanie pary nowożeńców? Jak oni w ogóle musieli się czuć, kiedy dzień, który miał być najpiękniejszy w ich życiu, był wypełniony strachem o jego zachowanie? Czy coś takiego nie nakładało na ochraniającego ogromnej presji? Czy też mógł się poczęstować jadłem podczas uroczystości? Zachowywał się jak jeden z gości czy nie ukrywał swojej funkcji?
Czym właściwie różni się rycerz od błędnego rycerza? Z literatury kojarzyłam to określenie, przywodzące na myśl wędrowca, poszukiwacza przygód - zatem nic negatywnego, ale kiedy usłyszałam je po raz pierwszy, myślałam, że chodzi o kogoś, kto zwyczajnie się myli, a to już do Antaresa mi zdecydowanie nie pasowało.
Zanotowałam sobie zatem w pamięci te pytania, z lekkim żalem przyjmując to, że skończył opowiadać. Miałam ochotę podpytać go o więcej szczegółów, ale z drugiej strony obawiałam się, że mogłoby to być już nadmierne wściubianie nosa.
W jaki sposób właściwie odpowiedzieć na pytanie, co wcześniej robiłam? Och, wyjdę na kompetentną towarzyszkę misji, nie ma co... Siedziałam w domu i biegałam po lasach, wygłupiałam się z rodzeństwem, a potem nagle postanowiłam to wszystko zostawić, choć wiedziałam, że moja decyzja była pochopna. Lubiłam gildię i nie żałowałam przyjazdu tutaj, ale tęskniłam za rodzinnymi stronami. Wiedziałam też, że takie postanowienie wszystkich zszokowało, niektórzy sąsiedzi pewnie już mieli gotowe historie o tym, jak to znalazłam kochanka-barda i z nim uciekłam. Ludzie w mojej okolicy byli do rany przyłóż, ale uwielbiali plotkować i ubarwiać historie.
- Polowałam, ale raczej po prostu dla rodziny, czasem po to, żeby zanieść mięso na targ - odparłam po chwili zadumy. Przed chwilą żałowałam, że rycerz nie opowiedział mi więcej o sobie, a teraz sama nie byłam pewna, jakich słów użyć. - I jeszcze trochę... hmm, szyłam. Wcześniej mieszkałam w Ethiji i właściwie nigdy nie wyściubiłam nosa ze swojej wioski, dopiero wtedy, kiedy postanowiłam ruszyć do gildii.
- Dość radykalna zmiana - zauważył mężczyzna.
Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu - cóż, trudno mi było mu zaprzeczyć.
- Myślę, że według taty i reszty postąpiłam dość samolubnie - szczere słowa wypłynęły z moich ust, nim zdążyłam je powstrzymać, więc postanowiłam jakoś złagodzić ich brzmienie. - Znaczy, zawsze lubiłam biegać po lasach, ale to było maksymalnie pół dnia drogi od domu, a teraz zeszłoby się minimum kilka tygodni... więc tak, było dość radykalnie. Chyba po prostu tego potrzebowałam. 
Cóż, to zdecydowanie bardzo dokładna odpowiedź na to, czym się zajmowałam.
- Najważniejsze jest chyba to, żeby czuć się dobrze ze swoimi decyzjami - stwierdził Antares. W normalnych okolicznościach to zdanie wydawałoby mi się nieco patetyczne, ale teraz jednak stanowiło pewne pocieszenie.
- Zdecydowanie było warto, choćby po to, żeby poznać Favellusa, przeurocze stworzenie - zaśmiałam się, a koń jakby wyczuł, że o nim mowa, bo zarzucił łbem i parsknął. Rycerz blado się uśmiechnął, najwyraźniej dalej pamiętając, jak jego pupil połasił się na kanapkę. - Od dawna jesteście razem?
- Od siedmiu lat, pierwszy raz spotkałam go, kiedy miał raptem rok - odpowiedział bez wahania, wyraźnie ożywiony. - Od markiza Florentina Rocheforta, sam go szkoliłem na rumaka bojowego.
- Jak wygląda taki trening?
- Ogółem to dość długi proces. Też nie od razu zacząłem go przyuczać do noszenia jeźdźca, dopiero wtedy, gdy miał ponad dwa lata, wcześniej mogłoby to mieć dość duże konsekwencje. Trzeba też było go przyzwyczaić do warunków, jaki panują na polu bitwy: odgłosów metalu, widoku chorągwi, tego typu, bo normalnego konia mogłoby to wystraszyć, za dużo hałasu i zamieszania. Jest też w stanie zranić przeciwnika, ugryźć go lub kopnąć.
Zamilkłam na chwilę, znowu próbując sobie wyobrazić, jak takie przeszkolenie mogłoby wyglądać - cóż, brzmiało to niesamowicie. Uśmiechnęłam się w duchu na wspomnienie wujka, który od zawsze pasjonował się końmi. Kilka lat po tych, jak mnie przygarnęli, zrezygnował z wojaczki. Ciekawe, czy sam też miał takiego rumaka? Będę musiała go o tym zapytać w następnym liście.
- Chyba aż sama muszę poszukać towarzysza dla siebie - stwierdziłam, drapiąc Heliosa za uchem - miło byłoby mieć takiego przyjaciela. No i ktoś pomógłby mi przy polowaniu.
- Koń do gonienia zwierzyny? - zapytał, a w jego głosie usłyszałam nutkę wątpliwości.
- Raczej myślałam o psie, tak w pojedynkę chyba byłoby trudno nadążyć, zwłaszcza w lesie. Nie wiem, raczej taki luźny pomysł - wzruszyłam ramionami, nieco zakłopotana. Od dziecka marzyłam o tym, żeby przygarnąć jakiegoś kundelka, ale dziadek bał się, że Immi, jego kotka, mogłaby nie zaakceptować takiego towarzysza, poza tym i tak mieliśmy sporo zwierzaków. - Swoją drogą, czy to w tym mieście będzie karczma?
- Tak, już jesteśmy niedaleko. Dobrze, że zdążyliśmy przed zmierzchem.
Omotałam wzrokiem niebo, które powoli przechodziło z rubinu w kobalt, jakby zmęczone tymi intensywnymi, ostrymi barwami. W oddali majaczyły się już blade punkty, które lada chwila miały nabrać srebrnego blasku. Zmieniała się też temperatura, zaczynałam już powoli czuć przenikliwy chłód nocy. Kiedy Antares mówił, mogłam zauważyć wydobywający się z jego ust obłoczek pary.
- Fakt, chociaż nocny krajobraz też ma swoje uroki.
- Niemniej, łatwo o niebezpieczeństwo - rycerz zatrzymał się przed jednym z budynków, który górował nad pozostałymi. Nad jego drzwiami kołysał się szyld "Pod Smacznym Rydzem" - obok namalowany był rzeczony grzyb, choć farba zaczynała się powoli łuszczyć i blaknąć, niemniej bez wątpienia był to bardzo dorodny okaz, sam jego widok pobudzał apetyt i zachęcał do wstąpienia w progi, by ogrzać się i spożyć strawę. Karczma była dwupiętrowa i wykonana z grubo ciosanych bal, z jej okien biło przyjemne światło. Słychać też było gwar, acz raczej nie z gatunku tych, które mają lada chwila przerodzić się w pijacką awanturę (a przynajmniej taką miałam nadzieję).
- Miejmy nadzieję, że tutaj nic nam nie grozi - odparłam, choć wiedziałam, że Marcel zaraz skrzyczałby mnie, że jeszcze zapeszę. - Wypadałoby chyba zapytać o stajnię, a dopiero później wprowadzić konie? Poczekać tu z nimi?

Antares?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz