sobota, 24 kwietnia 2021

Od Narcissy - Event

⸺⸺✸⸺⸺


— Orzechowa latte macchiato! — szczęk szklanki, nawet jeśli próbował być zagłuszony przez liczne rozmowy, szepty wymieniające największe sekrety sąsiadki z naprzeciwka i o dwa śmiechy za dużo, odnalazł swoją drogę do jegomościa z teczką, przeciskając się pomiędzy wszystkimi dźwiękami po kolei. Mężczyzna, chociaż tak bardzo zapatrzony był w swój telefon i zdawał się nie widzieć świata poza biznesowym bełkotem, zawołany podniósł zmęczone, jeszcze wybrakowane z energii spojrzenie. No tak, poranna kawa dla większości była jedynym źródłem sił do kontynuacji dnia, odkąd sześciogodzinny sen w środku tygodnia okazywał się być niewystarczającym. Narcissa od zawsze uważała, że czwartek był wyjątkowo męczącym dniem, głównie ze względu na jego niefortunne położenie w tygodniowym planie. Mimo że był zapowiedzią piątku, to znaczy “prawie że” weekendu, pozostawiał po sobie pewien niedosyt i rozczarowanie. Dodatkowo posiadał dokładnie tę samą energię, co liczba siedem, październik i fakt że pięćdziesiąt siedem jest podzielne przez dziewiętnaście, a była to energia dość nieprzyjemna, wręcz działająca większości na nerwy. W tym i blondynce, która znieruchomiała przy blacie i zmarszczyła brwi, kontemplując na ten temat i nie mając zamiaru wrócić do pracy, chociaż rozsierdzeni klienci oczekiwali swojej matchy, mocca i amerykanki, jak to ją pieszczotliwie nazywała.
— To ta macchiato? — Ciężki głos rozsiadł się w jej głowie i na chwilę zaparł jej dech w piersi. Wręcz bezczelnie została zmuszona do oprzytomnienia i nieszczególnie jej się to spodobało, zważając na to, że właśnie była bliska rozwiązania zagadki, dlaczego czwartek również przypominał fioletowy, a środa żółty. Bruzda pomiędzy jej brwiami jeszcze bardziej się pogłębiła, gdy spoglądnęła na rozmówcę, bo nie do końca wyłapała, o czym dokładnie mówił.
— He?
— Czy to macchiato, orzechowa — zaśmiał się mężczyzna i dopiero w tym momencie dotarła do swoich zmysłów na tyle, by móc dokładniej przeanalizować, z kim ma do czynienia.
A było co analizować, bo wysoki (chociaż w jej przypadku każdy był wysokim) jegomość nie dość, że zabierał swoją posturą dość sporo miejsca, to dodatkowo robił to w jedyny w swoim rodzaju, zachwycający sposób. Średniej długości włosy, mimo że wyglądał na młodego, nie mógł mieć więcej, niż trzydzieści pięć lat, były już szpakowate i mieniły się tą szarością w najpiękniejszy z możliwych sposobów. Nie były pożółkłe, jak to się zdarzało, zamiast tego z wyczuciem pofarbowane, gdzieniegdzie gęstszymi kosmykami srebrne. Miał mądre oczy, a do tego mądrą i wyniosłą twarz, która jednak w stosunku do baristki wykrzywiała się w pociesznym grymasie. Tak. Zdecydowanie pociesznym. Teczka pod pachą. Telefon w dłoni. Długi, wyglądający na drogi, jednak kupiony w lumpie za rogiem, płaszcz, od którego jeszcze nie odciął metki przy kieszeni, która swoją drogą była już brzydko wypchana, prawdopodobnie portfelem i kluczami. Więc po co mu ta teczka?
Bystre oczy wyczekiwały jednak odpowiedzi, którą Narcissa powinna udzielić już dobre trzy sekundy temu, bo atmosfera powoli robiła się nieprzyjemnie napięta. Przynajmniej w przypadku większości klientów. W przypadku tego, mogłaby się na niego pogapić jeszcze przez dobre kilka minut, nawet jeśli wypadłoby to dość krępująco. Pokiwała więc głową, trochę niepotrzebnie się spiesząc, bo prawdopodobnie wyszła na obłąkaną furiatkę z młotem pneumatycznym zamiast karku. Dzięcioł mógłby-byłby dumien i to definitywnie.
— Tak, tak to orzechowa latte macchiato dla…
— Grigorija — odparł tonem wręcz wymuszającym na kobiecie, by się uspokoiła, jednak jego uśmiech gdy wypowiadał te słowa wydawał się tak uprzejmy i rozkoszny, by nie potrafiła się na niego gniewać, za tak bezczelne przerwanie wypowiedzi. Plus przedstawił się z taką nonszalancją w głosie, by serce podskoczyło jej aż do gardła, a dłonie zaczęły się pocić i chociaż to wszystko było absolutnie absurdalne, to nigdy żaden klient nie wywarł na niej aż tak oszałamiającego wrażenia. Może i lepiej. Wolałaby nie przeżywać tydzień w tydzień ataku serca.
— Tak, Grigorija.
Wzrok oczekiwał czegoś więcej. Doskonale wiedziała czego, jednak z czystej złośliwości i dla własnej, może odrobinę nie będącej na miejscu, satysfakcji, nie miała zamiaru mu tego dawać. Chociaż spojrzenie miał wręcz obscenicznie oczekujące i wywierał nią niezwykłą presję.
— Życzę smacznej kawusi — uśmiechnęła się promiennie, po czym odwróciła na pięcie i pognała do ekspresu, by zabrać się za przygotowywanie małej czarnej, której przyszły właściciel niespokojnie tupał nogą za kontuarem. Oczywiście miał również założone ręce na biodrach i łysy placek na czubku głowy. Tacy zawsze piją małą czarną, a przynajmniej w miejscach publicznych, jakby bali się, że odrobina mleka odmówi im męskości. I chociaż ręce jej się plątały, bo ten cały Grigorij przez cały czas przyglądał jej się z niezwykłą uwagą, to udało jej się jakoś dobrnąć do momentu, kiedy postawny mężczyzna ostatecznie opuścił lokal.

— I co, i co? — Szatynka dopytywała z wyczuwalnym podekscytowaniem w głosie, chociaż starała się je jak najbardziej maskować. Jej łydka jednak niespokojnie podskakiwała, a palce wierciły się na blacie, bardzo blisko herbaty, którą właśnie powoli sączyła. Ceramiczny, zielony kubek był nieco wyszczerbiony, jednak za bardzo go lubiła, by po prostu się go pozbyć.
— Co, co? — parsknęłą Narcyzia, na co została potężnie zrugana ciemnym spojrzeniem. — Nico.
— Jak to “nico”? Nic więcej? Żadnych fajerwerków, wybuchów, żadnego ślubu za dwa tygodnie i porwania cię na Malediwy? Co to za biznesmen i co to za beznadziejna anegdota?!
— No dobra, przychodzi co czwartek.
— Omg. Tylko w czwartek?
— Tak. Chociaż w ostatni wtorek też widziałam jak się kręcił pod kawiarnią, tyle że byłam już po porannej zmianie. I co najlepsze, zawsze zamawia coś innego!
— Uuu, odważny.
— Albo niezdecydowany.
— Wolę moją wersję.
— Jak uważasz.
— Ale przedstawiłaś mu się? No Cyśka, weź! Przedstawiłaś mu się! Musiałaś!
— Nawet spytał mnie o numer telefonu! — kobieta w odpowiedzi pisnęła i zatupała nogami, zaciskając dłonie w piąstki.
— Tylko uważnie, wiesz jak to z facetami — bąknęła, gdy nareszcie udało jej się uspokoić z chwilowego zachwytu, bo koleżance udało się wyrwać “krasza”.
Drzwi skrzypnęły i stanęła w nich całkiem mała, niepozorna postać, przecierająca właśnie swoje oczy z wyjątkowym znużeniem. Siedmiolatek, mimo tego że była już dziesiąta, dalej ubrany był w piżamę i nie wydawał się szczególnie zachwycony faktem, że mama i ciotka właśnie zdecydowały się na nieznośnie głośne ploteczki.
— Hej, mamo. Dzień dobry, ciociu. — Smród wydymał usta, zdając się nie być jeszcze do końca wybudzonym, o czym mogła też świadczyć podwinięta pod kolano nogawka piżamy w awokado. Narcyzia pomachała chłopakowi, podczas gdy jego mama pokręciła głową.
— Za pół godziny masz trening, a ty dalej nieogarnięty! Raz śniadanie jeść i iść się myć! Najpierw zaciągasz ciocię, żeby cię odwiozła, a potem się obijasz!
— Już, mamo — jęknął, pozwalając, by przeraźliwie niebieskie oczy jak raz otworzyły się na dobre i zgromiły matulę spojrzeniem. Dzieciak miał tupet. To trzeba przyznać.
— Nie już, tylko teraz zaraz, myk, myk.
— No dobrze! — Teraz brzmiał na rzeczywiście zeszłoszczonego i podirytowanego, dlatego popędził do kuchni, tupiąc przy tym małymi nóżkami. Narcissa zaśmiała się cicho.
— Nivan i nie zapomnij o lekach! Masz je na talerzyku!
— Tak, mamo! Jezu…

⸺⸺✸⸺⸺
[zajebiście]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz