sobota, 24 kwietnia 2021

Od Lei cd. Pana Sokolnika

Kiedy chłopak przedstawił się jako Pan Sokolnik, pierwszym pytaniem, które przyszło mi na myśl, było to o historię jego miana - brzmiało wszak raczej jak tytuł niż imię, było dumne, wręcz dostojne, z łatwością mogłam sobie wyobrazić chłopca w koronie z piór na głowie, siedzącego na tronie przypominającym gniazdo. Z pewną ulgą przyjęłam też fakt, że mogę do niego mówić z pominięciem zwrotu grzecznościowego - zmniejszało to znacznie (przynajmniej w moim odczuciu) dzielący nas dystans, a mojego rozmówcę czyniło bliższym, bardziej namacalnym. I tak czułam już dzielącą nas ścianę, przez którą nie do końca wiedziałam, jak przejść, zdawała się być nieomal tak gładka, jak lica mojego rozmówcy.
Na sam dźwięk słowa "przemyt" drgnęłam mimowolnie, jakby pociągnięta za niewidzialny sznurek, a moje palce zacisnęły się mocniej na torbie, w której niosłam truchło zająca, zapewne już zimne jak lód.
- To znaczy! Nie przemyciłem go, nawet nie wpadłbym na pomysł, żeby zabierać zwierzę z naturalnego dla nich środowiska! Nie śmiałbym! To nie tak! Oh, to zabrzmiało bardzo źle... - moje obawy rozwiały się, zanim zdążyły się na dobre skrystalizować. Ich resztka uleciała ze mnie w postaci cienkiej strużki pary, kiedy wypuściłam z siebie ciche, pełne ulgi westchnięcie.
Ignaś z kolei wydał z siebie dziwny odgłos, który zapewne był śmiechem - cóż, zdecydowanie nie wyglądał jak zalęknione, siłą przetrzymywane zwierzę, był wyraźnie przywiązany do swojego towarzysza.
Zawtórowałam mu zatem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie chodziło tu bynajmniej o chichot z gatunku tych ironicznych (przynajmniej taką miałam nadzieję), stanowił raczej wyraz pewnej ulgi powstałej z faktu, że chłopak wybawił mnie od trudnego zadania pogodzenia się z faktem, że jest przemytnikiem. Ludzie trudniący się tym zawodem często współpracowali z kłusownikami, zakałą moich rodzinnych stron. Wujek wielokrotnie próbował interweniować w ich sprawie, jednak za każdym razem był zbywany, a nawet jeśli już podejmowano jakieś próby, przypominały raczej działania na odczepne, byleby móc powiedzieć, że próbowano, ale bez skutku. Ładnie mogło się to prezentować w raportach, ale nie znajdywało odbicia w rzeczywistej sytuacji. Nie będzie też żadną przesadą, jeśli powiem, że w bajkach opowiadanych przez rodziców kłusownicy pojawiali się w roli tych złych równie często, co wiedźmy czy inne stwory, na samą myśl o których dziecko nie może zasnąć - przynajmniej dopóki nie usłyszy, że w domu nie ma się czego obawiać, bo tatuś wszystkie przegonił, a mama zabroniła im wracać. Nigdy zatem nie słyszałam bajki o złym wilku, zwierzęta były tymi dobrymi - należało się obawiać tych człekopodobnych.
Widząc speszenie Sokolnika, spłonęłam rumieńcem, uprzytamniając sobie, jak niegrzecznie musiało to wyglądać z jego perspektywy. Poczułam się w obowiązku, by wyjaśnić to nieporozumienie, tym razem wychodzące z mojej strony. Uznałam przy okazji za dość urocze, że chłopak tak emocjonalnie podszedł do tego, by zaprzeczyć temu, że jest przemytnikiem i może mieć cokolwiek wspólnego z robieniem zwierzętom tego rodzaju krzywdy, udowadniało to jego dużą wrażliwość.
- Przepraszam, Sokolniku - powiedziałam, próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy, co okazało się być jednak nieco trudnym zadaniem, skupiłam się zatem na tatuażu na brodzie chłopaka. - Zdecydowanie nie przypominasz przemytnika, Ignaś też wygląda na bardzo zadowolonego z faktu, że z nim jesteś.
Okay, to było jedno z bardziej niezręcznych zdań, jakie zdarzyło mi się wypowiedzieć, zwłaszcza na początku znajomości. Kakadu przekrzywił nieco głowę, gdy usłyszał swoje imię, najwyraźniej zaintrygowany, jaką to rolę pełni w rozmowie.
- Swoją drogą - podjęłam, zanim Sokolnik zdążył skomentować mój niezręczny wywód - idziesz może do gildii? Muszę coś dostarczyć Irinie, a też nie chciałabym narażać ciebie ani Ignasia na zbyt długie stanie na mrozie.

Sokolniku? ^^ (i przepraszam, że dopiero odpis)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz