wtorek, 6 kwietnia 2021

Od Mattii cd. Cahira

— Nie wierzę w to.
Mattia siedział naprzeciwko swojego brata. Jego twarz, choć wprawnie opatrzona przez Raviego, nosiła ślady pięści Edmunda. Fioletowo-czerwony krwiak rozlewał mu się od nosa, przez policzek, podpływał do wciąż opuchniętego oka.
Isidoro siedział sztywno na krześle, obie dłonie trzymał płasko na stole. Jego twarz była blada, oczy podkrążone, oddech na tyle płytki, że Isidoro wydawał się nieruchomy niczym kukła.
Powietrze w obserwatorium można było kroić nożem.
— Od jak dawna wiedziałeś?
— Od początku.
Cisza ogłuszała.
Mattia patrzył na własnego brata. Miał wrażenie, że oddzielający ich stół to przepaść bez dna.
Starszy astrolog nagle wstał, podszedł do okna. Wyglądał przez chwilę, ale jego oczy nie potrafiły przebić panującej na zewnątrz ciemności nocy. Widział tylko słaby i zniekształcony refleks własnej obitej twarzy. Mattia zaraz się odsunął, podszedł do astrolabium. Potem do półki z książkami. Isidoro wciąż się nie ruszał. Wzrokiem wodził za Mattią, ciskającym się z kąta w kąt, nie mogącym znaleźć sobie miejsca, niczym ranne zwierzę.
— I właśnie to był ten najlepszy możliwy obrót wypadków? Żeby Cahir został pobity, żeby musiał zabić człowieka? Wiesz, co mi powiedział po wszystkim?
— Wiem.
— Żebym na przyszłość uważał z wróżbami. Bo to wszystko moja wina.
Ponownie zapadła cisza, Mattia wrócił na swoje miejsce. Isidoro nie drgnął, jego dłonie wciąż spoczywały płasko na stole.
— Mogłeś dać mi wybór. Mogłeś mi o tym opowiedzieć, pozwolić zadecydować, co zrobić. Mógłbym wtedy ostrzec Cahira. Też jestem astrologiem, wiem, co robię! To nie musiało się tak skończyć! Zginęły dwie osoby! — Krótka pauza, Mattia zawahał się, ale wypowiedział w końcu te słowa. — Ufałem ci.
Isidoro drgnął niemal niezauważalnie. Splótł dłonie.
— Mattia. — Nabrał głęboko tchu. — Ile razy wyszedłeś źle na moich decyzjach, a ile razy na swoich?
Drugi astrolog zacisnął szczęki, ból rozszedł mu się po twarzy. To był pierwszy raz, kiedy naprawdę miał ochotę uderzyć Isidoro. Ale nie zrobił tego.
Bo jego brat miał całkowitą rację. Tak, jak zawsze.
Ponownie zapadła cisza, tym razem dużo dłuższa. Mattia wstał, wrócił do chodzenia po pomieszczeniu. Isidoro wciąż siedział nieruchomo. Tylko splecione dłonie lekko mu drżały.
— Cahir to mój przyjaciel. Potraktowałeś i mnie, i jego, jak pionki na planszy! Postawiłeś na tym polu, na którym ci się podobało!
Isidoro wstał. Mattia momentalnie wiedział, że przesadził. Że właśnie przekroczył granicę, której nie powinien był przekraczać.
— Jedno słowo. — Zaczął enigmatycznie młodszy astrolog. — Twoja wiedza o przeszłości twojego przyjaciela ogranicza się do jednego słowa, które usłyszałeś przypadkiem, wbrew jego woli i nie z jego ust — powiedział Isidoro, każde słowo Mattia czuł niczym parzącą iskrę opadającą na jego i tak obolałe już serce. — Tak samo jak i on wie o tobie tyle, co pierwsza z brzegu przekupka w Lucernie. To cię boli. I to się zmieni. Bo potraktowałem was obu jak pionki na planszy i postawiłem na tym polu, na którym mi się podobało.
Isidoro nie zasunął za sobą krzesła, poszedł w kierunku drzwi.
— Isidoro, czekaj! Ja nie chciałem...
Nie dokończył, drzwi trzasnęły, a Mattia słyszał już tylko dźwięk oddalających się kroków brata.


Siedzący na zwalonym pniaku Isidoro stanowił intensywnie niebieską, mocno odcinającą się od świeżej zieleni wczesnej wiosny plamę, do której Mattia nieco bał się podejść.
Czas leczył rany. Te fizyczne, w postaci krwiaków na twarzy, które powoli wybarwiały się na żółto. Ale przede wszystkim te psychiczne, które w przypadku Mattii objawiły się ciosem na odlew wymierzonym w osobę, która stała najbliżej. Kto zaś stał bliżej, niż jego własny brat?
Mattia był astrologiem i dobrze wiedział, jak ciężkie jest brzemię niesione przez tych, którzy widzieli przyszłość. Brzemię to Isidoro bez narzekania niósł w pojedynkę od tak długiego czasu, na dodatek przepowiednia dotyczyła nie nieznajomego, którego nigdy więcej już nie spotka, ale jego rodzonego brata. Mattia popełnił ten sam błąd, który popełniały osoby niemające żadnego związku z astrologią - za całą sytuację obwinił astrologa, nie zaś prawdziwego sprawcę. A sprawcą tym był bez dwóch zdań Edmund Wright.
To on tropił obu braci do samego Tirie, to on najął swoich zbirów, kazał im ściągnąć Mattię z siodła. Starszy astrolog długo zastanawiał się, jak mogłaby wyglądać cała ta sytuacja, gdyby wydarzenia przybrały inny obrót, aż w końcu doszedł do wniosku, że nie ma to teraz żadnego znaczenia. Skoro Edmund tak długo i wytrwale ich tropił, zapewne żadne słowa nie przemówiłyby mu do rozsądku, jego pościg zakończyłaby jedynie czyjaś śmierć - braci albo jego samego. Jedyne, co Mattii pozostawało, to zaufać Isidoro, którego wzrok sięgał tak daleko. Zaufać, że właśnie ta jedna jedyna ścieżka przeznaczenia była najlepsza, choć trudna i bolesna, nie tylko dla nich dwojga.
Mattia podszedł kilka kroków. Wyraźnie widział plecy Isidoro, był jednak o wiele za daleko, by jego brat usłyszał jego kroki. Młodszy astrolog poprawił się na pniaku, przesunął na tyle, by wygodnie zmieściła się koło niego jeszcze jedna osoba. Nie odwrócił się, siedział spokojnie. Czekał.
Mattia powoli podszedł bliżej, usiadł obok. Isidoro podsunął mu woreczek z paszą, Mattia wziął garść i rzucił kaczkom. Ptaki goniły dryfujące na powierzchni okruchy, tłoczyły się w tym niewielkim zbiorniku na terenach Gildii, którego nie można było nawet nazwać jeziorem.
— Przepraszam.
Mattia usłyszał, jak Isidoro nabiera w końcu dłuższego, głębszego oddechu. Poczuł, jak opiera mu się o bark, jak kładzie głowę na jego ramieniu. Odkąd przybyli do Gildii, Isidoro dorósł i dojrzał jako astrolog. Ale w sercu pozostał dokładnie takim samym wrażliwym dzieckiem, jakim był od zawsze. Mattia miał gorącą nadzieję, że to się nigdy nie zmieni.
Zapadła cisza, tym razem jednak nie była ona ciężka, lepka i bolesna. Była naturalna. Taka, jak zawsze. Mattia poczuł, że teraz ma już wystarczająco sił, by pomówić z ostatnią osobą, której cała ta sytuacja dotyczyła.
Z Cahirem.


Mattia odwiedził już chyba wszystkie miejsca, gdzie mógłby spotkać Cahira, szpiega jednak nigdzie nie było. Astrolog westchnął ciężko w duchu. Cahir go unikał. A że wiedział, jak to robić, nie było łatwo go znaleźć. Na szczęście Mattia nie pozostawał w tej sytuacji bezradny - był astrologiem i dobrze wiedział, jak znajdować to, co ukryte.
Mężczyzna wyciągnął wahadełko, zawiesił je nad własną dłonią.
— Znajdź Cahira — powiedział, a jego wierny ametyst zaraz zaczął się kołysać, wskazując wąską ścieżkę ginącą w otaczającym siedzibę Gildii lesie.
Mattia szedł, łamiąc pod stopami wyschłe patyki, szeleszcząc obrastającymi ścieżkę gałązkami. Nie było szans, by Cahir go nie usłyszał i astrolog przez chwilę martwił się, że wahadełko zacznie zmieniać kurs. Tak się jednak nie stało. Mattia schował ametyst, podszedł do drugiego mężczyzny.
Cahir ni to siedział, ni to opierał się o kawałek butwiejącego konaru. U jego stóp walało się pełno jasnych ścinków drewna. Szpieg zapamiętale strugał coś w szczapce drewna - dzieło nie przypominało jeszcze niczego konkretnego, przeczucie podpowiadało Mattii, że Cahir wystruga chyba jakieś zwierzątko.
— Cervan coś chce? — zapytał, omiótł buty Mattii wzrokiem, odwrócił się nieco, ukazując astrologowi ten lepiej wygojony profil.
— Chciałem pomówić — odparł Mattia, podchodząc bliżej i też opierając się o ten sam konar.
— To mów.
Astrolog splótł dłonie, nabrał tchu.
— Chciałem cię przeprosić za to, co miało miejsce podczas naszego powrotu z Nylth. Masz rację, czuję się za to odpowiedzialny, bo była to moja wina.
Cahir wydał z siebie niewiele mówiące "hm", pod ostrzem noża pojawiła się artystycznie wywinięta serpentyna. Szpieg wydawał się całkowicie pochłonięty swoim dziełem.
— Astrologia... — podjął Mattia, urwał. — Nie jest złotym środkiem i rozwiązaniem wszystkich problemów. Nie ostrzega sama, nie daje odpowiedzi na tacy. Jeśli chce się uzyskać odpowiedź, należy zadać pytanie, inaczej niczego się człowiek nie dowie. Ja wtedy... skupiłem się na burmistrzu i rozmowie z nim — przyznał astrolog, mimowolnie obserwując kątem oka sypiące się na ściółkę okrawki drewna. — Zawsze pytam kart o drogę, ale ten jeden raz tego nie zrobiłem. Nie przypuszczałem, że cokolwiek może nam grozić tak blisko siedziby Gildii.
— Ludzki błąd, hm? — wtrącił szpieg.
— Tak, można tak powiedzieć. Przepraszam, że mój i że okazał się tak katastrofalny w skutkach.
Znów zapadła cisza. Cahir na chwilę przestał strugać, przypatrzył się szczapce. Mattia zaczął dostrzegać w niej już zarys pyska i uszy. Wilk? Lis?
— Ten człowiek nazywał się Edmund Wright. Spotkaliśmy go w Ovenore.
Cahir zaklął pod nosem, gdy nóż nagle ześlizgnął się po drewnie, został na boku zwierzęcia brzydki ślad.
— Prowadziliśmy z Isidoro niewielką praktykę astrologiczną. Pan Wright przyszedł do nas z ciężarna żoną, prosił o wróżbę o przyszłości dziecka. — Mattia nabrał tchu, zaczął mówić szybciej. — Przepowiedzieliśmy śmierć całej trójki. Tragiczną. "Targnie się na życie niewinnego, a poniesie śmierć z ręki nieznajomego" - te słowa dotyczyły pana Wright, pamiętam je do tej pory... To była najgorsza wróżba, jaką kiedykolwiek... — Mattia urwał, wykonał jakiś nieokreślony gest dłonią. — Nie przypuszczałem, że to ty okażesz się owym nieznajomym.
— A ty niewinnym?
— Cóż... — Astrolog nie kontynuował za bardzo tematu. — Mogę ci przysiąc, że nie mamy z Isidoro mocy rzucania klątw. Nawet, gdybyśmy mieli, nie rzucilibyśmy czegoś takiego na drugiego człowieka. To po prostu...
Mattia nie był pewien, jak to kontynuować. Westchnął.
— Edmunda chyba nie przekonaliście...
Mattia pokręcił głową. W pamięci cały czas miał twarz pana Wright - bladą, zmęczoną, wykrzywioną gniewem i obłędem.
— Tamtego dnia zajrzałem śmierci w oczy. Gdyby nie ty, on by mnie zabił. — Mattia podniósł wzrok na Cahira. Szpieg akurat przez ten krótki moment przestał strugać, ich spojrzenia się spotkały. — Uratowałeś mi życie, Cahir. Dziękuję.
Zapadła cisza. Cahir wrócił do szczapki, usilnie próbował jakoś zamaskować szramę na boku figurki.
— Miałem stać z boku i się przyglądać? — mruknął tylko.
— Pan Wright nic do ciebie nie miał...
— Weź — prychnął krótko.
Cahir przyjrzał się niedokończonej figurce, potarł palcem szramę i po chwili cisnął szczapkę w krzaki. Otarł nóż o spodnie, schował ostrze i wrzucił do kieszeni.
— To nie była twoja wina — podjął w końcu szpieg. — Przeholowałem... wtedy. Poniosło mnie. I jak sobie radzisz? Wiesz, twarz i inne...
Zmiana tematu była tak nagła, że Mattia mrugnął, potrzebował momentu na zastanowienie.
— Ravi to cudotwórca, fizycznie nic mi już nie dolega. Ale... — Astrolog na moment się zawahał. — To był pierwszy raz, kiedy ktoś naprawdę chciał zrobić mi krzywdę. I pierwszy raz, kiedy ktoś przy mnie umarł.
Mattia był w swoim życiu na pogrzebach. Ale trup na katafalku w niczym nie przypominał tego, który właśnie wykrwawił się na błotnistej drodze. Astrolog nie miał odwagi zapytać Cahira wprost, czy kiedykolwiek wcześniej zabił człowieka, czy miał teraz wyrzuty sumienia. Szpieg zrozumiał chyba te niewypowiedziane słowa.
— To tylko tak źle wygląda — powiedział, wskazując na swoją twarz, na moment odwracając się tym bardziej posiniaczonym profilem. — Nie jest tak, że nigdy nie brałem udziału w jakiejś... — Urwał, machnął ręką. — Ale na pewno znajdziesz w Gildii bardziej doświadczone osoby. Syriusz, może Aaron.
Mattia nie musiał pytać, dobrze wiedział, że nie chodzi o doświadczenie w walce.
Astrolog przez chwilę wsłuchiwał się w spokój i ciszę lasu. Konary drzew trzeszczały cicho, kołysane wczesnowiosennym wiatrem, w oddali nieśmiało ćwierkały ptaki. Te same dźwięki towarzyszyły mu wcześniej, tamtego dnia, teraz jednak milczenie nie było już bolesne i duszące. Było zupełnie naturalne.
Cahir nagle odepchnął się od konaru, odwrócił do Mattii.
— Będziesz tak stał?
Astrolog rzucił mu pytające spojrzenie.
— Zaraz obiad. — Wyjaśnił szpieg. — Irina da nam popalić.
Mattia parsknął krótko, dołączył do Cahira.
— W takim razie chodźmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz