czwartek, 22 kwietnia 2021

Od Antaresa - The Willow Maid (I)

Antares siedział sztywno za stołem, większość uwagi skupiał na tym, by nie rzucić się na jedzenie. Był głodny jak wilk, tak jak zawsze, ale tym razem nie siedział w żadnej podrzędnej karczmie, ani nie był na szlaku z sir Roderykiem. Młodzieniec bodaj pierwszy raz był na salonach, siedział przy szlacheckim stole, więc musiał jakoś się zachować. Stek, który normalnie nadziałby na widelec i błyskawicznie ogryzł, musiał teraz kulturalnie kroić nożem na niewielkie kąski, i każdy z nich starannie przeżuć, zamiast połknąć w całości.
Sir Roderyk siedział o wiele dalej, u szczytu stołu, zaraz w pobliżu gospodarza. Prezentował się tak godnie i rycersko, jak zawsze. W swym intensywnie czerwonym dublecie ozdobionym złotym haftem, w spiętym na lewym ramieniu płaszczu. Z zadbaną i starannie przystrzyżoną brodą, z marsowym spojrzeniem stalowych oczu.
Antares siedział między sobie podobnymi - wśród garstki giermków z młodzieńczym wąsem i podlotków w niedopasowanych sukienkach. Co kilka miejsc rozsadzono starsze matrony i emerytowanych dworaków najniższego szczebla, którzy mieli mitygować niestosowne rozmowy i pilnym okiem obserwować, jak to się młodzież bawi.
"Pierdolca idzie dostać..."
Młody giermek drgnął, dźwięknął widelcem o talerz. Nienawidził tego głosu, w pewien sposób wręcz się go bał. Nie wiedział, kim w ogóle był ten do którego ów głos należał. Ten drugi, bo tak Antares nazwał w myślach ów wraży byt, podawał się za jakiegoś wielkiego maga i od czasu do czasu burzył spokój przyszłego rycerza wulgarnymi słowy.
"...przez tę piosenkę. Słuchasz w ogóle?"
Antares nie słuchał. Nie odpowiedział temu drugiemu, ale mimowolnie przeniósł swą uwagę z przepływających nad stołem urywków dyskusji na pieśń przygrywającej im do posiłku trójki bardów - dwóch młodzieńców i dziewczyny. Byli to uczniowie jakiegoś ponoć wielce znanego trubadura który, podobnie jak sir Roderyk, siedział w pobliżu pana domu. Od czasu do czasu zerkał w stronę swoich podopiecznych, unosił brew, gdy któryś nie trafił we właściwą nutę. Jeden z młodzieńców rozpoczął nową strofę:
Stanął więc pod jej wierzbą,
i kwiat żółty podarował,
Drugi odpowiedział mu, uderzając w struny cytry:
"Dziewczyno zdobyłaś moje serce,
Chciałbym być twym oblubieńcem."
I znów zaśpiewał ten pierwszy, widać narrator całej ballady:
Odparła, że go nie poślubi,
Ni wkrótce, ni później, ni nigdy.
Giermek nie miał pojęcia, co w piosence nie odpowiadało owemu magowi. Dla niego zarówno melodia, jak i głos bardów wydawały się bardzo ładne i nieco żałował, że muzyka tonie w stukaniu naczyń, dźwięku napełnianych winem pucharów. Gęśle cicho zaśpiewały, odezwał się głos dziewczyny:
"Zrozum, jam promieniem światła w mroku.
Zrozum, nie wolno mi stąd odejść.
Wysłuchaj mnie, jam dźwięczną melodią w sercu głuszy.
Nie proś więc, bym podążyła za tobą."
"Głupi jesteś, jak nie wiesz, gdzie to zaraz pójdzie." odezwał się ten drugi, akurat w tej krótkiej pauzie między głosem dziewczyny i narratora:
Młodzieniec szedł przez las, z siekierą ostrą jak brzytwa...
"O, właśnie!"
I użył swojej siekiery,
wyrąbał prastare drzewo.
"Twoja wierzba upadła,
teraz tyś moja"
Antares zamarł z widelcem w powietrzu. Zwalił winę za swe zdziwienie na to, że nie słuchał początku pieśni. Miał wrażenie, że fabuła skręciła w jakiś nieprzewidziany sposób - bardowie na pewno opuścili kilka zwrotek.
Gdy wyszła za nim z dzikiej puszczy,
wnet runęła na ziemię.
Stopy nie dały jej odejść
z dala od zielonej kolebki.
I wtedy w kwiat się zmieniła,
co kwitnie raz do roku o zmierzchu.
Tak młodzieniec nie zdołał odebrać,
co głuszy zostało przeznaczone.
Kilka zebranych osób odłożyło sztućce, nagrodziło bardów brawami. Śpiewacy wstali, ukłonili się uprzejmie. Antares, korzystając z nagłego hałasu, głośno rozgryzł chrząstkę.
— Jaka smutna, romantyczna ballada — westchnęła jedna ze starszych dam do swojego sąsiada. Ten oderwał się na chwilę od pucharu z winem, pokiwał głową i coś wtrącił.
"Ta, ten romantyzm urywa dupę. 'Żałosny incel zabił kobietę, bo mu nie dała', czyli typowy wtorek w slumsach Ovenore, nie?"
— Słyszałem, że prawdziwa — wtrącił jeden z giermków, ocierając usta serwetką. — Podobno jakiś łowczy faktycznie zakochał się w... nie wiem... driadzie? Tylko zakończenie było trochę inne.
Wszystkie spojrzenia skupiły się na chłopaku.
"Ona go zabiła?"
Giermek, dopiąwszy swego, uśmiechnął się kątem ust. Zawiesił na chwilę głos, zmrużył oczy i pochylił się nad stołem.
— Nie było żadnych kwiatków, które kwitły raz do roku. Za to ludzie zaczęli ginąć w lesie. Potem znajdowano tylko ich rozszarpane szczątki...
— Bacz na słowa, Alaricu! — obsztorcowała go zaraz jedna z matron. — Nie wolno straszyć młodych dam takimi okropnymi historiami!
Damy nie wyglądały, jakby im to przeszkadzało. Pochylały się w stronę Alarica, łase na kolejne szczegóły.
— Ale to prawda! Odkąd driada umarła, las stał się przeklęty i nawiedzony! To zemsta natury za jej śmierć!
— Alaricu!
— Tak było, nie kłamię!
— Może to wilkołak? — wtrącił jakiś starszy dworzanin, wynurzając się nagle ze swojego obiadowego letargu. — Słyszałem kiedyś historię o tym, jak wilkołak pożarł jakichś podróżnych na trakcie, jeszcze w środku dnia!
— Nie może być!
— Panie Horatio, proszę nie dawać młodzieży takiego przykładu!
Antares skupił się na jedzeniu. Rozmowy o pożartych ludziach niespecjalnie go interesowały, podobnie jak o przeklętych lasach i nieszczęsnych driadach. Nie dlatego, że obojętne było mu cierpienie innych, albo nie lubił fantastycznych historii. Nie lubił mówić dla samego mówienia, nie lubił też tego niezdrowego podniecenia, jakie towarzyszyło takiemu "rozrywkowemu" omawianiu cudzych nieszczęść.
Nawet ten drugi stracił zainteresowanie konwersacją i, podobnie jak giermek, milczał przez resztę uczty. Antares miał nadzieję, że mag zaśnie, tak jak zazwyczaj po jakichkolwiek "rozmowach", i chłopak będzie miał od niego spokój na tydzień albo i dłużej. Wtedy jeszcze nie wiedział, jak bardzo przyda mu się ekspertyza tego drugiego, której tak uparcie nie chciał docenić.


Bezkres wielobarwnych pól uprawnych działał kojąco i stanowił miłą odmianę po tych kilku dniach spędzonych na szlacheckim dworze. Może Antares się mylił, ale wydawało mu się, że i sir Roderyk nieco odetchnął, gdy opuścili już kamienne mury dworu.
— Salony to też w pewnym sensie pole bitwy — mawiał stary rycerz. — Może i mniej wyczerpujące, niż to normalne, ale na pewno o wiele bardziej zdradliwe.
Ich konie dziarsko stąpały przed siebie, sir Roderyk nucił coś pod nosem. Antares zaś błądził wzrokiem między rzadkimi chałupami a kasztanową grzywą swego wierzchowca zastanawiając się, kiedy przyjdzie ten upragniony przez niego dzień i dostanie swego rumaka bojowego. Takiego, jak Szarogrzywy, wspaniały siwek sir Roderyka. Tętent kopyt wierzchowca brzmiał niczym bębny wojenne, a jego sierść wydawała się lśnić w słońcu niczym czyste srebro.
— Zwróciłeś na coś uwagę, gdy byliśmy u lorda Thormonda?
Antares się zamyślił. Sir Roderyk zadawał mu od czasu do czasu pytania, na które nie było jednej oczywistej i poprawnej odpowiedzi. Giermek nigdy nie był do końca pewien, na co powinien zwrócić uwagę, na co jego mentor liczył.
— Ta ballada, którą śpiewali bardowie. Ta o driadzie, która zmieniła się w kwiat, bo jakiś mężczyzna ściął jej wierzbę. — Wybrał w końcu. Starszy rycerz nie skomentował, nie pochwalił ani nie zganił. Patrzył na swojego ucznia, pozwalając mu samemu zebrać myśli, uformować je w słowa. — A raczej dyskusja, która się po niej wywiązała.
Giermek jechał przez chwilę w milczeniu, przekładając w dłoniach wodze.
— Jeden z giermków twierdził, że historia jest prawdziwa, że to faktycznie się wydarzyło. Uważam, że się mylił, ale wspominał też o lesie, w którym żyła ta driada i że teraz jest nawiedzony. Że giną tam ludzie. — Antares zerknął na swojego mentora. — Nie wierzę, by była to sprawka duchów lub samego lasu. To muszą być bandyci. I ten las nie jest daleko, moglibyśmy tam pojechać...
Sir Roderyk pokiwał głową z uznaniem.
— Szlachetne podejście. I roztropne, szukać najbardziej prawdopodobnych wyjaśnień, gdzie inni widzą tylko te fantastyczne. — Antares zaczerwienił się lekko, spuścił skromnie wzrok. — Te same plotki dotarły też do mnie - lord Thormond o nich wspominał, jednakże z jego słów i tonu wypowiedzi wnioskuję, że nie zamierza zająć się tą sprawą, choć ma miejsce na jego własnych ziemiach. Ponoć giną jedynie samotne osoby. Niewielu szlachciców i kupców podróżuje samotnie, siłą więc rzeczy ofiarami padają raczej osoby niższe stanem lub takie, które zwyczajnie nie mają rodzin i koneksji.
Antares zacisnął dłonie na łęku. Tacy ludzie nie mogli liczyć na pomoc od nikogo. Nikogo, prócz błędnych rycerzy.
— Jedziemy tam? — zapytał, na co sir Roderyk tylko się uśmiechnął.
— Dwa dni i będziemy na miejscu.


Antares i sir Roderyk podążali przez las. Poprzedniego dnia zasięgnęli języka wśród miejscowych i tak, jak obaj podejrzewali - ginęły tylko osoby samotne, niezbyt bogate, ale też nie pielgrzymi i żebracy. Ciał nigdy nie odnaleziono, ale też i niespecjalnie szukano. Ludzie nie mieli czasu ani odwagi, by na własną rękę szukać szczątków tych, z którymi nic ich nie łączyło, a jeśli pan ziem nie wysłał swoich ludzi, to o zaginionym zapominano.
Błędny rycerz i jego giermek zgodnie doszli do wniosku, że w lesie musi grasować niewielka szajka bandytów. Porywali się na cele, które nie ściągnęłyby im na głowę pogoni, ale jednocześnie miały przy sobie jakieś dobra - to wyjaśniałoby, dlaczego nabożnym pielgrzymom i pokutnikom nic się nie działo. Plan obu mężczyzn był prosty - ukryć swe zbroje i broń pod prostym odzieniem, a następnie wyruszyć do lasu licząc na to, że ściągną na siebie uwagę szajki.
Plan był ryzykowny i mógł pójść nie tak na wiele sposobów, z czego obaj mężczyźni zdawali sobie sprawę. Nie przewidzieli jednak, że owe najbardziej logiczne i prawdopodobne wyjaśnienia zdarzeń wcale nie muszą być poprawne. I że istnieje zupełnie inny powód, dlaczego w lesie giną tylko samotne osoby.
Antares poprawił cienki, bury płaszcz. Okrywał go niemal od stóp do głów, zasłaniał też wyprofilowane, rycerskie siodło i, rzecz jasna, jego wierny miecz. Może giermek za bardzo się denerwował, ale wydawało mu się, że w lesie jest nieco chłodniej, niż powinno być o tej porze roku. Chociaż może to była kwestia pogody tego dnia? Może za mało rano zjadł?
— Mgła się podnosi — zauważył, przebiegając wzrokiem wśród otaczających ścieżkę drzew.
Sir Roderyk odwrócił wzrok od szlaku i też spojrzał w las. Uniósł jedną brew, nieco wstrzymał Szarogrzywego.
— Nikt nie wspominał, by w lesie były jakieś mokradła. To z mokradeł mógłby nadejść taki opar — odparł, zamilkł na chwilę. — To mogłoby też wyjaśnić, gdzie mogą ginąć ludzie. Samemu łatwiej się zgubić, niepodobna też wyjść, jeśli wpadnie się w grzęzawisko, to jednak nie wyjaśnia nam, dlaczego pielgrzymi jakoś cudownie omijają zdradliwy grunt... Opieka bogów?
Gdy sir Roderyk mówił, opar podejrzanie szybko się zbliżył. Popłynął pomiędzy spękanymi pniami drzew, zupełnie zakrył mech i krzewy jagód. Już po chwili konie błądziły wśród płożących po ziemi chmur, a powietrze gęstniało z każdą chwilą. Antares popędził wierzchowca, starając się zrównać z sir Roderykiem, którego bury, połatany płaszcz zbyt szybko stapiał się z mgłą. Szarogrzywego już prawie nie było widać, a koń giermka zarżał z niepokojem.
— Sir! Proszę poczekać! — zawołał za starszym rycerzem, ten jednak nawet się nie odwrócił. — Sir Roderyku!
I tak Antares został sam.
Wokół - morze bieli.


Piosenka w tekście to "The Willow Maid", której autorką jest Erutan
Tłumaczenie zaczerpnięte z tekstowo.pl, autorką tłumaczenia jest Elsaba

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz