czwartek, 1 kwietnia 2021

Od Mattii - Event

The stars don’t look bigger, but they do look brighter
Cytat — Sally Ride

opowiadanie primaaprilisowe
zainspirowane dyskusjami na Discordzie
powstałe, bo kosmos i śmieszki


Mattia posłusznie zamknął oczy. Pozwolił, by charakteryzatorka po raz ostatni przeciągnęła mu pokrytym pudrem pędzlem po nosie. Naprawdę nie był pewien, czy aż taka ilość makijażu była mu potrzebna, ale nie chciał być nieuprzejmy i protestować. Zerknął w dół, czy czasem puder nie osypał mu się na ubranie, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca - jego czarny T-shirt z rysunkami z Płytki Pioneera wciąż był nieskazitelny. Podobnie jak i dopasowany, grafitowy garnitur, który wnosił nieco profesjonalizmu w casualowo-nerdowy styl ubioru Mattii.
— Dwie minuty do startu — przypomniał Xavier, zasiadając na drugim z foteli w studio. — Gotowy?
— Naturalnie — Mattia uśmiechnął się, splótł dłonie. Jeszcze raz omiótł wzrokiem pomieszczenie.
Mattia siedział na niskim, nieco futurystycznie zaprojektowanym fotelu. Po swej lewej stronie miał kolejny taki fotel, który zajmował Xavier. Popularny piosenkarz i celebryta pojawiał się zazwyczaj w innych programach, teraz jednak wyjątkowo miał prowadzić popołudniowe wydanie Wiadomości. Na tę okazję, mężczyzna zrezygnował ze swojego zwyczajowego, ekstrawaganckiego odzienia, na rzecz eleganckiego, czarnego garnituru i koszuli w tym samym kolorze. Ową klasyczną czerń Xavier przełamał wąskim, karmazynowym krawatem i pojedynczym, złotym kolczykiem, stanowiącym jego znak rozpoznawczy.
Za bliźniaczymi fotelami, na których ogniskowały się liczne kamery, znajdował się rozległy telebim. Miał wyświetlać prezentację, wywiady z pozostałymi gośćmi programu oraz najważniejsze - start rakiety kosmicznej.
Jakaś młoda dziewczyna w T-shircie i ze słuchawkami na uszach przyskoczyła znienacka do Mattii, poprawiła mu niewielki mikrofon przy klapie marynarki, wyszczerzyła zęby i uciekła, nim mężczyzna zdążył jej chociaż podziękować. Jej nagłe pojawienie się wyrwało go z rozmyślań, Mattia przeniósł wzrok na kamery. Głos reżysera rozbrzmiał zza błyszczącej ściany obiektywów.
— Wchodzimy za pięć... cztery... trzy...
Pogasły wszelkie dodatkowe światła, w ciemnościach widać było już tylko zielone błyski lamp wyjść ewakuacyjnych i czerwone kontrolki nienazwanych sprzętów.
— ...dwa... jeden... Start!
Rozbrzmiała doskonale rozpoznawalna czołówka, a gdy ucichł ostatni akord, Xavier zabrał głos.
— Witam państwa serdecznie w specjalnym wydaniu Wiadomości. Wydanie jest specjalne, bo i okazja jest specjalna. Już za godzinę staniemy się świadkami historycznego wydarzenia, jakim jest start pierwszego załogowego lotu na Marsa. — Xavier splótł dłonie we wdzięcznym geście. — Ja nazywam się Xavier Delaney, a w studiu towarzyszy mi Mattia D'Arienzo, z wykształcenia astronom...
Mattia skinął głową do kamery, posłał widzom jeden z szerokiej gamy swych uśmiechów.
— ... jednak większości może być znany jako Astro-Mati, youtuber, influencer i popularyzator nauki. — Piosenkarz zwrócił się do Mattii. — Twój kanał zrzesza aż sześć milionów miłośników astronomii i codziennie przybywają nowi!
— Bardzo dziękuję za tak miłe przedstawienie! Czuję się zaszczycony, że mogę dla państwa komentować to wiekopomne wydarzenie.
— Lot na Marsa! — Podjął Xavier. — Przez długi czas pozostawał w sferze marzeń, dzisiaj zaś ludzkość wykona milowy krok, by stał się rzeczywistością.
Mattia pokiwał głową słysząc te słowa.
— Mity, pieśni, potem coraz dokładniejsze obserwacje nieboskłonu. Od zarania dziejów ludzkość podąża w stronę gwiazd, ale dopiero poprzednie i obecne stulecie przyniosły nam technologię, dzięki której naprawdę możemy ich dotknąć. Nie możemy zapomnieć o poprzedzających dzisiejszy dzień innych historycznych momentach. — Mattia wyciągnął dłoń, zaczął wyliczać. — Pierwszy satelita kosmiczny, pierwsza żywa istota na orbicie, pierwszy człowiek, w końcu lądowanie na Księżycu. Potem - wspólny wysiłek wielu państw i powołanie do życia Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Nie wspomnę już nawet o sondach kosmicznych, teleskopie Hubble'a czy łazikach marsjańskich.
Mattia wykonał gest w stronę telebimu, na ciekłokrystalicznej powierzchni pojawiła się oś czasu. Wokół znaczników z datami widać było świetnie znane subskrybentom kanału Astro-Matiego kształty. Curiosity, Perseverance, Rosalind - trzy łaziki, które dostarczyły ludzkości informacji wystarczających, by zaplanować w końcu lot załogowy.
— Każdy z tych łazików to autonomiczne laboratorium badawcze, przesyłające na Ziemię terabajty bezcennych danych. Bez nich, oraz bez pracy stojących za nimi zespołów badawczych, nie mielibyśmy się po co dzisiaj spotykać. Przypatrzmy się teraz, jak wyglądały poszczególne misje...
Mattia zagłębił się w wyjaśnienia, jak informacje zebrane przez łaziki przysłużyły się naukowcom do lepszego poznania panujących na Marsie warunków, a także do zaplanowania całej operacji. Xavier kiwał głową w milczeniu, jego wzrok błądził za gestykulującymi dłońmi Mattii. Mężczyzna wiedział, jak tłumaczyć tak, by było jasno i zajmująco - liczba subskrybentów jego kanału nie brała się z niczego.
— Tak, teraz naprawdę widać, jak wiele elementów składa się na całe przedsięwzięcie. Mnóstwo osób, specjalistów. Ogrom pracy — powiedział piosenkarz, z powagą kiwając głową. — I wielka odpowiedzialność. W końcu najmniejszy błąd może doprowadzić do katastrofy...
— Dlatego właśnie każdy etap prac i planowania misji jest sprawdzany przez niezależne zespoły. Myślę, że czas już najwyższy, by nasi widzowie zobaczyli, jak wygląda praca takiego zespołu. Nim zaplanowany start rakiety pochłonie do reszty uwagę naukowców, przenieśmy się do Kontroli Lotów w NASA.
Xavier i Mattia odwrócili się do telebimu. Ekran zamigotał, pojawiło się na nim dziwaczne zbliżenie na guziki od białej koszuli i zbyt wysoko zapięty pasek od spodni. Zadyndał błyszczący, plastikowy identyfikator, coś zaszurało. W końcu właściciel identyfikatora usiadł, popatrzył gdzieś w bok - tam, gdzie znajdował się ekran transmitujący obraz ze studia - i pomachał do ekranu, nie zwracając najmniejszej uwagi na obiektyw kamery. Jego wargi poruszyły się, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Mattia uśmiechnął się pod nosem, odmachał w stronę właściwej kamery.
— Miło mi powitać w studiu, choć wirtualnie, doktora Isidoro D'Arienzo - astronoma, matematyka i starszego kontrolera lotów NASA. — Xavier przedstawił Isidoro, astronom wydawał się tego w ogóle nie słyszeć. Zza kadru pojawiły się jakieś ręce, ktoś założył mu słuchawki z mikrofonem.
— Mattia? Słyszysz mnie? — zapytał Isidoro, w najmniejszym stopniu nie przejmując się sytuacją i dalej mówiąc do ekranu, nie do kamery.
— Głośno i wyraźnie — odparł Mattia. — Powiedz, jak wygląda teraz sytuacja w Kontroli Lotów?
Isidoro obrócił się, omiótł wzrokiem pomieszczenie poza kadrem.
— Tak jak w każdy czwartek. Ale mamy już fistaszki.
Xavier uniósł brew, rzucił Mattii krótkie spojrzenie. Mężczyzna zwrócił się do widzów.
— Jedzenie orzeszków ziemnych to tradycja w NASA mająca swój początek w 1964 roku, kiedy po wielu nieudanych próbach udało się z powodzeniem wysłać sondę Ranger 7 — wyjaśnił i zaraz zwrócił się do Isidoro. — Cieszę się, że porażka nie wchodzi w grę.
Jego brat uśmiechnął się, słysząc dewizę NASA.
— Jesteśmy pewni sukcesu dzisiaj.
— To budujące usłyszeć takie słowa z ust autora obliczeń potrzebnych do wyniesienia rakiety na orbitę — wtrącił Xavier. — Na owe obliczenia na pewno składało się wiele elementów i czynników, które musiałeś wziąć pod uwagę...
Isidoro pokiwał głową.
— To prawda, zadanie było nietrywialne. Gdybym popełnił błąd przy obliczeniach związanych z oporem powietrza przy pokonywaniu atmosfery, rakieta nie dotarłaby na orbitę, tylko spadła do morza, topiąc całą załogę, lub eksplodowała w kuli ognia. Gdybym nie wziął pod uwagę subtelnych zmian ciśnienia i przyspieszenia ziemskiego związanych ze zmianą wysokości, ciąg rakiety osiągnąłby wartości zabójcze dla człowieka. Jakiekolwiek niedoszacowanie lub przeszacowanie ilości potrzebnego paliwa na pewno doprowadziłoby do abnormalnego zakrzywienia trajektorii lotu, to zaś rozerwałoby kadłub zaraz po przekroczeniu pułapu jonosfery.
Zapadła chwila ciszy, nawet Mattię na moment zatkało.
— Wiele może pójść nie tak. Każde potknięcie doprowadzi do porażki misji i śmierci całej załogi. Dlatego też osobiście sprawdzałem każde z równań i każdy wynik - by wybrać ten wąski zakres parametrów, które da ten jedyny, optymalny rezultat. Ręczę, że rakieta dotrze na miejsce bezpiecznie. — Isidoro przeniósł wzrok z ekranu na obiektyw kamery. W końcu spojrzał wprost na widownię. — Matematyka nigdy nie zawodzi.
— Moment startu i dotarcia do granicy atmosfery jest najtrudniejszy, załoga jest tak naprawdę pozostawiona sama sobie i nie ma możliwości komunikacji. Sytuacja zmienia się jednak potem — wtrącił Mattia, zmieniając nieco kierunek konwersacji. — Powiedz nam, Isidoro, jak wygląda komunikacja z załogą rakiety?
Isidoro wrócił do mówienia do ekranu, ale Mattia postanowił go nie poprawiać.
— Kontrola Lotów składa się z kilku podzespołów odpowiedzialnych za różne elementy. Mamy też kilka kanałów, każdy ma swój kolor w zależności od tego, jak ważne są przekazywane na nim informacje — zaczął drugi astronom.
Isidoro przeszedł do wyliczania o jakie kanały i zespoły chodzi, Mattia od czasu do czasu przerywał mu, gdy jego brat wchodził nadmiernie w technikalia i szczegóły. Xavier niezauważalnie skinął ekipie, telebim podzielił się na dwie części. Na pierwszej wciąż było widać opowiadającego Isidoro, drugą zaś zajął schemat hierarchii podzespołów i przepływu informacji, który stopniowo wypełniał się w miarę, jak młodszy D'Arienzo opowiadał. W pewnym momencie Isidoro urwał, popatrzył gdzieś poza kadr.
— Już czas — powiedział, następnie wstał, zdjął słuchawki i po prostu sobie poszedł. Przez moment cały świat miał okazję oglądać jedynie puste krzesło astronoma, dopóki jakiś przytomny operator nie przełączył widoku.
— Isidoro bardzo poważnie podchodzi do przydzielonych mu zadań, zaś ta misja jest dla niego najważniejszym priorytetem — wybrnął szybko Mattia, starając się jakkolwiek zatuszować zachowanie swojego brata.
— Myślę, że mając takich specjalistów tu, na Ziemi, załoga nie musi obawiać się lotu — dodał Xavier, poprawiając się nieco na krześle. — Z resztą, zdaje się, że kapitan misji jest człowiekiem nieustraszonym jak i wszechstronnie uzdolnionym. Prócz posiadania rozległej ekspertyzy, udało mu się również zająć drugie miejsce w rankingu najgorętszych singli magazynu Cosmopolitan...
Xavier nie musiał dodawać, kto ponownie zajął pierwsze miejsce.
— Jeszcze przyjdzie czas na rozmowę o załodze. Zaś jeśli jesteśmy już przy gorących rzeczach, to trudno nie wspomnieć o innowacyjnym paliwie rakietowym oraz projekcie silnika odrzutowego. — Mattia przekierował rozmowę na opisane w skrypcie tory. — Co ciekawe, oba te wynalazki są produktem nie zespołu badawczego, a jednego człowieka. Myślę, że to dobry moment, by usłyszeć, co ma do powiedzenia naukowiec, dzięki któremu ten lot jest w ogóle możliwy.
Mattia i Xavier ponownie odwrócili się do telebimu, a na ekranie pojawił się Nicolas. Wynalazca przebywał w swojej pracowni, w tle można było dostrzec niewiadomego przeznaczenia aparaturę. Mężczyzna siedział na wysokim stołku laboratoryjnym, jego fartuch nosił ślady codziennego użytkowania, zaś umiejscowiona na piersi kieszonka wybrzuszała się, jakby tkwiło w niej coś kanciastego.
— Miło mi powitać naszego kolejnego gościa, Nicolasa Stricklandera — Xavier wskazał dłonią w kierunku telebimu, a potem zwrócił się do wynalazcy. — Nicolasie, czy wyjaśnisz nam, na czym polega różnica między opracowanym przez ciebie nowym paliwem, a paliwem rakietowym poprzedniej generacji?
Nicolas skinął głową, drgnął. Chyba ktoś z ekipy po jego stronie ekranu wskazał mu, by mówił do kamery, bo mężczyzna popatrzył nagle prosto w obiektyw.
— Pierwszy element odróżniający nowe paliwo od paliw poprzedniej generacji to stan skupienia. Wcześniej paliwa były płynne, zaś obecne jest ciałem stałym, a konkretnie - kryształem. Drugi element to o wiele większa różnica pomiędzy energią układu w formie stabilnej kinetycznie, a jej energią w postaci stabilnej termodynamicznie — wyjaśnił, zrobił krótką pauzę, podjął wątek. — Wyobraźmy sobie domino. Jeśli po prostu wysypiemy kostki na stół, niemal wszystkie elementy będą leżały płasko na blacie - taki obraz reprezentuje formę stabilną termodynamicznie. — Nicolas ponownie zrobił pauzę, jego wzrok na moment zogniskował się gdzieś na prawo od obiektywu kamery. — Na pewno każdy próbował kiedyś układać kostki domina tak, by jedna przewracała następną, albo kojarzy Dzień Domina, podczas którego burzy się pokomplikowane struktury układane z milionów kostek. Dopóki nikt nie naruszy konstrukcji, wszystkie kostki stoją, jednak przewrócenie pierwszej z nich doprowadza do reakcji łańcuchowej, w wyniku której wszystkie kostki leżą płasko. To obraz formy stabilnej kinetycznie - wystarczy jej niewielki impuls, by przejść do formy stabilnej termodynamicznie. Rzecz jasna dzieje się to z wydzieleniem energii - energia włożona przez osoby układające owe pokomplikowane struktury zostaje uwolniona. W przypadku paliwa rakietowego właśnie dzięki tej energii możliwe jest wyniesienie rakiety na orbitę okołoziemską. — Zakończył wynalazca, rozkładając dłonie.
— To brzmi nieco jak opis eksplozji...
Nicolas pokiwał głową.
— Istnieje cienka granica między eksplozją a kontrolowaną reakcją łańcuchową. Forma krystaliczna paliwa znacznie utrudnia wymknięcie się tej reakcji spod kontroli - każda z cząsteczek jest precyzyjnie upakowana i nie ma do niej dostępu, dopóki reakcja nie przebiegnie do końca na powierzchni kryształu. W przypadku cieczy nie mamy takiego zabezpieczenia. — Nicolas ponownie zrobił krótką pauzę. — Wyobraźmy sobie kostkę masła i szklankę oleju. Żeby dostać się do środka kostki, musimy zużyć masło z powierzchni, albo spróbować tę kostkę jakoś przepołowić. W każdym razie zajmie to czas i nie będzie takie proste. Dla odmiany w przypadku szklanki oleju możemy wybrać olej z dowolnego miejsca, nic nam w tym nie przeszkadza. Kiedy tak duża ilość substratu jest potencjalnie łatwodostępna, nietrudno o to, by reakcja wymknęła się spod kontroli...
— Na co dzień mamy do czynienia z silnikami zasilanymi płynnym paliwem bądź akumulatorami elektrycznymi. Jak różni się od nich silnik zasilany paliwem stałym? — zapytał Mattia, a Xavier zerknął w stronę ekipy telewizyjnej.
Telebim znów się rozdzielił. Gdy Nicolas tłumaczył zasadę działania silnika, druga część ekranu sukcesywnie pokrywała się schematami i równaniami, ale i obrazkami, kiedy wynalazca wynajdywał łatwo zapadające w pamięć porównanie dla każdego elementu mechanizmu.
— Z taką ilością fizyki miałem chyba ostatnio do czynienia w szkole średniej — podsumował Xavier, gdy pożegnali się już z Nicolasem. — Do startu rakiety pozostało nam jeszcze dwadzieścia minut. To chyba dobry czas, by przybliżyć naszym widzom sylwetki astronautów.
— Tak, to najlepszy moment. Co prawda załoga już od dawna przebywa na pokładzie rakiety i przygotowuje się do lotu, nie możemy więc liczyć na żaden wywiad, ale na pewno dobrze będzie nam pomówić o tym, kto wkrótce poleci na Marsa.
Telebim zamigotał, pojawiło się na nim zdjęcie siedmiu osób ubranych w charakterystyczne, jaskrawo-pomarańczowe skafandry ACES. Astronauci uśmiechali się do zdjęcia, każdy trzymał obły hełm z jednostronnie przezroczystą, czarną szybą. W tle widać było zamontowaną już i gotową do startu rakietę.
Xavier i Mattia zajęli się przedstawianiem poszczególnych członków załogi i ich specjalizacji. Mattia wyjaśnił, czym zajmuje się astrobiolog i na czym polega praca nawigatora, Xavier zajął się bardziej "ludzką" stroną astronautów, opowiadając o ich hobby i rodzinie. Na telebimie wyświetlały się serie zdjęć - jedne z miejsca pracy, inne z domu i okolic. I tak, specjalista od IT pojawił się najpierw w towarzystwie ciemnych, ciekłokrystalicznych ekranów pokrytych fosforyzującą zielenią kodu, by zaraz przenieść się w środek ogrodu warzywnego, gdzie otaczały go pękate, pomarańczowe dynie.
W końcu pojawił się i kapitan całej załogi. Wpierw w oficjalnym mundurze Kosmicznych Sił Zbrojnych - wtedy Mattia miał czas pokrótce przedstawić jego nieco turbulentną karierę wojskową. Zdjęcie jednak zaraz zostało zmienione i na telebimie pojawiło się to, które zapewniło mu miejsce w rankingu najgorętszych singli.
W tle rozciągał się złocisty i błękitny bezkres pustyni Atakama. Cahir, ubrany w czarną, skórzaną kurtkę, nonszalancko opierał się biodrem o swój słynny motor, diablo szybką Al-Falę. Mężczyzna krył zielone oczy za lustrzanymi okularami-pilotkami, pustynny wiatr rozwiewał mu włosy. Obraz bad-boya przełamywał tylko uroczy, rudy kotek, rozpierający się na ramieniu kapitana.
— Zdaje się, że to jedno zdjęcie przyczyniło się do wzrostu adopcji rudych kociaków ze schronisk — skwitował Xavier, przypatrując się zdjęciu.
— To prawda. Ale zwiększyło też liczbę aplikacji rekrutów do Kosmicznych Sił Zbrojnych — dodał Mattia, a potem zerknął na zegarek. — Czas szybko minął, ani się obejrzeliśmy i już goni nas moment startu rakiety. Przełączymy się teraz z powrotem do Kontroli Lotów NASA, skąd na żywo zobaczymy to wiekopomne wydarzenie.
Xavier i Mattia odwrócili się po raz kolejny do telebimu. Ekran znów się podzielił - jedną jego część zajmował teraz obraz pomieszczenia Kontroli Lotów NASA, z zastawionymi równymi rządkami błyszczących od kontrolek konsol - wśród nich Mattia błyskawicznie wyłowił sylwetkę Isidoro. Jego brat pochylał się nad swoją konsolą, mówił coś do jakiegoś mikrofonu. Ponad wszystkim królował rozległy ekran na pół ściany, wyświetlający serię niewiadomego znaczenia liczb i wykresów.
Druga część telebimu w studiu zajęła transmisja z samego miejsca startu. Pionowa, błyszcząca w popołudniowym słońcu sylwetka rakiety odcinała się na tle błękitu nieba. Wokół - kompletna pustka.
— Ostatnie chwile dzielą nas od startu. Przełączymy się teraz na dźwięk z Kontroli Lotów.
Coś kliknęło, w studio rozległ się nieco zniekształcony głos.
— ... zakończone powodzeniem. Rozpoczynam odliczanie do startu. Dziesięć... dziewięć...
Mattia poprawił się na krześle, złożył dłonie w pozornie kontemplacyjnym geście. Nie mógł dotknąć nimi teraz do garnituru, wnętrza jego dłoni były tak przepocone ze stresu, że zostawiłyby plamy. Astronom zerknął na Xaviera - piosenkarz splótł dłonie, z daleka wyglądało to na lekko zdystansowaną pozę. Tylko z bliska było widać, że knykcie Xaviera lekko pobielały.
— ... Dwa... Jeden... Start!
Spód rakiety rozbłysnął oślepiającą biel. Tytanowa konstrukcja podtrzymująca rakietę runęła, metalowe przęsła utonęły w morzu topiącego skały ognia. Rakieta drgnęła, masywny kadłub zaczął powoli się wznosić. Dopiero wtedy do miejsca, w którym stała kamera, dotarła fala dźwiękowa - obraz gwałtownie zadrżał, powietrze rozdarł ogłuszający hurgot ryczących silników. Rakieta wznosiła się, najpierw dość wolno, jakby niepewnie. Wydawało się, jakby wraz z wysokością nabierała i pewności siebie, bo oto coraz szybciej oddalała się od ziemi. Pierwszy, opustoszały zbiornik paliwa odłączył się od kadłuba - strzępy rezerwuaru o pojemności pięciu basenów olimpijskich przypominały opadające płatki kwiatów. Rakieta ponownie przyspieszyła, w okamgnieniu stała się tylko jasnym punktem na nieboskłonie. Ledwie było widać kolejne odpadające od kadłuba zbiorniki paliwowe, znaczyły tylko jaśniejsze smużki na tle bezchmurnego nieba. Zapadła cisza.
— ... przekroczyła pułap stu kilometrów — Ponownie rozległ się zniekształcony głos z Kontroli Lotów.
Sto kilometrów. Wierni subskrybenci kanału Astro-Matiego wiedzieli, że to umowna granica kosmosu przebiegająca przez środek jonosfery. Zaraz za nią - bezkres i pustka przestrzeni kosmicznej.
— Królik-1, tu Houston, czy mnie słyszycie? — Mattia rozpoznał głos Isidoro.
Odpowiedziała mu kompletna cisza.
— Królik-1, tu Houston, czy mnie słyszycie? — powtórzył.
Mattia poprawił się na krześle. Czuł, jak mięśnie szczęki same mu się zaciskają. Nie potrafił ich rozluźnić.
Cisza zdawała się głośniejsza niż ryk silników rakiety.
— Królik-1, tu Houston, czy mnie słyszycie?
Cisza.
Jednak w głosie Isidoro nie dało się wyczuć żadnego podenerwowania. W końcu matematyka nigdy nie zawodzi, prawda?
Nagle coś trzasnęło, zaszumiało.
— Houston? Tu Królik-1. Słyszymy was głośno i wyraźnie.
Kontrola Lotów eksplodowała wiwatami i okrzykami, Mattia odchylił się z westchnieniem na krześle. Xavier podparł brodę dłonią, kryjąc pełen ulgi uśmiech za niefrasobliwie dotykającymi policzka palcami.
— Houston. Słyszymy was, nie musicie tak krzyczeć! — W głosie Cahira brzmiała wesołość.
— Królik-1? Jaki jest wasz status? — zapytał Isidoro, chyba jako jedyny nie ulegając powszechnej euforii.
— Wszystkie systemy w normie. Mijamy Międzynarodową Stację i ostatnie satelity. Możecie jeść swoje fistaszki.
Isidoro przymknął oczy, westchnął.
— Królik-1. Dziękuję za raport — Głos astronoma stał się miękki. — Spokojnego lotu i do usłyszenia za sześć godzin. Bez odbioru.
— Houston. Tu Królik-1. Potwierdzam, słyszymy się za sześć godzin. Bez odbioru.
Zamknięto kanał komunikacji z załogą, siedzący przy konsolach ludzie na dobre pogrążyli się w świętowaniu i fistaszkach. Ekran, na którym było widać start rakiety, pokazywał już tylko jednolity błękit nieba.
— To było emocjonujące — podsumował Xavier, odwracając się od telebimu.
— Tak, to prawda. Cóż - Kontrola Lotów będzie od teraz komunikować się z załogą co sześć godzin. My zaś zobaczymy ich za sześć miesięcy, gdy będziemy transmitować lądowanie na Marsie. — Mattia zrobił lekką pauzę, uśmiechnął się do widzów.
— To wszystko na dzisiaj. Mattii dziękuję za komentarze — Xavier skinął astronomowi głową, Mattia odpowiedział tym samym. — A państwu dziękuję za uwagę. Do zobaczenia za pół roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz