sobota, 17 kwietnia 2021

Od Sophie - Event

Sophie niecierpliwie tupała nogą, wsłuchując się w kolejny sygnał w telefonie.
— No odbierz…! — mruknęła pod nosem, marszcząc brwi. W końcu na linii trzasnęło, odezwał się bardzo zmęczony, zachrypnięty, męski glos.
— Halo?
— Taavetti! Gdzie jesteś?
— Sophie? Przeziębiłem się, umieram...
— Chyba żartujesz, nie ma żadnego umierania! Dni Otwarte są już jutro, dasz radę wyzdrowieć?
— Bez szans — Taavetti przerwał, rozkasłał się. — Nicolas nie przyszedł?
— Jaki Nicolas?
— Mój znajomy. Zgodził się mnie zastąpić — znów atak kaszlu — trochę go wrobiłem, ale on jest taki pomocny, na wszystko się zgadza.
Sophie westchnęła ciężko.
— Kim on jest? Jest chociaż ogarnięty?
— To fizyk.
— To na pewno nie jest ogarnięty! Och, trzymaj mnie, Madame Curie…
— Sophie, naprawdę przepraszam. Jakbym wiedział, że się przeziębię, to by to tak nie wyglądało. — Taavetti zakasłał. — I nie złość się na Nicolasa, to równy człowiek.
Kobieta przetarła twarz dłonią. Nie było sensu dłużej się denerwować, Taavetti przecież nie chciał źle. Powinna wziąć się za pracę i przygotowanie tych pokazów.
— Dobrze, już się nie denerwuję… Kuruj się tam. A o Nicolasa się nie martw, nie pogryzę go.
— Mhm... Jeszcze raz przepraszam. I wiem, że sobie poradzicie — Głos mężczyzny chrypł coraz bardziej. — Zróbcie jakieś zdjęcia czy coś...
Kobieta przeczekała kolejny już atak kaszlu.
— Nic nie wyjdzie w ciemności. A ty wracaj do łóżka i zdrowiej.
Sophie odłożyła telefon, westchnęła przeciągle.
— Wydurniał się na juwenaliach i teraz ma — powiedziała Tilly, podchodząc bliżej. — Widziałaś, co odstawił razem z tym swoim O'Harrowem? Założyli się, że uda im się założyć szalik i czapkę Justysiowi. O'Harrow wlazł tam bez problemu, a nasz Belmaro oczywiście wleciał do fontanny.
Fontanna Justusa von Liebiga (dla przyjaciół - Justyś) zdobiła centralny plac kampusu i, rzecz jasna, stanowiła witalny element studenckiego życia. Prawie nie było miesiąca, w którym ktoś by czegoś statecznemu von Liebigowi nie założył albo nie dał do potrzymania - czasem były to zupełnie niegroźne rzeczy, jak chociażby szalik i czapka, czasem zaś Justyś dostawał cos na tyle obrazoburczego, że wszystko kończyło się interwencją straży uniwersyteckiej i listem otwartym rektora do społeczności akademickiej.
— Mężczyźni dorastają w wieku trzech lat, potem już tylko rosną — skwitowała Sophie.
Jej wzrok przyciągnęła jakaś postać majacząca nieśmiało w drzwiach auli.
Wiązane, skórzane buty, do tego wyprasowane w kancik spodnie, które nieco za wysoko podciągnął. Brązowy sweter w serek, koszula w kratkę, włosy w nieładzie. Mężczyzna wyglądał, jakby programował w FORTRANie i znał rozwinięcie liczby π do co najmniej dwunastu miejsc po przecinku.
— To chyba ten cały Nicolas — powiedziała, zeskakując ze stołka laboratoryjnego.
— To na pewno student? Jakoś staro wygląda…
— Fizyka zniszczy każdego — odpowiedziała jej Sophie. — Wiesz co, mam wrażenie, że gdzieś go już widziałam.
— Pewnie "U Iriny".
— Pewnie tak... — Sophie pomachała mężczyźnie, ten jakby dopiero teraz ją zauważył. Skierował swoje kroki w jej stronę, a gdy podszedł bliżej, Sophie się odezwała: — Ty jesteś Nicolas?
— Tak, ja...
Nie pozwoliła mu dokończyć.
— Świetnie! Ja jestem Sophie, to jest Tilly. A tam są pozostałe dziewczyny — Sophie wyciągnęła rękę, przedstawiając i wskazując po kolei resztę studentek. Te przerywały na moment swoje zajęcie, odwracały się i machały, słysząc swoje imię.
Nicolas z wahaniem podniósł rękę, chyba też próbował odmachać. Tilly ulotniła się gdzieś na zaplecze, wracając do przygotowywania potrzebnych roztworów. Wzrok Nicolasa prześlizgiwał się od twarzy do twarzy, ale nie wiadomo, czy przytłaczała go bardziej wola działania Sophie, liczba nowopoznanych osób czy pobojowisko na auli.
Bo pobojowisko robiło wrażenie.
Część z siedzeniami była nietknięta, za to katedry prawie nie było widać. Zarówno rozległe biurko, jak i podłoga wokół, były wyłożone jakąś czarna folią. Na blacie stały egzotycznie wyglądające utensylia chemiczne, błyszczące precyzyjną podziałką i szczelnymi szlifami nowiutkiego szkła laboratoryjnego. Na tym tle bardzo dziwnie wyglądały dwie zupełnie zwyczajne drabiny stojące po przeciwległych stronach stołu oraz wielka, metalowa krata oparta niefrasobliwie o wyciąg. Sam wyciąg też został już zagospodarowany - w jego wnętrzu wisiała drewniana rama z rozciągniętym w niej pergaminem i tylko uważne oko dostrzegłoby ledwie widoczne plamy odczynników na nim. Niepodobna było zgadnąć, jakie doświadczenia zaplanowała Sophie.
— Chodź, pomożesz nam z kratą i rurkami akwarystycznymi. Wszystko jest już zaplanowane, tylko... Cóż, trzeba wykonać. Nie wiem, Taavetti opowiadał ci coś więcej?
— Nie, praktycznie nic, przykro mi.
— Nie przejmuj się, zaraz temu zaradzimy — Sophie sięgnęła do półek pod katedrą tam, gdzie schowana była konsola nagłośnienia sali i zapasowa kreda. Wyciągnęła lekko sfatygowaną książkę - tytuł głosił "Ciekawa chemia, tom IV". — Profesor von Hohenheim pożyczył. W książce są opisy samych doświadczeń, z równaniami reakcji i wszystkim, a tutaj... — Sophie wyjęła gruby, zmęczony życiem zeszyt w twardej oprawie. — ...plan, jak zrobić z tego prawdziwy pokaz.
Kobieta otworzyła zeszyt, oczom fizyka ukazały się staranne szkice przedstawiające aulę wraz z zamontowaną aparaturą chemiczną i przeróżnymi dodatkami. Nicolas złowił wzrokiem ludziki i strzałki - Sophie zaplanowała, kto wykonuje które doświadczenie i w jakiej kolejności.
— W tym roku robimy doświadczenia z luminescencją, więc cała aula będzie zaciemniona. Nie możemy się pomylić ani na siebie powpadać. Do wszystkiego jest muzyka, z tym też będziesz się musiał oswoić.
— Doświadczenia z muzyką? — Nicolas się zdziwił.
— Tak. Ale będą też wyjaśnienia. Nie zamierzam zrobić z pokazu jarmarcznego festiwalu światełek, spokojnie.
Mężczyzna potrząsnął głową.
— Nie, nie o to mi chodziło. To właściwie bardzo ciekawy pomysł.
Sophie posłała mu uśmiech. Większość osób, którym opowiadała o doświadczeniach z muzykę reagowało wątpliwościami albo i śmiechem.
— Dobrze, to teraz pokażę ci, co po kolei robimy...
Sophie zagłębiła się w wyjaśnienia, opowiadała o odczynnikach, wertowała zarówno książkę jak i zeszyt. Nicolas kiwał głową, co jakiś czas zadawał pytania, podnosił głowę, gdy Sophie wskazywała, która część rekwizytów naszkicowanych w zeszycie odpowiada tym umieszczonym już na auli.
— Wodorotlenek sodu, perhydrol, luminol, chlorek oksalilu, sole metali ciężkich... — wymienił, marszcząc brwi. — Trudno powiedzieć, która z tych substancji jest bardziej niebezpieczna.
— Używamy też bezpiecznych odczynników. Spójrz, tutaj potrzeba wody destylowanej. W czymś trzeba ten wodorotlenek rozpuścić, prawda? — Sophie uśmiechnęła się zawadiacko, ale zaraz spoważniała i kontynuowała już zupełnie innym tonem. — To prawda, to jest niebezpieczna chemia. Jeśli coś pójdzie nie tak, będą poszkodowani. Ale gdzie indziej ludzie mogą zobaczyć takie doświadczenia? Gdzie zobaczą coś ciekawszego, niż próba Tollensa albo żywa piana? — Sophie ogarnęła gestem rozstawione szkło laboratoryjne. — Do tego wszystkiego potrzeba aparatury i odczynników. A także specjalistów, którzy nie zlekceważą zagrożenia i będą wiedzieli, jak przeprowadzić pokazy bezpiecznie. Gdzie indziej znaleźć to wszystko, jeśli nie na uniwersytecie?
Kobieta zrobiła pauzę, na jej twarz wrócił pogodny uśmiech. Podparła dłonie na biodrach.
— Jak się czujesz, należąc do grona specjalistów? — zapytała.
— Hm, to duża odpowiedzialność... — Nicolas też się uśmiechnął, może nieco nerwowo.
— Ale i duża frajda. Chodź, będziesz robił te doświadczenia, co Taavetti. Zaczniemy od miotacza ognia...


Sophie zerknęła przez uchylone drzwi zaplecza. Ludzie sukcesywnie zajmowali siedzenia na auli - wolne miejsca zostały już tylko na brzegach i z tyłu.
— Jesteśmy hitem Dni Otwartych — rzuciła z dumą do reszty ekipy, przymykając z powrotem drzwi. — Prawie pełna sala, a do pokazów zostało jeszcze piętnaście minut. Jak nastroje?
Odpowiedziały jej uśmiechnięte twarze i skinięcia głową. Byli gotowi. Każdy ubrany w wyprasowany, czarny jak smoła fartuch. Do tego czarne rękawiczki, starannie związane włosy, okulary ochronne, czarne maski na twarzy. Pełen profesjonalizm.
— Dobrze. Ostatnie sprawdzenie wszystkiego — zakomenderowała.
Sprawdzili sprzęt i odczynniki już wcześniej, i to nie jeden raz. Ale to ponowne upewnienie się, że wszystkie elementy są na swoim miejscu w jakiś sposób sprawiło, że czas oczekiwania jakoś się skrócił, a i napięcie przed pokazem nieco zelżało. Godzina wybiła, chemicy wyszli na katedrę.
— Witamy szanownych państwa na Dniach Otwartych Uniwersytetu Kissan Viikset — głos Tilly, wzmocniony mikrofonem, rozniósł się po pomieszczeniu. Kobieta zajęła miejsce z boku auli, a przy aparaturze stanęła reszta zespołu. — Za chwilę zaprezentujemy państwu niesamowite pokazy doświadczeń chemicznych. Pokazy odbywają się w całkowitej ciemności, toteż prosimy o nierobienie zdjęć z fleszem i nie nagrywanie pokazu. A teraz - zaczynamy!
Tilly pstryknęła guzikiem na konsoli, w pomieszczeniu zapadły nieprzeniknione ciemności. Ktoś kaszlnął, ktoś inny wydał z siebie zaskoczone "ojej!". Szepty i szelest utonęły w pierwszych taktach muzyki. Wydobywająca się z głośników niepokojąca melodia smyczków stopniowo wprowadzała napięcie i poczucie niewyjaśnionego zagrożenia.
— Na wstępie chcielibyśmy państwu przedstawić pierwiastek, który państwo znają. A przynajmniej tak się państwu wydaje — zaczęła Tilly, budując atmosferę. — Tlen singletowy, bo to o nim mowa...
Tymczasem Sophie kucnęła już przy wysokiej, opasłej biurecie. Jej dłoń spoczywała na umieszczonym u podstawy zaworze gazu. Kobieta wsłuchała się w takty muzyki, ostrożnie odkręciła zawór. Cichy szum butli, znajome bulgotanie roztworu wodorotlenku. Smolista czerń rozjarzyła się upiornym, karminowym blaskiem. Toksyczny chlor, pod wpływem zasady, zmieniał się w jon podchlorynowy, a jego nadmiar umykał starannie zamaskowaną rurką wprost pod wyciąg.
— ...źródłem tak zwanego stresu oksydacyjnego...
Tilly zrobiła efektowną pauzę, idealnie zgrywając się z przyspieszającą nagle muzyką. Sophie zwiększyła strumień gazu, biureta zmieniła się w kolumnę szkarłatu. Po auli przetoczyło się zaskoczone westchnienie, coś zaszeleściło. Tilly kontynuowała opis i wyjaśnienie, opowiadając widowni o reakcji jonów podchlorynowych z perhydrolem i w końcu - powstaniu reaktywnej formy tlenu.
— Perhydrol i rodniki to nie tylko groźna, czerwona barwa. Ich pojawienie się potrafi...
Sophie zakręciła butlę z chlorem, roztwór w biurecie znieruchomiał. Czerwony blask zelżał, powoli niknął znów w ciemnościach, gdy ostatnie rodniki przereagowywały.
— Reakcje luminolu, bo to o nim mowa... — podjęła dalej Tilly, przechodząc do tłumaczenia nowego doświadczenia.
Płynący z głośników niepokojący utwór został zaraz zastąpiony przez łagodny śpiew fletów, w których pierwszych nutach każdy rozpoznał "Poranek" Edvarda Griega. Ponad niewidoczną w ciemnościach katedrą pojawił się nierzeczywisty, błękitny poblask. Świetlista mgła rozlała się w pustce, zawirowała, osiadła w obły kształt kolby. Błękit porannej jutrzenki obrysował czarne rękawiczki Nicolasa i trzymaną przez niego zlewkę. Migotliwy roztwór soli kobaltu spłynął do kolejnej skrytej w ciemności kolby, błękitny poblask zyskał towarzysza w postaci ciepłego różu wczesnej jutrzenki. Muzyka stopniowo się rozwijała, Tilly opowiadała dalej, przywoływała nazwy biorących udział w reakcji barwników. Nicolas przeszedł do ostatniej kolby, wlał roztwór. Obrazu dopełniła barwa intensywnego oranżu, przypominająca wschodzące letnie słońce.
— Ale czad — złowiła kątem ucha Sophie, uśmiechnęła się pod nosem i przeszła do następnego stanowiska z doświadczeniem.
Tilly opowiadała, Sophie namacała dłonią palnik acetylenowy. Pstryknęła, pojawił się ledwie widoczny trójkąt błękitnego płomienia. Świecące kolby Nicolasa powoli dogasały, gdy utleniały się resztki luminolu. Muzyka ponownie się zmieniła - łagodne flety i harfy ucichły, zastąpione przez potoczyste dźwięki trąb i bębnów.
Sophie kołysała łyżką do spalań nad palnikiem, drobne opiłki magnezu zaczynały nieśmiało się żarzyć. W ich blasku, kobieta zerkała na ustawioną obok kolbę z wrzątkiem.
— ...intensywne światło, prosimy więc państwa o ostrożność i zmrużenie oczu. Płonący magnez był używany...
Sophie odczekała do właściwej frazy w muzyce, a następnie przeniosła łyżkę do spalań do wnętrza kolby. Zamknęła oczy, dotknęła spodem łyżki powierzchni wrzątku. Syknęło, magnez wybuchł oślepiającym światłem, wydzierając tlen z cząsteczek wody. Choć kobieta miała zamknięte oczy, światło przedzierało się przez powieki. I choć twarz skryła za maską i okularami, gorący powiew rozwiał jej grzywkę, gdy ognioodporne szkło borokrzemowe trzymało w ryzach płonący metal. Magnez spłonął w okamgnieniu, a ciemność, która potem zapadła, wydawała się tym bardziej nieprzenikniona.
— Przejdźmy teraz do dalszej części pokazów. Skoro omówiliśmy już magnez, nie sposób nie wspomnieć o metalach ciężkich... — Tilly przeszła do wymieniania pierwiastków.
Sophie zestawiła kolbę pod katedrę, zgasiła palnik i też go schowała. Czyjeś ręce zajęły się dogasającymi kolbami z luminolem - katedra musiała być zupełnie czysta.
Kobieta usłyszała szuranie gdzieś z boku. Pstryknęło, Nicolas zapalił zapalarkę. W sali zawisnął pojedynczy ognik. Muzyka ponownie się zmieniła - tym razem orkiestra symfoniczna ucichła zastąpiona przez egzotyczne melodie tamburynów i piszczałek. Fizyk odkręcił kurek, przez oplecioną metalem rurkę popłynął wartki strumień propan-butanu. Miotacz rzygnął ogniem, z sali odezwały się zaskoczone "och!" i "ach!".
— Kationy metali II grupy głównej... — podjęła Tilly, Nicolas dobył spryskiwacza do kwiatków.
W środku - stężony roztwór jonów strontu. "Bardziej stężony nie będzie" mruczała Sophie, dodając poprzedniego dnia EDTA i rozpuszczając kolejne łyżki soli strontu w roztworze. Dzięki temu gdy Nicolas rozpylił roztwór w kierunku miotacza, ogień rozjarzył się głęboką, karmazynową barwą.
— ...jest jedną z metod rozróżniania kationów obecnych w roztworze...
Nicolas zmienił spryskiwacz, czerwony ogień stał się nagle zielony, potem znów purpurowy, przeszedł w oranż, zabłysł błękitem. Jego barwy mieniły się niczym tęcza, niczym rozbłyski zaklęcia potężnego maga. Ludzie wzdychali, ktoś zaczął bić brawo. Gdy Nicolas zajmował widownię kolorowym ogniem, Sophie zaczęła przygotowywać kolejne doświadczenie.
Odsłoniła wyciąg, w ciemności zamajaczyła biel pergaminu. Wyciągnęła spryskiwacz z perhydrolem, ostatni raz spryskała biedny pergamin. Zrobiło się nagle dużo ciemniej - to Nicolas wyłączał już miotacz ognia.
— Na zakończenie chcielibyśmy jeszcze państwu przedstawić ostatnie doświadczenie...
Coś stuknęło, Nicolas zestawił miotacz z katedry. Teraz nic już nie zasłaniało pergaminu. Sophie klęczała pod wyciągiem, tylko jej dłonie mieściły się pod zasuniętą jak najniżej szybą. Bardziej poczuła niż zobaczyła, jak Nicolas do niej dołącza, jak podkręca nieco obroty wyciągu. Głośniejszy szum i gwałtowny cug powietrza utonął w nowym utworze i słowach Tilly.
— ...barwniki, o których wcześniej sobie opowiadaliśmy, wraz z chlorkiem oksalilu...
Sophie w namaszczeniu odkręciła butelkę z rzeczonym odczynnikiem, wylała nieco na przygotowaną wcześniej szalkę Petriego. Zamknęła butelkę, odsunęła na bok wyciągu. Prawie wszystko robiła po omacku - ciemności nie rozświetlało po prostu nic, rama wyciągu zasłaniała jej większość widoku. Sophie dobyła wachlarza, wsunęła go pod wyciąg. Wsłuchała się w znajome takty, machnęła wachlarzem.
Gryzący opar przeniknął pergamin niczym duch, zostawiając na nim płonące barwnym światłem odciski. Sophie wprawnie posługiwała się wachlarzem, kierując chlorek oksalilu w różne miejsca pergaminu, stopniowo malując wielobarwny obraz przypominający ni to arktyczną zorzę, ni to kosmiczną mgławicę, tańczącą w takt rozlewającej się w auli melodii. Ludzie patrzyli jak urzeczeni na błękitne chmury, na rozpryski oranżu i delikatne muśnięcia zieleni. Na róże i purpury, przechodzące nagle w złote odblaski, na mieniące się oceaniczną głębią indygo. Czas zdawał się zatrzymać w miejscu, jednak była to tylko iluzja - frazy utworu przemijały, chlorek oksalilu parował, aż szalka pozostała pusta. Barwy gasły wraz z oddalającą się melodią, w końcu znów zapadła ciemność.
— Nasza przygoda zbliża się już do końca. Mamy nadzieję, że pokazane przez nas doświadczenia zapadną państwu w pamięć i przekonają państwa, która z nauk jest najciekawsza!
Nicolas stał już na drabinie - na ostatnie słowa Tilly odkręcił kurki przymocowanych do drabiny baniaków. Roztwory wartko popłynęły rozwieszoną między drabinami rurką akwarystyczną i zabłysły znajomą barwą luminolu, kreśląc w powietrzu wywinięty fantazyjną kursywą napis "Chemia". Ktoś na widowni parsknął śmiechem, odezwały się brawa - na początku nieśmiałe, potem coraz głośniejsze. Tilly pstryknęła znów przełącznikami, w auli znów zaczęły rozbłyskiwać światła - tym razem jednak zwykłe, elektryczne, nie zaś barwne, chemiczne. Pokazy dobiegły końca.


Ostatni widzowie opuścili aulę, Sophie zamknęła za nimi drzwi i usiadła ciężko na stołku. Popatrzyła na pozostałe pobojowisko. Teraz przychodziła ta część chemii, której nikt nie lubił, bez względu na specjalizację - sprzątanie. Trzeba było spuścić cały roztwór z rurki akwarystycznej, zebrać wszystkie kolby, zneutralizować znajdujące się w nich roztwory, wylać je do odpowiednich baniaków ze zlewkami, pomyć szkło, zanieść drabiny do pana Gienia, zebrać spod wyciągu marne resztki pożartego przez chlorek oksalilu pergaminu... Wszyscy byli już zmęczeni i kusiło, by zrobić sobie przerwę. Na szczęście Sophie była już na to przygotowana.
— Hej, drużyno! — zawołała, wydobywając z kieszeni plik kuponów z doskonale rozpoznawanym przez wszystkich studentów logo. — Mam kupony do "Iriny" na "jesz ile chcesz"! Ale ważne do osiemnastej!
Nikomu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Perspektywa darmowego jedzenia sprawiła, że zmaglowani studenci byli zdolni do czynów heroicznych i w przeciągu godziny aula została sprzątnięta na błysk.
Nic nie smakuje lepiej, niż obiad po dniu pełnym doświadczeń i pokazów, jednak zmęczenie zrobiło swoje i drużyna specjalistów od popularyzacji nauki rozeszła się zaraz po posiłku.
Zapadał już wieczór, powoli zapalały się uliczne latarnie. Sophie zmierzała spacerowym krokiem w stronę akademików, towarzyszył jej wracający do DPNu Nicolas.
— Robimy jakieś pokazy prawie co miesiąc — powiedziała, zerkając na niego. — Może chciałbyś czasem dołączyć?
Nicolas uniósł brew, chrząknął, zastanowił się chwilę.
— Hm, czemu nie? To było ciekawe doświadczenie... Doświadczenia właściwie — dodał po chwili z lekkim uśmiechem.
— To świetnie! Dam ci znać mailowo. Właśnie, mogę twojego maila? — zapytała, wyciągając z kieszeni telefon.
— Jasne — Nicolas przystanął, by Sophie mogła wygodnie zapisać, zerknął jej na wyświetlacz. — Mail to n.c.... stricklander... małpa... ukv.edu.na. Mhm, dokładnie tak.
— Dobrze, spodziewaj się w takim razie maili! — podsumowała Sophie, zadowolona z kolejnego potencjalnego pomocnika.


Sophie, ubrana w swoją ulubioną piżamkę w kotki, siedziała na górze piętrowego łóżka, dyndając w powietrzu odzianymi we frotowe skarpetki stopami. Długie włosy schły jej po prysznicu, a na kolanach spoczywał jej wierny laptop.
Osoba Nicolasa nie dawała jej spokoju - kobieta była przekonana, że gdzieś go na pewno widziała, i to wcale nie "U Iriny".
— Może prowadził laborki z fizyki — mruknęła pod nosem, wpisując jego nazwisko w Google.
Powiedzieć, że wyniki ją zaskoczyły, było sporym niedopowiedzeniem.
— Oby to Cavendish kopnął... — wydusiła, przebiegając wzrokiem nagłówki. NASA, paliwo, lot na Marsa. Tak, faktycznie znała jego twarz. Z Wiadomości. — A ja mu kazałam baniaki nosić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz