wtorek, 13 kwietnia 2021

Od Yuuki - event

13 czerwca, rok nieważne jaki.

Niczym nie wyróżniający się, przytulny domek na obrzeżach niezidentyfikowanego miasta położonego w równie niezidentyfikowanym miejscu na świecie. 
Godzina 11:00
Sorry, 11:01



     Na zewnątrz panował przeokropny upał; żar wręcz lał się z gołego nieba, padając na i tak już przesuszoną, pożółkłą trawę, rośliny. Powietrze było ciężkie i duszne, a każde zaczerpnięcie go, wydawać by się mogło, napełniało płuca ogniem. Kto tylko był żyw, całą swoją energię przeznaczał na poszukiwanie choć skrawka cienia, aczkolwiek tego dnia było to równie niemożliwe, jak to, że obecna sytuacja mogłaby się zmienić i, na przykład, spaść deszcz. 
     Gdzieś tam, w tym wszechobecnym upale, pośród małych pól, oddalony nieco od reszty, stał dom. Nie wyróżniał się on specjalnie niczym szczególnym; z zewnątrz z wyglądu przywodził na myśl wakacje spędzone u dziadków na wsi, gdzie obok postawiony był kurnik, gdzieś przy płocie widniały grządki z warzywami, tam posadzone jakieś kolorowe kwiaty, tu rozwieszone świeże pranie. Tutaj, mimo iż nie nie suszyło się pranie i nie można było zawiesić oka na pięknych kwiatach i warzywnym ogródku, stał przynajmniej kurnik.
     I wtedy wybiła godzina 11:30. 
     Kobieta zasiadająca za szerokim, dębowym biurkiem poprawiła się wygodniej na skórzanym, obrotowym fotelu, odchylając plecami jeszcze mocniej do tyłu. Jej piwne tęczówki przez cały czas utkwione były w ekranie telefonu, po którym co jakiś czas przejeżdżała palcem, skrolując to, co w tamtym momencie pochłaniało całą jej uwagę. Wyraz twarzy miała nieodgadniony, co szybko zaczęło przerażać mężczyzn znajdujących się w pomieszczeniu razem z nią. Ciężko było stwierdzić czy za chwilę nie wybuchnie niespodziewanie z jakimś kolejnym, szalonym pomysłem, czy może po prostu ze spokojem westchnie i przejdzie do sedna sprawy. Jak to mówią - rosyjska ruletka. 
     W sumie była ich piątka. Ona i czterech mężczyzn; trzech z nich dość postawnych, jeden nie do końca mający jeszcze świadomość tego, w co się wpakował. Ale to nic, żaden z nich nie miał tej świadomości, kiedy pierwszy raz znaleźli się w owym pomieszczeniu, które uchodzić miało za piwnicę, a tak naprawdę było schludnie urządzonym miejscem na wzór mrocznego gabinetu.
     Żaden z nich nie pomyślał za pierwszym razem, że Yuuki Tenebris z szerokim uśmiechem zapraszająca ich na mafijne spotkanko mówi całkiem poważnie. 
     W pewnym momencie jeden z mężczyzn, najwyższy, najbardziej tęgi i z najgroźniejszą miną, która sama w sobie mogłaby przyprawić o gęsią skórkę, przystawił pięść do ust i odchrząknął znacząco, przerywając tym samym nieznośną ciszę. Poskutkowało; uwaga zebranych automatycznie została skierowana na jego osobę, nawet Tenebris oderwała wzrok od telefonu.
     — Szefowo, ja wiem, że szefowa pewnie robi coś ważnego, ale chciałem tylko spytać — zamachał rękami w geście przywołania czegoś — no wie szefowa, kiedy rozpoczniemy nasze spotkanie. Stoimy tak już ponad pół godziny. 
     Kobieta nie odpowiedziała mu od razu, jedyne co, to wciąż przyglądając się mężczyźnie tym samym, nieobecnym wzrokiem. Przez pierwsze sekundy, wydawać by się mogło, że dogłębnie analizowała to, co właśnie do niej powiedział, aczkolwiek ku ogólnemu zaskoczeniu nagle poderwała się na siedzeniu, wyprostowała i nachyliła nieznacznie nad biurkiem, machając lekceważąco dłonią. 
     — Ważnego? Nie no, co ty Mieciu, Tindera przeglądałam. Poza tym nie możemy jeszcze zacząć, czekamy na Martę. Zaczynać tak spotkanie bez niej? No weź.
     — No a...długo jej jeszcze zejdzie? 
     — Bo ja wiem. — Yuuki wzruszyła ramionami, znowu odchylając się do tyłu i wlepiając wzrok w telefon. — Zajmuje się jednym typem, który chciał nas sprzedać, czy tam sprzedał. Pewnie w ramach tortur każe mu trzymać kredens, czy coś — odparła od niechcenia, a sekundę później znów wystrzeliła do góry na siedzeniu z błyszczącymi z podekscytowania oczami. — Patrz, sparowało mnie z jakimś typem! Ładny, organy może też ma ładne, ale to się zobaczy. Adonis z Tadziem na pewno to ogarną.
     Na to nagłe obwieszczenie nikt już nie zdążył odpowiedzieć, gdyż nagle drzwi do pomieszczenia rozwarły się na oścież, przerywając tym samym monolog Yuuki rozprawiającej na temat organów, a w ich progu stanęło wysokie, rudowłose dziewczę. 
     Kobieta rozejrzała się dziarsko po zebranych, aż w końcu jej wzrok spoczął na siedzącej za biurkiem Tenebris.
     — Oh, już wszyscy są! — Na ustach Marty wymalował się zadziorny uśmiech, a modre oczęta błysnęły w nikłym świetle. — Długo czekacie?
     — Niee, luz. — Tenebris machnęła ręką. — Siadaj, siadaj. Dzisiaj w ogóle mamy jakąś świeżą krew, nie? — Wychyliła się odrobinę, wyszukując wzrokiem chowającego się wśród osiłków młodego chłopaka, który automatycznie wycofał się nieco do tyłu, chcąc być w tamtym momencie jak najbliżej ściany. Yuuki otaksowała go wzrokiem. — Nie wiem kim jesteś. Ja cię zapraszałam? W sumie ja cię musiałam zaprosić. Nieważne, jak ci na imię? 
     — Marek — odparł szybko. — Ja tylko szukałem pracy, nic więcej, naprawdę...
     — Marek — powtórzyła Marta, spoglądając w stronę chłopaka. — Ale nie wstydź się tak, nie chowaj po kątach, nie gryziemy przecież.
     — Marek, jak ten z Klanu.
     — A to nie była M jak miłość? — odezwał się jeden z mężczyzn, spoglądając po reszcie w poszukiwaniu potwierdzenia swoich słów; pokiwali skwapliwie głowami.
     — Jeden chuj i tak jest w serce czesany. No, ale mniejsza. — Tenebris machnęła szybko ręką, wywijając usta w szeroki uśmiech, aczkolwiek dla młodego chłopaka nie należał on do tych najprzyjemniejszych, które mogłyby go w obecnej sytuacji uspokoić. — Jeszcze nikt tu nie zginął, zaraz pogadamy, napijemy się, będzie fajnie.
     Na wzmiankę o braku potencjalnych zgonów niektórzy z zebranych popatrzyli po sobie porozumiewawczo, jednak nikt nie odważył się wypowiedzieć na głos swoich myśli.
     — Dobrze, zacznijmy. Marta, dowiedziałaś się czegoś ciekawego? 
     Kobieta odrzuciła na bok kaskadę swoich gęstych, rudych loków, usadowiła się wygodniej w wolnym fotelu zakładając nogę na nogę i skupiła swoją uwagę na Yuuki. 
     — Oh, można tak powiedzieć. Chłopaczyna z początku nie był skory do rozmów, ale szybko przekonałam go, że lepiej będzie, jak jednak zacznie mówić. Okazuje się, że depczą nam po piętach ludzie zwący się "kawusiami". Nieźle mu zapłacili za garść informacji o nas. 
     — Kawusiami? Co to wszystko ma wspólnego z kawą. — Mieciu, jeden z osiłków, parsknął cicho pod nosem, na pół rozbawiony, na pół z kpiną. 
     Yuuki jednak, o dziwo, nie odezwała się. 
     — Nie wiadomo kim są. — Marta kontynuowała. — Ponoć ten, z kim rozmawiał nasz mały zdrajca, twarz miał całkowicie zakrytą, zero szczegółów. Szczerze nigdy wcześniej o nich nie słyszałam. Może to jacyś nowi?
     Po pomieszczeniu przeszedł cichy szmer wskazujący na to, że reszta z zebranych również nie miała nigdy styczności z owym określeniem, być może, nowej szajki. Zazwyczaj dość szybko dowiadywali się o możliwych istnieniach nowych konkurencji i szybko pozbywali się ich śladów; cicho i szybko. A tutaj? Czyżby zdołali przemknąć im pod nosem, dodatkowo w skuteczny sposób przeciągając na ich stronę jednego z ich Mafii? Do tej pory wydawało się to dość nieprawdopodobne, że taka sytuacja mogłaby mieć kiedykolwiek miejsce i to pod rządami Yuuki Tenebris. 
     Natomiast sama Yuuki Tenebris wydawała się tym kompletnie nie przejmować. 
     Nagle Tenebris uderzyła energicznie otwartą dłonią w blat biurka, powodując, że wszyscy wzdrygnęli się z wrażenia. Oczy jej błyszczały, kąciki ust wygięte były w dzikim uśmieszku. 
     — To ekstra wiadomość. 
     — Ekstra wiadomość? — Marta z powątpiewaniem uniosła brew ku górze.
     — Plan jest taki: dalej sprzedajemy jajka, żyjemy sobie wesoło i zajmujemy tym, czym zajmowaliśmy na codzień. Mieciu z Irkiem, możecie przejechać się do miasta po jedzonko dla kurek, a reszta.. —  zerknęła po nieco skołowanych mężczyznach i młodym chłopaku Marku. —... Reszta po prostu róbcie swoje. A, Marek, Andrzejek pokaże ci co i jak. Widziałeś kiedyś zwłoki? 
     — Zwłoki? — Chłopak widocznie pobladł. — Ale przecież nikt tu nie zginął, tak mó...
     Tenebris przewróciła oczami. 
     — No właśnie,  t u t a j  nie. No, a teraz żwawo ziomki, niech ktoś w końcu poleje, a ja idę zająć się klientem. — Yuuki klasnęła wesoło kilka razy, wstała, a nim zdążyła całkiem się wyprostować, nachyliła ku Marcie i szepnęła konspiracyjnie w jej stronę: 
     — Będziemy mieć dzisiaj gościa i nowe informacje. — I mrugając do niej porozumiewawczo w mgnieniu oka opuściła piwnicę, wspinając się po schodach najpierw do ciemnego, ponurego korytarza, by koniec końców znaleźć się w obszernym salonie. 
     Pomieszczenie utrzymane było w beżowych i błękitnych odcieniach, mocno kontrastujące z tym, co znajdowało się pod ziemią; jak z resztą cały dom tu, na górze. Jasne, duże kanapy, puchate dywany, półki z bibelotami, szerokie okna przez które wpadały łuny słońca rozlewając się plamami na podłodze. Każdy kąt natomiast obstawiony był wszelkiego rodzaju roślinami, które dawały złudne wrażenie wycieczki po tropikalnej jungli. 
     Tenebris jednym, szybkim ruchem odgarnęła do tyłu niesforne kosmyki włosów, które plątały się po jej policzkach i rozejrzała wokół, od razu natrafiając wzrokiem na niską, szczupłą postać ubraną w czerń.
     Przy oknie, starając się, by nie zdradzić swojej obecności osobie stojącej na podwórzu, stał chłopiec. Nie mógł mieć więcej jak czternaście lat, choć ze swoją nikłą posturą wyglądał nawet na mniej. Blada cera, ciemne oczy bez wyrazu, krucze, splątane włosy sięgające szyi i wiecznie niezadowolona, ponura mina.
     — Lucjan, nie wydziwiaj tylko idź się z koleżanką przywitać, po jajka przyszła. 
     Chłopiec obruszył się, zaskoczony nagłym pojawieniem Yuuki, aczkolwiek szybko opamiętał się i przybrał swoją codzienną, bojową postawę, obrzucając kobietę nieprzyjemnym spojrzeniem, tak, jakby zaraz miał ją wykląć na conajmniej dziesięć sposobów. 
      — Nie.
     Tenebris natomiast, kompletnie ignorując jego odpowiedź, podeszła do chłopca żwawym krokiem, wpychając mu do rąk wytłaczankę ze świeżymi jajami. 
     — Trzymaj i bądź miły bo jak nie to powieszę cię do góry nogami w studni.
     I nim Lucjan zdążył jakkolwiek zaprotestować, kobieta stanowczo popchnęła go w stronę drzwi, sama idąc za nim. Tak na wszelki wypadek, gdyby zechciał zmienić zdanie, choć żelazny uścisk dłoni Yuuki na jego ramieniu w bardzo prosty sposób powstrzymywał go od wszelkich prób robienia głupstw. 
     Kiedy drzwi otworzyły się na oścież, na trawniku przed domem ujrzeli jasnowłosą, uśmiechnięta dziewczynkę w wiklinowym kapeluszu na głowie i uroczej, zwiewnej sukience. Na ich widok rozpromieniła się jeszcze bardziej i pomachała do nich. 
     — Pani Yuuki, dzień dobry! Cześć, Lucjan!
     Chłopiec zmieszał się i odburknął coś, co mogło być niewyraźnym "cześć", natomiast Yuuki uśmiechnęła się szeroko. 
     — Witaj Pelciu, słońce. Jak ci mija dzień?
     — Oh, naprawdę dobrze! Pogoda taka piękna, mimo, że słońce tak piecze, ale to nic, można będzie wybrać się później nad jezioro. O, Lucjan, może chciałbyś pójść? 
     Chłopiec na dźwięk swojego imienia zesztywniał cały, a Tenebris mogłaby przysiąc, że na jego policzkach z wolna rozkwitły dwa, bladoróżowe rumieńce. Nie odezwał się od razu, nagle stwierdzając, że bardziej interesujące są czubki jego butów, aczkolwiek koniec końców odchrząknął cicho i mruknął pod nosem, o dziwo bardzo miłym jak dla niego tonem: 
     — Tak..Tak, chętnie...A i jeszcze to. — Lucjan niczym z automatu wyciągnął przed siebie ręce, w których wciąż trzymał wytłaczankę pełną jajek. 
     Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, odbierając je od niego i wręczyła tym samym zapłatę Yuuki.
     — Dziękuje! To do zobaczenia później, Lucjan. I proszę pozdrowić panią Martę! — Pel wsadziła wytłaczankę do swojego koszyka przyczepionego do roweru, a następnie zwinnie wskoczyła na niego. — Będę już uciekać, chyba będziecie mieć kolejnych gości. Do widzenia pani Yuuki! 
     — Papaa. — Kobieta odmachała dziewczynce, zerkając tym samym na drogę i faktycznie; wśród obłoków kurzu i pyłu sunęła po niej biała, długa limuzyna, która kompletnie nie wpasowywała się do otaczającej jej scenerii skromnych, wiejskich przedmieść. Yuuki z Lucjanem stali bez słowa, obserwując, jak biały punkt coraz szybciej zbliża się w stronę ich domu. Oboje wiedzieli już kto, skryty za przyciemnionymi szybami, zmierza do nich, aczkolwiek tylko Tenebris wydawała się być zadowolona ze zbliżającej się wizyty. Lucjan wyglądał tak, jakby zaraz miał iść na pogrzeb. 
     Po kilku minutach podwórko wypełnił głośny warkot silnika, a limuzyna, stopniowo zwalniając, zatrzymała się w końcu przy bramie, milknąc. 
     I o to wyszedł i on, cały na biało, z ciemnym okularem zasłaniającym jego oczy, rozpiętą do połowy, pomięta koszulą, marynarką zarzuconą na ramie i gitarą na której widniał wyraźny napis "I feel like trash but look like cash". Mężczyzna nieco chwiejnym krokiem pokonał ścieżkę prowadzącą ku wejściu do domu, gdzie czekali Yuuki i Lucjan, śledząc go wzrokiem od samego początku, kiedy tylko opuścił limuzynę. 
     W końcu Tenebris wypaliła bezceremonialnie: 
     — Nie no, totalnie nie wzbudzasz sensacji swoim wypasionym rzęchem, co ty.
     Natomiast mężczyzna kompletnie ją zignorował. Rozłożył szeroko ramiona i odetchnął głęboko, jak gdyby wdychał do płuc inne niż dotychczas powietrze. 
     — Przybyłem. Lucyna, nawet ty wyszedłeś mi na spotkanie? — Usta białowłosego wywinęły się w kąśliwym uśmiechu, kiedy spojrzał na chłopca, który teraz już jawnie zabijał go wzrokiem. 
     Lucjan na to krótkie obwieszczenie prychnął głośno pod nosem, wyraźnie niezadowolony, natomiast Tenebris jeszcze raz zlustrowała mężczyznę od stół do głów, unosząc wysoko brwi ku górze, po czym stwierdziła dobitnie:
     — Wyglądasz jakby cię ktoś wyrzygał. 
     Teraz prychnął Xavier, z gracją osoby na mocnym kacu zsuwając okulary z nosa. Przyjrzał się Yuuki z politowaniem. 
     — Kochana, jestem gwiazdą. Wiesz, koncerty, fani, autografy, paparazzi.
     — I jebie od ciebie jak z gorzelni. — Kobieta zignorowała to, co właśnie powiedział, odsuwając się na bok. — Właź bo mi zaraz od tego smrodu kury wyzdychają. 
     Xavier Delaney szerokim krokiem, nieco obawiając się, że Lucjan mógłby podstawić mu nogę, znalazł się za progiem, od razu bez krępacji kierując się w stronę kuchni, rozglądając przy tym ciekawsko po każdym kącie. Oparł swoją gitarę o ścianę, rzucił okulary na stół i rozsiadł na krześle, niczym król, wzdychając męczeńsko.
     — Napiłbym się czegoś — rzekł miękko, prawie z rozmarzeniem, jednak ku jego zaskoczeniu to jednoznaczne stwierdzenie nie podziałało od razu tak, jak się spodziewał. Zerknął więc na kobietę, z początku niewinnie, tylko z ukosa, aczkolwiek szybko postanawił zrezygnować ze swojego przymilnego, grzecznego tonu i wypalił prosto z mostu: — A zróbże mi w końcu coś do picia no. 
     — No nie zesraj się — odparowała kobieta, która mimo wszystko krzątała się już po kuchni. Lucyna, nie mając zamiaru uczestniczyć w kolejnej wojnie domowej, machnął na to wszystko ręką i zniknął na schodach prowadzących na piętro. 
     — Widzę, że interes kwitnie — odezwał się na nowo Xavier. — Dawno mnie tu nie było.
     — Kwitnie bardzo dobrze. Kurki, jajka, rum, trochę zwłok i jakoś leci. A ty? Jak to się stało, że nagle stałeś się sławny?
     — Czy to nie oczywiste? — Delaney uniósł wysoko brwi, sprawiając wrażenie urażonego. — Od zawsze była mi pisana wielka kariera. Ostatnio wydałem nawet płytę. Mogę ci sprzedać po promocyjnej cenie, nawet z autografem. — I wyciągnął z kieszeni marynarki małe, kwadratowe opakowanie, które położył na stole. Yuuki od razu chwyciła ja i zaczęła przekładać z jednej strony na drugą studiując dokładnie. 
     — Czemu jest tu piosenka o Olivii? 
     Xavier skrzywił się nieznacznie i machnął ręką.
     — Ah, no wiesz, stare dzieje. Nie wspominam tego za dobrze.
     — I dlatego postanowiłeś napisać piosenkę? — Yuuki uniosła brew do góry.
     — Nie znasz się — stwierdził wprost. — Ładnie mi wyszła po prostu. 
     Tenebris wywróciła oczami, postanawiając uciąć już ten temat, o którym i tak nie miała większego pojęcia. Wlała do kubka gorącą wodę, która dopiero co zagotowała się w czajniku, po czym gwałtownym ruchem postawiła naczynie przed Xavierem.
     — Smacznej kawusi, stara pizdo. A teraz chętnie posłucham jakie tam masz wieści ze świata. 
     Widać było, że mężczyzna nie jest zadowolony z takiego obrotu spraw i na końcu języka miał przyszykowaną równie kąśliwą ripostę, lecz w ostatniej chwili powstrzymał się i obrzucił jedynie kobietę zirytowanym spojrzeniem.
     — Z twoich chaotycznych, zaszyfrowanych wiadomości zdołałem zrozumieć tylko tyle, że mieliście wśród was kreta, czy tam ktoś was podkablował.
     — Niby był jednym z nas, ale okazał się szemranym typkiem, który skumplował się z niejakimi "kawusiami".  Słyszałeś o czymś takim? 
     Xavier zmarszczył lekko czoło i pokręcił głową.
     — Nie. Ale sprawdzałem tego gościa o którym mówiłaś. Prowadzi mały sklepik z roślinami i innymi badylami, nic specjalnego, wybrałem tam coś od niechcenia. Typ małomówny, jak próbowałem nawiązać jakąś przyjemną konwersacje to burczał jedynie pod nosem czekając, aż w końcu sobie pójdę. Sprzedawca roku — prychnął pod nosem, po czym zajął się słodzeniem swojej kawy, kompletnie niewzruszony opowiedzianą przez siebie, krótką historyjką. Nie spojrzał wtedy na kobietę, która o dziwo nie skomentowała ani słowem tego, co usłyszała, jednak w przeciwieństwie do Xaviera w jej tęczówkach pojawił się niebezpieczny, nieokiełznany błysk.
     Można by rzec, że Tenebris tylko na to czekała na pewien impuls do działania. I, zapewne, nawet gdyby mężczyzna nie przyniósł jej dzisiejszych wieści, ona tak czy siak zrobiła by swoje, a w obecnej sytuacji czuła podwójną ekscytację. 
     Najwyższy czas wziąć sprawy w swoje ręce.
     — Czemu w ogóle tak się uwzięłaś na te kwiatki? — spytał po chwili, spoglądając w końcu na Yuuki.
— Myślisz, że gość z budki z badylami mógłby być szpiegiem chcącym przyszpilić waszą mafie?
     — Kawusia to nie tylko to, co właśnie pijesz. Kawusia to też taki kwiatek, dość ładny. A, jeszcze jedno, jak miał na imię ten typ od badyli? Udało ci się dowiedzieć? 
     Xavier zastanowił się przez moment, wytężając umysł w poszukiwaniu tego jednego imienia, o które musiał na pewno pytać, o którym musiał rozmawiać. 
     W końcu zadowolony pstryknął palcami.
     — Już wiem, Syriusz. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz