wtorek, 27 kwietnia 2021

Od Tadeusza CD Isidoro

𝔗
— Powiedz mi, Isidoro — zaczął Tadeusz, pochylając się odrobinę nad stolikiem stojącym tuż przed jego fotelem. Przeniósł jedną z łap na niezbyt zarysowaną brodę, postukał o nią palcami, zarechotał, a gdy już doskonale wiedział, że Isidoro wystarczająco naczekał się na kontynuację jego wypowiedzi, zeskoczył z berżery i szybko doskoczył do okna. Kto wie, czy nie jedynie dla dodania sobie powagi, bo powagi sytuacji zawsze dodawało, gdy ktoś spoglądał na twoje plecy, słuchając uważnie, a nie prosto w twarz. — Ile już grasz w szachy? Doświadczenie?
— Zacząłem grać z mamą, gdy miałem sześć lat. Lub siedem.
Tadeusz zbył to szybkim machnięciem łapy.
— Rok potrafi zrobić różnicę, ale tylko, gdy ktoś zanurza się w to profesjonalnie. Zgaduję, że ty...?
— Nie, nie, profesjonalnie nigdy się w to nie zagłębiłem. Mama co prawda grała bardzo dobrze, ale jednak miała inne rzeczy na głowie, więc szachy były dla nas jedynie przyjemnym odskokiem od codzienności, niż sposobem na życie. Ale na studiach w Toirie dołączyłem do klubu szachowego, więc zupełnie bez doświadczenia też nie jestem.
Tadeusz parsknął, kto wie, może nawet i uśmiechnął się charakterystycznie, po żabiemu, na wspomnienie klubu szachowego, który kiedyś, zwłaszcza w jego czasach, znany był jedynie od tej towarzyskiej czy pijackiej strony, niźli od ambitnego poruszania pionami po szachownicy, a w tej pierwotnej wersji studenckiego stowarzyszenia młodego astrologa raczej odnaleźć nie potrafił. Szybko przywołał się do porządku, orientując się, że przecież czasy już dawno się zmieniły. Jak widać, na trochę lepsze i na trochę ambitniejsze.
— Czyli ma się rozumieć, ze zawodowo tego nigdy nie robiłeś? — Zerknął na chłopca przez ramię. Mrugnął migotkami, niby w zachęcającym do odpowiedzi geście, ale obaj wiedzieli, że aparycja, jak i charakter Softmantle'a raczej do takich odpytek nie zachęcał.
Isidoro pokręcił głową, może nawet i opuścił spojrzenie. Przez głowę Tadeusza przebiegła myśl, że pytanie chłopaka wręcz odrobinę onieśmieliło. 
— Nie, nie... Nigdy nie byłem raczej urodzonym zawodnikiem...
— A więc będzie trzeba z ciebie takiego zrobić! — zarechotała żaba.
— A i astrologowie, jak mniemam, w tym sporcie nie są zbyt mile widziani.
— Ach. — Tadeusz uniósł brodę, w końcu westchnął ciężko. — Tak, nie są, coś o tym wiem — odchrząknął, wracając w końcu do chłopca i ponownie zasiadł w berżerze, która jakby pochłonęła jego sylwetkę w swojej miękkości. — Obiecaj mi, że nie będziesz się tym zbytnio przejmować, bo tak nędzne oskarżenia zazwyczaj rzucają osoby, które w szachy grać nie powinny. — Łapą przejechał po obślizgłym czole, po gładkiej głowie i postukał się w nią kilka razy opuszkami. — I nie potrafią. A każdy głupi wie, że zdolności astrologiczne wcale nie są potrzebne, by przewidzieć kilka następnych ruchów przeciwnika. To jedynie schematy, które bardzo łatwo przywoływać do umysłu i wcale nie trzeba być niewiadomo jakim prorokiem. Pion może się ruszyć lub nie, tyle. — W końcu wzruszył ramionami i wyczekująco zerknął na chłopca.
Ten, ponownie, pokiwał głową.
— No, Isidoro, to teraz zdradź mi otwarcie, w którym czujesz się najlepiej. — Żabie palce nagle zastukały w stojący przed nimi stolik.
— Caro-Kann. Tak myślę.
Żaba zamruczała.
— Zamknięty? Atak Panowa? Dwóch skoczków? — zaatakował chłopca kolejnymi pytaniami. Widząc jednak zmieszanie powoli zaczynające malować się na jego buźce, szybko się wycofał. Mieli w końcu całą noc. Machnął ręką. — A zamknięcia? Mocne, słabe?
Isidoro zawahał się przez chwilkę.
— Racz...
— Nie kończ, już widzę. Skoczek D3, mat. — Tadeusz westchnął ciężko, nagle ginąc w fotelu, zatapiając się w berżerę jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. — To będziemy musieli przećwiczyć, trzeba wiedzieć, jak dociągnąć swoją grę do końca. Masz jakieś osoby, które podziwiasz? Osoby zajmujące się szachami, w sensie. Zawsze warto mieć kogoś, na kim można się wzorować.
— Mam ciebie, Tadeuszu.
— Och?
Żaba mrugnęła raz, drugi, jeżeli potrafiłaby przekręcić głowę, to właśnie by to zrobiła. Pozostawała jednak nagła i zupełnie niespodziewana stagnacja na tak nagłe, aczkolwiek miłe wyznanie. Softmantle mruknął, skinął głową i przymknął oczy, starając się zachować kamienną twarz. Drobnego uśmiechu jednak nie zdołał zamaskować.
— A ktoś oprócz mnie?
— I mam też Adę O'Brienn, ale nie wiem, czy...
— Nie, niestety nie znam. — Żaba wzruszyła ramionami. — No trudno, najwidoczniej będę musiał zrobić ci i wykład ze skróconej historii. I obiecuję, postaram się ją streścić do minimum, ale jednak każdy profesjonalny gracz powinien coś wiedzieć. — Skinął głową i już brał się do zadawania kolejnych pytań, gdy do uszu dobiegło pukanie w drzwi. — Och. Mamy szczęście. Kolacja. Proszę!
Nim drzwi zdążyły się otworzyć, żabi język poleciał prędko w kierunku muchy latającej tuż przy oknie.
— I pamiętaj, że szachy to w rzeczywistości sport grupowy — dodał Tadeusz, gdy do pokoju wniesiono już cudownie pachnący posiłek. Sięgnął po karafkę z alkoholem. — Samotni długo w turniejach nie pociągną, bo nie mają wsparcia drugiego umysłu w ewentualnych odłożeniach. My zatem, mój drogi, jesteśmy na tej lepszej pozycji. I mam nadzieję, że wykorzystamy to jak najlepiej. 
𝔗

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz