niedziela, 25 kwietnia 2021

Od Marty CD Tassariona

— Ano, zdaję — prychnęła prosto w tę jego zawsze pewną, zawsze pyszną twarzyczkę; nawet jeżeli zawsze było dla niej jedynie na razie kilkunastoma godzinami, które tak prędko im umknęły, kilka z nich w dodatku w niezbyt przyjemnej atmosferze. — Żem gaduła, to wszyscy we wsi wiedzieli.
Wyminęła go zgrabnie, po jego prawicy i może dziewczęca dłoń zaplątała się gdzieś przy męskim biodrze. Och, jak wystarczyło się umyć, wygrzać, trochę poprzekomarzać, a bóle brzucha szły w zapomnienie, nie wspominając nawet o jeszcze kilka minut temu miękkich nogach, na których teraz ślizgała się i podskakiwała wesoło, stopa za stopą.
— Kiedyś nawet śmiali się, że mi język odetną — mruknęła, spoglądając za swe ramię, gdy jeszcze stała w progu łaźni. — Lub wyrwą. Wyrwanie chyba gorsze, takie gwałtowniejsze, nie? Jak ciachniesz, to przynajmniej raz dwa i po języku, mówi się trudno, ale idzie gładko. A wyrywanie to jak się mocno nie zaprzesz, to możesz ciągnąć i ciągnąć, a język nie puści. Luśka mi kiedyś wspomniała, że to najmocniejszy mięsień w całym ciele, kto by pomyślał, nie? Taki niepozorny, cielska swego raczej na nim nie utrzymasz, a jednak — parsknęła cichym śmiechem i powróciła swym modrym spojrzeniem do tych ciemności, które czaiły się przed nimi i jedynie czekały na pierwszy krok, by następnie pochłonąć dwójkę kręcącą się po budynku po nocach.
Prawdopodobnie nie byli jedynymi, bo przecież niejeden gildyjczyk o późnych, nocnych godzinach pił w sali wspólnej czy znajdował się na nocnym patrolu, ale kto by się tym przejmował. W końcu te konkretne ciemności znajdowały się przed nimi. Równie konkretnymi.
— Myślisz, że jakieś potwory się w cieniach kryją? — zapytała cichutko, w pewnym momencie ich nużącej wędrówki łapiąc go za tę lodowatą dłoń. — Tylko czekają, aż będziemy cicho. Albo, nie wiem, rozdzielimy się. Jeden cel łatwiej zaatakować niż dwa, nie sądzisz? — Marciuszka spojrzała niepewnie w te czerwone ślepia, o dziwo widoczne w otaczającej ich czerni. Kto pewniejszy by rzucił, że pewnie światło pochodni się w nich odbijało, a ze względu na ich barwę robiło to zdecydowanie intensywniej niż w tych modrych Marty. Ale przecież Marta nie mogła spojrzeć w swoje oczy, nie wiedziała więc też, czy aby na pewno miało być to prawdą. — U nas w wiosce kiedyś jakie to bachory poszły do lasu, w takie ciemności właśnie. Nawet pochodni nie wzięły, głupiutkie. No i nie wróciły. — Wzruszyła ramionami. — Ale w ich przypadku to je wilki zeżarły, bestie okropne się rozsmakowały w dziecięcym tłuszczu, no i tyle z dzieci. Później jeszcze chciały się dostać do domu na skraju, też rodzinka z dziećmi. Ich ojcu rękę chyba drasnęły, ale w końcu ubili i nawet skóry z nich były, nieźle co? — Pokiwała głową, sama będąc pełną podziwu dla takiego rozwoju wydarzeń. — Ale nie wydaje mi się, że z takich cieniowych potworów to by jakakolwiek skóra się zdarła. Chyba rozpłynęłaby się w powietrzu.
Westchnęła w końcu ciężko, orientując się ostatecznie, że jednak bredziła. Taki to urok późnych godzin nocnych, nie miała sobie tego za złe, jedynie żałując spiczastych, tasiowych usząt. Dzięki bogom, że przynajmniej stanęli w końcu przed drzwiami do jej pokoiku, a kobieca rączka trafiła na klamkę i nacisnęła na nią, szukając w niej wsparcia.
— No — mruknęła, posyłając elfowi charakterystyczny uśmiech. — To dziękuję pięknie za odprowadzenie. Dobranoc i miłej nocy. — Dygnęła, już biorąc się do pociągnięcia drzwi i zniknięcia we własnym pokoiku. Zatrzymała się jednak na chwilkę, stopą musnęła kostkę drugiej nogi. Tak w nagłym, zupełnie niespodziewanym przez nią zawahaniu. — A z tym językiem to w sumie nie wiem, czy żartowali.
[ powstrzymajcie tę gadułę, zagada go na śmierć ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz