czwartek, 29 kwietnia 2021

Od Antaresa - The Willow Maid (III)

Tym, co go obudziło, był głód. Potem przyszedł ból.
Antares otworzył oczy, potoczył półprzytomnym wzrokiem wokół. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, a wydarzenia poprzedniego dnia stanowiły kłąb niepowiązanych ze sobą scen. Giermek poruszył się, z wysiłkiem przekręcił na bok. Leżał na jakimś stole, na który ktoś narzucił kilka koców - było niemiłosiernie twardo, a przykre wrażenie potęgowała jeszcze kolczuga, którą Antares wciąż miał na sobie i którą skrył pod prostym ubraniem. Wyspał się tak, jak stał - w butach, płaszczu i z mieczem przy pasie, chociaż trudno było to nazwać wyspaniem z prawdziwego zdarzenia.
Giermek usiadł z trudem, zakręciło mu się w głowie. Siedział przez chwilę na stole, dyndając nogami w powietrzu i czekając, aż przykre uczucie minie. Jego wzrok to rozmywał się, to ogniskował - na ścianach z drewnianych bali, na bukowej podłodze, na wiszących pod sufitem pękach ziół. Wyjrzał przez niewielkie okno - ledwie mały, barwny kwadracik w zaciemnionym pokoju. Zmrużył oczy. W polu widzenia mignęła mu kasztanowa sylwetka jego konia.
Kłąb niepowiązanych ze sobą scen zaczął się mozolnie rozwijać. Antares przypomniał sobie plecy sir Roderyka znikające we mgle, potem kręcenie się w kółko i ten przeklęty kamień przy ścieżce. Potem była Claire, jej koszyk, który Antares uprzejmie niósł. Była w końcu jej chatka, do której giermek zarzekał się, że nie wejdzie. Był też sok, którym Claire go poczęstowała i... koniec.
Antares nie miał nawet czasu zastanowić się, co się stało, że złamał swe postanowienie. Drzwi do pokoju nagle się otworzyły, stanęła w nich Claire. Na widok Antaresa, dziewczyna krzyknęła krótko, niesiona przez nią taca dźwięknęła o podłogę, w kąt potoczyła się miska i nóż.
— Nic ci nie zrobię! Przepraszam! — wykrztusił Antares, zeskakując ze stołu i cofając się na oślep pod ścianę.
— No nie! — Na twarzy Claire malowało się coś pomiędzy strachem a niedowierzaniem.
— Naprawdę przepraszam! Nie wiem, jak się tu znalazłem, musiałem lunatykować! Przysięgam, nie miałem żadnych złych zamiarów!
Po obolałym kręgosłupie Antaresa przemknął lodowaty dreszcz. To ten drugi, ten przeklęty mag! Nie odzywał się od długiego czasu, na pewno coś knuł. Nigdy wcześniej nie udało mu się "wysadzić Antaresa z siodła", co wielokrotnie zapowiadał, ale może tym razem... Może to ten wraży byt był odpowiedzialny za obecność giermka w chatce, za jego absolutnie niestosowne i karygodne zachowanie...? Przez chwilę panowała cisza, gdy Antares rozpaczliwie usiłował sobie przypomnieć wydarzenia ostatniego wieczora, w panice szukając tam jakichkolwiek...
Wtedy jego wzrok padł na ciasno opatulający jego dłoń bandaż.
— Co...?
Przez ten czas Claire zdążyła się opanować. Na jej twarz powrócił ten sam ciepły, pogodny uśmiech, do którego przyzwyczaiła Antaresa poprzedniego dnia.
— Nic nie pamiętasz? Zraniłeś się i zemdlałeś — wyjaśniła, pochylając się i zbierając z podłogi miskę i nóż, układając je z powrotem na tacy. — Haha, mężczyźni częściej mdleją na widok własnej krwi, niż kobiety. Wcale nie jesteście tacy twardzi!
Giermek nie roześmiał się razem z nią. Spiął się tylko bardziej w sobie, zmarszczył brwi.
— Zemdlałem na widok własnej krwi? Niemożliwe — powiedział z mocą. Zaczął mocować się z wiązaniem bandaża. Ręka wcale go nie bolała, to nie mogła być aż tak poważna rana. — Nie raz byłem ranny, nic by mi nie było.
— M-może też byłeś zmęczony i się o coś uderzyłeś? Nie wiem, nie było mnie przy tym. Po prostu znalazłam cię omdlałego i rannego, więc przeniosłam cię tu, do chatki, i opatrzyłam jak umiałam! — wyjaśniła Claire, błyskawicznie dopasowując swoją wersję tak, by Antares w nią uwierzył. Zaraz też zmieniła ton. — Poza tym - co to za przepytywanie! — Zmarszczyła brwi, odłożyła tacę na okryty kocami stół i gniewnie podparła dłońmi biodra. — Pomogłam ci i ugościłam, a ty nawet mi nie podziękowałeś!
To był strzał w dziesiątkę, giermek momentalnie zrobił się czerwony po same uszy, zostawił bandaż i zaraz porzucił jakiekolwiek myśli o tym, w jaki sposób tak szczupła kobieta mogła gdziekolwiek przenieść odzianego w kolczugę giermka (jeszcze władować go na stół!), albo czemu nie zdjęła mu chociaż płaszcza i butów, czemu nie odpasała miecza? O kocu, poduszce i wygodniejszym miejscu do spania, które Claire mogłaby mu zorganizować, Antares nawet nie myślał.
— Przyjmij moje najgłębsze przeprosiny, zachowałem się karygodnie — odpowiedział od razu, spuszczając głowę. — Dziękuję ci. Masz mą wdzięczność za gościnę i pomoc.
Claire westchnęła, pokręciła głową.
— Ech, mężczyźni. Pierwsze co, to szukać winnego i atakować. Pokaż ten bandaż, jak go już rozplątałeś, to zobaczymy, jak się ma twoja ręka — powiedziała wskazując mu, by ponownie usiadł na stole.
Sama podeszła do stojącej z boku pomieszczenia niewielkiej szafki. Wyjęła z niej czyste bandaże i kamionkowy dzbanek. Położyła wszystko na stole, obok tacki z nożem i miską, a potem zabrała się za zdejmowanie opatrunku Antaresa.
— Może lepiej nie patrz. Nie wiem, co tam zastaniemy, pewnie będzie dużo zakrzepłej krwi — mruknęła.
— Nic mi nie będzie. Bywałem już ranny i widok własnej krwi mnie nie przeraża.
— Nosisz miecz, ale nie wyglądasz na wojownika — Claire rzuciła mu powątpiewające spojrzenie.
— Jestem giermkiem. — Chłopak odciągnął kołnierz koszuli, spod spodu błysnął metaliczny splot kolczugi.
Pierwszy z brzegu miecz można było kupić tanio na targu, jednak kolczuga to zupełnie inna sprawa - setki małych, metalowych kółek wymagały czasu, by je spleść, toteż nawet najprostsza kolczuga była zwyczajnie droga. Miecze miały o wiele większą rozpiętość cenową, jednak Antares wątpił, by wiejska dziewczyna, taka jak Claire, miała wystarczająco dużo pojęcia o broni, by być w stanie wycenić miecz, który chłopak nosił przy pasie.
Claire zesztywniała na widok zbroi, lecz subtelna reakcja umknęła Antaresowi, który skupił się już tylko na tym, że powinien się jej jakoś wytłumaczyć, jakoś odpokutować za swoje zachowanie.
— Mój opiekun, o którym wczoraj wspominałem, to sir Roderyk, mój mentor. Jest rycerzem i...
Dziewczyna odwinęła ostatni fragment bandaża, zdjęła wciśnięty w środek dłoni Antaresa kłąb gazy. Gaza była zakrwawiona, jednak na dłoni giermka nie było śladu po ranie. Claire nabrała gwałtownie tchu.
— Tu była rana! Przecież sama ją... opatrywałam — wykrztusiła w końcu, popatrzyła oskarżycielsko na Antaresa. — Widzę, że wiele przede mną zataiłeś. A ja zaprosiłam cię do własnego domu!
Taktyka ponownie zadziałała, giermek znów się zaczerwienił i ze wstydem odwrócił wzrok.
— Tak po prostu mam... Wszystko mi się szybko goi — wyjaśnił. — Nie jestem... jakimś potworem.
Claire rzuciła mu powątpiewające spojrzenie.
— Cóż, dobrze, że masz już sprawną rękę. Ale nie zatajaj przede mną więcej rzeczy.
Czysty bandaż i kamionkowy dzbanek o niewiadomego pochodzenia zawartości wylądowały z powrotem w szafce.
— Po co ci był nóż i miska? — zapytał w końcu Antares, zerkając na tackę, którą na początku przyniosła Claire.
— A to nie oczywiste? — Dziewczyna odwróciła się do niego. — Chciałam naobierać ci jabłek na śniadanie. Pomyślałam, że przydałoby ci się coś lekkiego. Nie wiedziałam, w jakim będziesz stanie po wczorajszym...
Na wspomnienie jedzenia brzuch Antaresa głośno zaburczał, a giermek przypomniał sobie, jak potwornie był głodny. Nic nie jadł od wczoraj, rzadko zdarzał mu się tak długi post. Jego żołądek zareagował przykrym, bolesnym skurczem.
— ...ale widzę, że nie powinnam była się martwić. Chodź, zjesz ze mną śniadanie jak człowiek. I opowiesz mi wszystko. Koniec tajemnic między nami, tak?
Giermek przytaknął. Sam czuł się źle z tym, że nie opowiedział nic Claire poprzedniego dnia, że zatajał przed nią fakty. Prawda, nie mieli wczoraj za dużo czasu na rozmowy, niemniej jednak...
Antares błyskawicznie pożarł śniadanie. Starał się jakoś nad sobą panować, ale na niewiele zdała się jego silna wola - w żołądku giermka zniknął cały bochen chleba, ćwiartka słoika miodu, miska twarogu ze szczypiorkiem, dwa talerze owsianki z malinami i orzechami, góra jajecznicy i sześć jabłek. Claire obserwowała go uważnie, od czasu do czasu dolewała mu soku z brzozy do kubka.
— To pewnie dlatego... — mruknęła do siebie, ale gdy Antares podniósł na nią wzrok pytająco, tylko pokręciła głową. — Jedz, nie krępuj się. I napij się soku, zaraz będzie ci lepiej i odzyskasz siły.
Giermek skinął głową, przełknął.
— Tak, muszę się spotkać z sir Roderykiem. Na pewno już się martwi — przyznał.
Claire podsunęła mu kubek soku, Antares sprawnie wychylił zawartość.
— Nie mówiłem ci o tym, ale przyjechaliśmy tu w określonym celu — kontynuował.
Claire wstrzymała się na chwilę z dolewaniem mu soku. Spojrzała uważniej na giermka.
— Tak? A jakim?
— Widzisz, doszły nas słuchy o tym, że w tym lesie giną ludzie. Samotni podróżni. Podejrzewaliśmy, że w okolicy grasuje szajka bandytów, ale to chyba jednak mało prawdopodobne...
Claire westchnęła, jednak dolała mu tego soku i usłużnie podsunęła kubek.
— Nie, nie ma tu żadnych bandytów, więc nie ma kogo szukać. To wszystko przez tę mgłę, ludzie się gubią i nie wracają. Przecież sam się zgubiłeś, tak?
— Tak, jednakże... — Antares urwał, pociągnął kilka łyków soku. — Nikt w wiosce nie mówił o tym, że w lesie podnosi się mgła. Ludzie by o tym wiedzieli, przecież inni też tędy podróżują i musieli ją widzieć. Tylko się nie zgubili, bo byli w grupie.
— Nie kłopocz się tym. Skoro pytaliście o bandytów, to nikt nie mówił o żadnej mgle, prawda? — uspokoiła go. — Napij się jeszcze soku.
Antares posłusznie dokończył kubek, postawił go na stole. Naczynie nieco głośniej stuknęło. Claire znów je napełniła, nie spuszczała jednak wzroku z Antaresa.
— Powinniśmy to jednak sprawdzić. Może... może da się coś zrobić. Jeśli to nie bandyci, można oznakować szlak...
— Tak, doskonały pomysł. Napij się soku, na pewno przyjdą ci do głowy jakieś dobre pomysły.
— Dobre pomysły... — powtórzył nieco bełkotliwie Antares.
Jego wzrok zaczął nieco błądzić, ale zaraz się zogniskował. Dziwne, głowa go bolała, a rzadko miewał bóle głowy. Giermek nie zastanawiał się nad tym dłużej. Były ważniejsze rzeczy do rozważenia, toteż zaraz podjął wątek:
— Oznaczenia dróg powinniśmy zostawić osobom lepiej do tego przygotowanym, a żeby to zrobić, muszę zobaczyć się z sir Roderykiem.
Claire patrzyła na niego z niepokojem.
— Ten sir Roderyk... jak nie wrócisz, będzie cię szukał, prawda?
— Nie mam co do tego wątpliwości — odparł z mocą Antares. — To odpowiedzialny i prawy człowiek. Odkąd wziął mnie pod swe skrzydła, zawsze się o mnie troszczył i nigdy nie pozostawiłby mnie samego. Wiem, że wróciłby do lasu i szukał dotąd, aż nie znalazłby mnie albo mych szczątków. Takim człowiekiem jest sir Roderyk.
— Niech to — mruknęła Claire pod nosem. — Skoro to rycerz, to pewnie skrzyknąłby całą drużynę, żeby przeczesać las, prawda?
— Wątpię. — Na słowa giermka dziewczyna uniosła z nadzieją brwi. — Widzisz, sir Roderyk jest błędnym rycerzem. Zawsze działa w pojedynkę, nie ma żadnej drużyny do skrzyknięcia ani podwładnych, których mógłby nająć. Szukałby mnie sam...
— To bardzo szlachetne z jego strony — Claire pokiwała głową. — Nie możemy pozwolić, żeby sir Roderyk błąkał się sam po lesie. Jutro zaprowadzę cię do wioski, nie martw się...
— Jutro? — Antares zmarszczył brwi. — Rozmawialiśmy o tym wczoraj i hm.... wybacz, ale obiecałaś, że zrobisz to dzisiaj.
— Tak? Och, faktycznie... Zastanawiałam się, jak będziesz się dzisiaj czuł. Może jednak wolisz to przenieść na jutro? Do wioski jest kawałek drogi...
Antares pokręcił głową.
— Dziękuję ci za tyle troski i serca, Claire, ale muszę wyruszyć jak najszybciej. Wiem, że sir Roderyk na pewno się o mnie niepokoi. Sama przed chwilą powiedziałaś, że nie możemy pozwolić, by sir Roderyk błąkał się sam po lesie.
Dziewczyna obdarzyła go uśmiechem. Antares nie spostrzegł, że był nieco wymuszony.
— Dobrze. W takim razie dopij resztę soku - szkoda byłoby go zostawić. Twój koń jest na padoku za domem, w szopie zostawiłam siodło i resztę twoich rzeczy. Przygotuj się, ja przez ten czas posprzątam w kuchni i pójdziemy.
Antares zrobił, jak prosiła. Skończył sok z brzozy i chociaż jego ból głowy się nasilił, nie zrezygnował ze swojego postanowienia. Dziwnie się czuł, nie mógł zebrać myśli. Winę za swój stan zrzucił jednak na to, jak źle spał tej nocy i na przeżycia poprzedniego dnia. Nie chciał martwić Claire, na pewno obwiniałaby się za jego złe samopoczucie, a przecież już tyle dla niego zrobiła. To była taka dobra dziewczyna...
Wyruszyli niemal od razu, tak jak Claire obiecała. Antares stawiał nogę za nogą, prowadził ostrożnie konia i skupiał się na tym, by podążać za dziewczyną. Czuł się coraz gorzej, drzewa wokół dziwnie się rozmywały, a ścieżka zdawała się plątać mu pod nogami. Claire coś mówiła, ale choć giermek słyszał jej głos, nie rozumiał do końca słów.
— Chyba mijaliśmy już to miejsce — powiedział, wskazując ruchem głowy charakterystyczne drzewo z pękniętym pniem.
— Wydaje ci się. Dla nieprzyzwyczajonej osoby wszystkie drzewa wyglądają tak samo — Claire zbyła jego obawy, a potem dodała: — Nie ufasz mi?
Antares zaraz się spiął.
— Ufam! Nie chciałem poddawać w wątpliwość twoich słów i twojego przewodnictwa. Wybacz...
— Nic się nie stało. Ale następnym razem nie rób tak - mieszkam tu całe życie i naprawdę wiem, co robię — przykazała mu, a potem uśmiechnęła się ciepło, zmieniając ton. — Chodźmy, przed nami jeszcze długa droga.
Przez pewien czas szli w milczeniu. Antares miał wrażenie, że chyba zaczyna mu się nieco poprawiać. Ból głowy stopniowo zelżał, a i drzewa nie mazały mu się już tak bardzo przed oczami.
W końcu ich oczom ukazał się niewielki strumień - woda była płytka, nurt spokojny, dno usiane płaskimi kamieniami. Wijący się potok mruczał cicho, ledwo było go słychać w szumie drzew, śpiewie ptaków.
— Czas zamoczyć nogi — powiedziała ze śmiechem Claire, przystając przy strumyku i siadając na jednym z kamieni by zdjąć buty.
— Mogę przewieźć cię na grzbiecie konia — zaoferował giermek, wskazując na puste siodło.
— Nie, nie! Chętnie ochłodzę stopy, trochę jednak szliśmy. Pilnuj lepiej swojego wierzchowca, żeby się nie potknął i nie poślizgnął.
Antares zmierzył wzrokiem przeszkodę.
— Nic mu nie będzie, nurt nie jest rwący...
— Antares — Claire wstała, podparła dłonie na biodrach. W ręku dyndały jej zdjęte buty. — Mówiłam ci, że boję się jeździć konno.
— Kiedy?
— Jak szliśmy. W ogóle mnie nie słuchasz!
Antares się zaczerwienił. Faktycznie, nie do końca słuchał, skupiał się na innych rzeczach i źle się czuł.
— Przepraszam, nie chciałem sprawić ci przykrości, Claire.
Dziewczyna westchnęła, pokręciła tylko ze zrezygnowaniem głową, ale widać było, że nie ma nic za złe Antaresowi. Giermek odetchnął z ulgą - cały dzisiejszy dzień był jednym pasmem potknięć z jego strony, jednak dziewczyna szybko zapominała urazy.
Chłopak zrobił tak, jak Claire go prosiła - zdjął buty i zajął się przeprowadzeniem swojego konia przez strumień. Kasztanek bez problemu znajdował drogę wśród płaskich kamieni, leniwie płynąca woda łagodnie omywała mu pęciny.
W tym momencie stało się to, czego Antares w ogóle się nie spodziewał. Woda bryzgnęła, giermek usłyszał krzyk Claire. Gdy się odwrócił, dziewczyna leżała wśród kamieni, jej sukienka ociekała wodą. Chłopak puścił wodze, podbiegł do Claire, wyciągnął dłoń.
— Możesz wstać?
Claire odpowiedziała mu bolesnym jękiem, jej zielone oczy napełniły się łzami.
— B-boli...
— Pokaż, pomogę ci, musisz wyjść z tego strumienia — Antares pochylił się do Claire, ta cofnęła się przed jego dotykiem.
— Nie ru-ruszaj! Bogowie, jak boli... Złamałam nogę, Antares! Z-złamałam...
Antares poczuł, jak robi mu się zimno. Nie miał pojęcia, jak opatrzeć złamaną nogę, nie był uzdrowicielem. Że jemu samemu złamanie zagoiłoby się w tydzień, to jedno, ale z drugą osobą to była zupełnie inna sprawa.
— Nic się nie bój, spokojnie. Podniosę cię i zawiozę do wioski. Tam na pewno...
— Nie do wioski! Antares, musimy wrócić do domu!
— Ale w wiosce...
— Antares, nie! — Claire wybuchnęła płaczem. — Z-zawsz-sz-szeee mu-musissz po s-s-swoje-e-mu... — Głos jej się załamał, ukryła twarz w dłoniach.
Claire, do tej pory rezolutna i dzielna dziewczyna, w mgnieniu oka zmieniła się w bezbronną niewiastę, która potrzebowała pomocy. Antares musiał wziąć się w garść i pomóc Claire. Nie mógł jej tak zostawić, nie po tym, jak wiele dla niego zrobiła.
— Dobrze, nie bój się. Zrobię wszystko, co będziesz chciała. Zaniosę cię do domu, nic się nie martw — obiecał. — Chodź, złap mnie za ramię.
Chłopak sięgnął ku swojej magii - miał wrażenie, że ów drugi, magiczny krwioobieg jakoś nie chce tego dnia współpracować, że magia w jego żyłach płynie niczym mulisty strumień. Zwalił to jednak na stres, na kiepski sen i przemęczenie. To nie miało teraz znaczenia, teraz liczyła się tylko Claire.
Giermek bez wysiłku podniósł dziewczynę - ważyła nie więcej, niż naręcze brzozowych witek. Antares zacmokał na konia, ten posłusznie podążył za swoim jeźdźcem. Claire uwiesiła się na barku chłopaka, pochlipując cicho.
— O-obiecaj, Antares... że-że mnie nie-e zos-s-stawisz... — poprosiła cicho Claire.
— Obiecuję, Claire.
— I że-e... zostaniesz na noc w-w-w do-omu...
Giermek spiął się w sobie, ale nie śmiał zaprotestować.
— Zostanę.
— I-i ż-że zrobi-i-sz, o c-co cię poprosz-szę...
— Zrobię — uspokoił ją Antares. — Masz moje słowo.
I tak giermek podążył w stronę chatki, w stronę serca lasu, z każdym krokiem oddalając się od wioski, od cywilizacji i od coraz bardziej zaniepokojonego sir Roderyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz