wtorek, 13 kwietnia 2021

Od Echa CD Xaviera

Chłód lazurowego oka uderzył go prosto w twarz, a Echo sam nie do końca wiedział, czy zimno, którym został tu obdarowany – i którym obdarował, oczywiście z grzeczności, ze wzajemnością – nie było nie milszym od tego przeklętego puchu, pokrywającego cały świat na zewnątrz, każde drzewo i każdą z gałęzi uginających się w trwodze pod jego ciężarem. Ale przecież do ludzkiego mrozu był w pełni przyzwyczajony; w końcu sam nim się dzielił, nikomu nie szczędził i umiejętnie wbijał kolce lodu w nigdy jego, a tylko cudze serca, a ciału pozwalał, by to pokryło się szronem niweczącym jakiekolwiek próby brutalnego i nieproszonego wtargnięcia gdzieś głębiej.
Echo pogardę zbijał pogardą, złośliwość złośliwością, a cynizm cynizmem. I niezwykle dobrze, a przede wszystkim wygodnie mu z tym było, bo ta taktyka zawsze się sprawdzała, pozwalając na prześlizgnięcie się po cudzych słowach niby po tafli lodu, który pokrywał nieopodal przepływającą rzekę i trzeszczał pod kopytami leśnych stworzeń próbujących przedostać się na drugi brzeg. Teraz, a taką przynajmniej miał nadzieję, o ile nadzieja nie była zbyt zhiperbolizowanym słowem na taką błahostkę, jaką była chęć pokonania swojego nagłego polemisty, strategia ta miała po raz kolejny się sprawdzić.
Ciemne oczy błysnęły, zlustrowały leżącego na kanapie biedaka, który przed chwilą zaznał na sobie ciężar porządnie wysportowanego mężczyzny i radować się mógł, że żadne z żeber mu po prostu nie trzasnęło, sądząc po delikatnej aparycji. Podążyły też za tą długopalczastą dłonią, która zupełnie niepotrzebnie zatańczyła w powietrzu, by sekundę później spaść na chude udo. Chłopak nie ukrył prychnięcia na ten gest, jak mu się wydawało, aż nadto fałszywy w swej prostocie i niby przypadkowości, ponownie zerknął w lazurowe oko rzucające pod cudze nogi rękawicę i dumnie oświadczające o słuszności swojego właściciela w pozostaniu w jednej pozycji. Niebieska tęczówka, charakterystycznie zmęczona, wydawała się wręcz obolałą, a Echu nic więcej do wyciągnięcia jednego, konkretnego wniosku nie było potrzebne; bo przecież nieraz przez podobne dolegliwości przechodził i może nieraz miało być mu to jeszcze dane, a i prawdopodobnie już od dawna pusta karafka stojąca na drewnianym blacie nieopodal nich nie znalazła się tam przypadkowo.
— Jak leży tu długo, jak po stanie wnioskuję, to odleżyn może dostać, a w takim przypadku ruszenie dupy wydaje się jedynym słusznym i rozsądnym środkiem zapobiegawczym — syknął, stylizując nieco na dopiero co usłyszany komentarz. — Szkoda w tak przykry sposób swoje jestestwo naruszyć — język zaplątał się odrobinę nieporadnie na jestestwie, chłopak drobnostkę tę zbył jednak melodyjnym przekleństwem, które szybko po zdaniu nastąpiło.
W końcu przerzucił dwa koce przez swoje ramię. Trzeci, ten ostatni, rzucił na cudze nogi w niedbałym, aczkolwiek w jego mniemaniu miłosiernym geście. A następnie po prostu i bez żadnych rytuałów za jakie uważał tańczenie na marne palcami w otaczającej ich przestrzeni, obrócił się na pięcie, by samemu zająć miejsce, tym razem, a już na prawdę miał taką nadzieję, nie pozbawiając nikogo oddechu w piersi.
Ciało odbiło się od poduszek, a nie od cudzych kości i mięśni. Chłopak przerzucił nogę przez nogę, otulił się dwoma kocami, poruszył łopatkami, pragnąc jeszcze wygodniej zasiąść na kanapie, jeszcze bardziej wtopić się w jej przyjazne ciepło i miękkość.
— Nie oszalałem — rzucił, rozkładając się po sofie.
Bo przecież zdawał sobie sprawę z tego, że w chłodnym pomieszczeniu to osoba z dwoma kocami miała zdecydowaną przewagę nad tym białowłosym chuchrem pozostawionym z jedną narzutą. Co prawda dopiero okazać się miało, czy dwa koce uratują nieprzyzwyczajone do takich ekstremalnych temperatur ciało. Echo lubił wyzwania, nie narzekał też zbytnio, gdy miał możliwość sprawdzenia się w nieprzyjaznych mu warunkach, choć, jak każda istota chodząca po Kontynencie jak mniemał, preferował sytuacje wygodne i proste. A nawet jeśli zdarzyło mu się jęczeć, to tylko w związku z wrodzoną, najwidoczniej przypisanej męskiej duszy, zgryzotą.
Chłopak żadnej prostoty nie dostrzegał jednak w podejmowaniu marnych prób przedostania się przez śnieżne zaspy po kilka polan, a siedzenie na miękkich poduchach i oczekiwanie na zbawienie też wydawało się ruchem zupełnie bezwartościowym i nieniosącym za sobą ani jednej, nawet tej najmniejszej, satysfakcjonującej korzyści. Udowodnienie swojej słuszności należało jednak do spraw malujących się niezwykle ponętnie.
Przejechał dłonią po oparciu kanapy, prostując łokieć i pozwalając ciału na zaznanie chwili rozluźnienia. Czasu i bogom oddał wodze, święcie przekonanym będąc, że obaj zamarznąć raczej nie mogą.
[ na ratunek tym osłom, bo wszyscy wiemy, że zamarzną ] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz