niedziela, 25 kwietnia 2021

Od Antaresa - The Willow Maid (II)

Antares wstrzymał konia, zacisnął usta patrząc na pewien charakterystyczny kamień przy drodze. Odłupany fragment, obrastający go z jednej strony mech i ciemna żyłka przecinająca skałę niemal pionowo - giermek nie miał wątpliwości, że to ten sam kamień, który mijał już trzeci raz.
Mgła co prawda zelżała, jednak widoczność nadal była słaba. Antares widział ledwie na tyle, na ile udawało mu się puścić kaczkę, a mistrzem w tym nie był. Lepki opar tłumił wszelkie odgłosy i chociaż giermek co i rusz wołał swego mentora, jego wysiłki zdawały się na nic.
Młodzieniec przetarł twarz dłonią. Nie sądził, by pobłądził aż tak bardzo, by kręcić się w kółko. Trzymał się wciąż tej samej ścieżki, nie miała ona żadnych rozwidleń, powinien więc w końcu gdzieś dotrzeć! Giermek uparcie nie chciał przyznać sam przed sobą, że zwyczajnie się bał. Został sam jak palec, a chociaż dość dobrze radził sobie z mieczem, był doskonale świadom tego, jak bardzo brakuje mu ogólnego doświadczenia w walce i tego roztropnego, taktycznego myślenia, którego bezskutecznie (jak na razie) próbował nauczyć go sir Roderyk. Jedzenia miał może na dwa dni, wiedział też, że kiedy jedzenie się skończy, to on sam nie pociągnie zbyt długo. Magia, którą wspomagał swoje niewyględne ciało wymagała od niego ciągłego dostarczania paliwa, i to w ilościach hurtowych. Antares zaś nie potrafił kontrolować owej magii na tyle dobrze, by jakkolwiek nad tym zapanować - gwałtowne napady wilczego głodu były codziennością, a jeśli danego dnia przesadził z treningiem, skręcające się z głodu kiszki potrafiły obudzić go w środku nocy.
Giermek zsiadł w końcu z konia. Postanowił iść pieszo, przyjrzeć się lepiej ścieżce. Niepodobnym wydawało mu się, by aż tak pobłądzić - musiał metodycznie podejść do problemu. Będzie uważnie obserwował otoczenie i drogę, i na pewno w końcu wyjdzie z tego lasu i spotka się z sir Roderykiem. Tak Antares sobie postanowił i ruszył przed siebie, prowadząc za sobą rumaka.
Rzeczywistość szybko zweryfikowała owo postanowienie. Charakterystyczny kamień z odłupaną częścią, mchem obrastającym go z jednej strony i przecinającą niemal pionowo ciemną żyłką zaśmiał się giermkowi prosto w twarz, gdy Antares prawie się o niego potknął. To był już czwarty raz. Chłopak nie mógł już wmawiać sobie, że w tym, co dzieje się w lesie, nie maczał palców żaden mag.
Nie zamierzał się jednak poddawać. Giermek zawrócił konia, udał się w stronę, z której przyszedł.
Pół godziny później dotarł do owego przeklętego kamienia. Antares zacisnął dłonie w pięści i poprowadził konia wprost w mglisty las, prostopadle do ścieżki. Nie uszedł zbyt daleko, gdy na granicy widzenia pojawił się jakiś nowy szlak. Giermek przyspieszył uradowany, tylko po to, by ku swej grozie znów zobaczyć wraży kamień.
Antares stał przez pewien czas na ścieżce, autentycznie nie wiedząc, co ma teraz zrobić. Skończyły mu się pomysły. Skończyły się możliwości. Z bezsilności i frustracji, kopnął kamień.
— Niech zgadnę. Kolejny, który zgubił się we mgle?
Giermek prawie krzyknął ze strachu. Odwrócił się gwałtownie, jego dłoń instynktownie powędrowała do miecza przy pasie. Nie trafił, huknął się wierzchem dłoni o rękojeść. Złapał dopiero za drugim podejściem.
Niepotrzebnie.
Przed nim stała dziewczyna, zupełnie zwyczajna i niegroźna. Odrzuciła na plecy ciężki warkocz hebanowych włosów, których niesforne kosmyki wysupłały się ze splotu, przylepiły do lekko przepoconego od pracy czoła. Zgrzebna koszula z rękawami podwiniętymi po same ramiona, do tego wystrzępiona u dołu spłowiała spódnica, łapcie z łyka i kosz pełen jagód, grzybów i ziół wsparty niedbale o wypchnięte w bok biodro. Wieśniaczka. Po prostu poszła do lasu nazbierać tego, co las dawał.
Dziewczyna parsknęła śmiechem na reakcję Antaresa, giermek zaczerwienił się po same uszy.
— C-czy panienka też zagubiła drogę? — zapytał, starając się opanować i zatrzeć owo katastrofalne pierwsze wrażenie, które właśnie zrobił.
— Jaka ja tam panienka! — Dziewczyna podeszła bliżej. Antares dostrzegł, że twarz, ramiona i dłonie zdobią jej liczne, ciemne piegi. — Nazywam się Claire. A ty?
— Antares. — Giermek skłonił się jej.
— Jakie ciekawe imię, takie szlachetne! — powiedziała, uśmiechając się ładnie, pogodnie. — Chodź, robi się już późno.
— Znasz, panienko... to znaczy Claire... znasz drogę do wyjścia z lasu? — Antares zaraz się ożywił.
— Tak. Ale teraz tam nie pójdziemy, to o wiele za daleko, a robi się już późno.
Giermek popatrzył wokół. Wydawało mu się, że jest ledwie wczesne popołudnie, ale wyraźnie się mylił. Zmierzchało. To pewnie przez tę mgłę i ciągłe błądzenie nie zauważył, jak szybko czas upływał.
— W takim razie, gdzie pragniesz, bym się udał?
— Do mojego domu. Mieszkam niedaleko, tutaj, w lesie. Znam las jak własną kieszeń i wiem, jak zdradliwa potrafi być ta mgła. Dzisiaj przenocujesz u mnie, a jutro z rana wyprowadzę cię do wioski.
Dziewczyna podeszła jeszcze bliżej, na odległość wyciągniętej ręki. Zioła w koszyku roztaczały niezwykły, rześki zapach, zielone oczy Claire śmiały się zapraszająco. Antares nie zwrócił uwagi, że skóra dziewczyny, prócz licznych piegów, pozbawiona jest jakiejkolwiek blizny czy skazy, że jej kolor jest bielszy niż najdroższy marmur. Zupełnie nieosiągalny nawet dla szlachcianki, a co dopiero spędzającej całe dnie na powietrzu wieśniaczki.
— Nie śmiałbym narzucać obecności swej osoby — zaczął niepewnie giermek, co Claire zbyła kolejnym pogodnym uśmiechem.
— Nic się nie przejmuj. Skoro ja zapraszam, to ty się nie narzucasz. Nie można zostawiać podróżnego w potrzebie. Chodźmy!
Antares odważył się uśmiechnąć. W głębi ducha odetchnął z ulgą, a przytłaczający ciężar spadł mu z serca. Tak, zwyczajnie zgubił się przez mgłę, to nie był żaden nadnaturalny fenomen. I według Claire, nie był pierwszym, którego spotkał taki los.
— Może... za pozwoleniem oczywiście... Może mógłbym ponieść koszyk panienki... to znaczy, twój koszyk, Claire.
— A pewnie! Proszę — Dziewczyna podała mu koszyk. Antares miał wrażenie, że nic nie waży, ale może tylko mu się wydawało? — Dziękuję, jesteś taki pomocny!
Giermek ponownie się zaczerwienił, spuścił skromnie wzrok. Przez pewien czas szli w milczeniu, i dopiero po chwili chłopak przypomniał sobie o pewnej ważnej rzeczy.
— Jeżeli mógłbym jeszcze zapytać... — zaczął niepewnie giermek. Claire odwróciła się do niego, odgarnęła z czoła ciemne włosy.
— Tak?
— Wraz ze mną podróżował starszy mężczyzna na siwym rumaku...
— A, to twój tata?
— O-opiekun — poprawił ją Antares. Myśl o tym, że sir Roderyk mógłby być jego ojcem była... krępująca. Chłopak wiedział, że nie zasługiwał, że tylko przynosiłby starszemu rycerzowi wstyd.
— Tak, spotkałam go wcześniej — odparła rezolutnie. — Pokierowałam go, jak wyjść z lasu. Na pewno dotarł już do wioski, nie musisz się martwić.
Kolejny ciężar zniknął z serca Antaresa. A więc sir Roderyk był bezpieczny. On widać nie pogubił się aż tak bardzo, jak jego giermek. Zdarzenia nieoczekiwanie dla niego przybrały bardzo pozytywny obrót - tę noc Antares spędzi w gościnie u rodziny Claire, a rankiem ruszy na spotkanie z sir Roderykiem. Błędny rycerz na pewno wymyśli jakiś nowy plan na rozwiązanie kwestii ludzi ginących w lesie i wszystko wróci na swój ustalony tor.
— A pytał może o mnie? — zapytał jeszcze giermek, nim zdążył ugryźć się w język. Oczywiście, że sir Roderyk o niego pytał, był troskliwym człowiekiem.
— Tak. Mówił o tobie. Martwił się, że się zgubiłeś i proszę - miał rację! — Claire roześmiała się, ale w śmiechu tym nie było drwiny, tylko sama serdeczność. Antares zauważył, że mimowolnie też zaczął się uśmiechać.
Może gdyby ten drugi nie spał, zwróciłby uwagę na brak logiki w wypowiedziach Claire. Skoro spotkała sir Roderyka i ten pytał o Antaresa, dlaczego od razu mu tego nie powiedziała? Nawet w plebejskim odzieniu chłopak wyglądał charakterystycznie. I dlaczego pytała, czy sir Roderyk jest ojcem Antaresa? Jeśli z nim rozmawiała, sir Roderyk nazwałby Antaresa jego imieniem, chłopcem lub podopiecznym. Ojciec nie mówiłby w ten sposób o swoim dziecku, powiedziałby po prostu "syn".
Antares nie miał jednak tendencji do nadmiernego analizowania słów drugiej osoby, nie doszukiwał się też nigdy złej woli w drugim człowieku, a już na pewno nie robił tego, gdy nie postrzegał drugiej osoby jako zagrożenie. Jakie zagrożenie mogłaby stanowić dla niego taka uprzejma i pogodna wieśniaczka, prawda?
— O, proszę. Już jesteśmy. Tutaj mieszkam — Claire wskazała dłonią.
Przed Antaresem rozciągała się niewielka polanka, na której środku stała zupełnie zwyczajna i przeciętna chałupa. Dach kryła spłowiała strzecha, a pociemniałe ze starości bale ścian obrastały tu i tam mchem. Od chałupy do najbliższego drzewa ktoś rozpiął lniany sznurek, na którym powiewały suszące się prześcieradła, wąska ścieżka prowadziła na tyły domku, kolejna - w bok, do lasu.
Giermek przystanął, przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Claire zerknęła na niego ze zdziwieniem.
— Wejdź do środka. Nie będziesz przecież spędzał nocy na zewnątrz, prawda?
— Tak, ale... Nie chciałbym tak po prostu wchodzić bez pozwolenia od pana ojca i pani matki — wyjaśnił.
— Tym się nie przejmuj. Mieszkam sama — odparła Claire, machnąwszy ręką.
Jej słowa miały w zamierzeniu uspokoić giermka, osiągnęły jednak efekt odwrotny do zamierzonego. Antares po raz kolejny zrobił się purpurowy, aż po same uszy.
— W takim razie z całym szacunkiem, ale przykro mi i nie mogę przyjąć twej gościny, Claire. Niepodobnym jest, bym jako niezamężny mężczyzna nocował pod jednym dachem z niezamężną kobietą...
— Niezamężny mężczyzna...?
— Nieżonaty!
Claire ponownie się zaśmiała.
— Ależ ty się przejmujesz! Mi to nie przeszkadza.
— Ale mi przeszkadza! — Koń Antaresa szarpnął wodze, chłopak trochę się zmitygował. — Przepraszam. Po prostu nie chcę narażać na szwank twej czci i opinii, tak się nie godzi...
Claire skrzyżowała ręce na piersi, przekrzywiła głowę i otaksowała giermka wzrokiem.
— A widzisz tu kogokolwiek? Nikt nawet nie będzie wiedział, gdzie spałeś...
— Tu chodzi o zasady — odparł twardo Antares.
Zapadła chwila ciszy, Claire uważnie studiowała twarz giermka. Przez chwilę w jej oczach błysnął chłód i rozdrażnienie, ale zaraz znów pogodnie się uśmiechnęła. Podeszła kilka kroków do chłopaka.
— Antares... Tobie tak uprzejmie i szczerze patrzy z oczu. Od razu wziąłeś ode mnie koszyk, żebym nie musiała go dźwigać, odmawiałeś przyjęcia gościny, chciałeś najpierw rozmawiać z rodzicami... Mało jest mężczyzn, którzy tak robią. Przy tobie kobieta może czuć się bezpieczna...
Giermek spuścił ponownie wzrok, uciekł nim gdzieś w bok.
— Bardzo mi schlebiasz, Claire, i z tej też przyczyny muszę pozostać przy swoim postanowieniu.
Nie dostrzegł, jak dziewczyna gniewnie zaciska usta, jak marszczy brwi. Gdy znów na nią spojrzał, jej twarz zdobił już tylko nieco smutny uśmiech.
— Ach, widzę, że jesteś bardzo uparty. Rozłóż się w takim razie tutaj, przed chatą. Ja pójdę do domu i przyniosę ci coś do picia. Na pewno jesteś zmęczony i zaschło ci w gardle, prawda?
Antares odetchnął z ulgą. Nie wiedział, na ile zdołałby wymyślać argumenty, by przekonać Claire i jednocześnie jej nie urazić.
— Tak, bardzo dziękuję — odpowiedział, skłoniwszy się jej.
Claire odebrała od niego koszyk i zniknęła w chatce. Nim Antares zdążył rozsiodłać konia, dziewczyna już była z powrotem. W jednej ręce niosła dzbanek, w drugiej zaś pełen kubek, który zaraz wręczyła Antaresowi. Chłopak wychylił go niemal jednym haustem.
— To chyba nie była woda — zauważył po fakcie.
— Nie, to sok brzozowy. Smakował ci? — Claire wdzięcznie przechyliła głowę, posłała mu pogodny uśmiech. — Chcesz jeszcze?
Antares pokiwał głową, wyciągnął w jej stronę pusty kubek. Claire szybko napełniła go po sam brzeg sokiem z dzbanka, giermek ponownie wlał w siebie całą zawartość. Na jego twarzy w końcu pojawił się nieco szerszy, choć może zbyt rozleniwiony uśmiech.
— Haha! Widzę, że byłeś naprawdę spragniony! — Claire nalała mu trzeci kubek. — Pij na zdrowie! Sok z brzozy jest dobry na wszystko.
— Na wszystko? — powtórzył za nią Antares, pociągnął kilka łyków.
— Tak, na wszystko — Claire sprytnie dopełniła kubek, giermek nawet tego nie zauważył.
— Na wszystko — powtórzył znów, jego wzrok stał się nieco mętny.
— Szczególnie na ośli upór — dziewczyna zmrużyła oczy, uśmiechnęła się.
W uśmiechu tym nie było za grosz ciepła.
— Chodź, wejdziemy do środka.
— Do środka? — Zdziwił się Antares.
— Tak. Wejdziemy teraz do chatki. Obiecałeś, że będziesz dzisiaj u mnie nocował.
Giermek puścił wodze konia, postąpił kilka kroków za Claire, ale nagle się zatrzymał.
— N-nie mogę... Pod jednym dachem... Z niewiastą...
Dziewczyna podeszła, siłą przystawiła dzbanek do ust chłopaka i przechyliła.
— Pij.
Antares nie pomyślał nawet o tym, by się opierać. Sok z brzozy popłynął strumieniem w dół przełyku, popłynął po brodzie, zamoczył koszulę. Giermek nie zwracał już na to uwagi. Gdy Claire złapała go za rękę, posłusznie podążył za nią do wnętrza chatki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz