wtorek, 6 kwietnia 2021

Od Antaresa - Event

Mikrofala wydała z siebie zmęczone "ping!", Antares zaraz otworzył drzwiczki i wyjął gorący talerz zimnego kurczaka z ryżem. Usiadł przy stoliku i od razu wziął się za jedzenie. Korzystając z samotności, pochylił się mocno nad talerzem, by nie wybrudzić zielonego munduru ryżem i tłuszczem. W pośpiechu pakował do ust łyżkę za łyżką - był głodny jak wilk.
Drzwi do pokoju socjalnego otworzyły się, stanął w nich Akamai. Ubrany w taki sam charakterystyczny, zielony mundur Policji dla Zwierząt, co Antares, robił o wiele bardziej profesjonalne wrażenie. Rosły mężczyzna pochylił się zapobiegliwie, przekraczając próg - tym razem nie przyskrzynił czołem we framugę. W dwóch krokach znalazł się przy stoliku i usiadł na przeciwko Antaresa. Ten skinął mu tylko głową, usta miał pełne jedzenia.
— Mamy w końcu nakaz — Akamai uśmiechnął się, położył papier na stole. Antares pokiwał głową w milczeniu, jego wzrok zogniskował się na owej wyczekiwanej pieczątce i podpisie inspektora Waynlorda.
"Wpierdol-time!" ucieszył się ten drugi.
— Zjedz i jedziemy.
Antaresowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zamiótł łyżką resztkę posiłku, potem sięgnął po termos. Miał tam zupę do przygrzania, ale że czasu na grzanie już nie było, to mężczyzna po prostu wlał w siebie zawartość naczynia i tyle.
— Spokojnie, nie spieszymy się aż tak — ostrożnie wtrącił Akamai, ale Antares pokręcił tylko głową.
— Te psy nie mogą dłużej czekać. Chodźmy.
Brudne naczynia wylądowały w takim miejscu, by Irina ich nie znalazła - Antares obiecał sobie, że pozmywa je jak tylko wróci.
Gdy mężczyźni szli korytarzem, Akamai ponownie się odezwał.
— Zapomniałem ci powiedzieć - dostaliśmy osobę do pomocy. Jest nowa, jeszcze niedoświadczona. Inspektor powiedział, żebyśmy postarali się ją wdrożyć...
Obaj opuścili budynek, znaleźli się na parkingu.
"I na cholerę nam jakiś nieopierzony pędra.... Ooo! Patrz na to!"
Wzrok Antaresa zaraz zogniskował się na nowej osobie czekającej przy vanie Akamaia.
Płomieniście rude włosy związane miała w wysoki, wygodny kucyk, a charakterystyczny, zielony mundur Policji dla Zwierząt ładnie komponował się z jej szmaragdowymi oczami.
"I nawet jest niższa od ciebie! Rzadki przypadek, uderzaj od razu!"
"Mógłbyś raz jeden odpuścić, naprawdę..."
"Chłopie, z całym szacunkiem, ale z tą twoją fizjonomią powinieneś chwytać każdą okazję..."
— Poznaj Leę — przedstawił ją Akamai. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, wyciągnęła do niego rękę.
— Antares — odpowiedział krótko, uścisnął jej dłoń. — Byłaś na odprawie?
Ten drugi westchnął przeciągle.
"Jesteś chodzącym przykładem, jak nie rozmawiać z ludźmi."
— Tak, inspektor wszystko mi wyjaśnił.
— A jeśli będą jeszcze jakieś pytania, odpowiem na nie po drodze — dokończył Akamai, uśmiechając się ciepło. — Chodź, Lea. Pojedziemy vanem.
Dziewczyna przekrzywiła głowę w zdziwieniu.
— A Antares?
— Na motorze — odparł mężczyzna, wyjmując kluczyki.


“Chociaż jechałbyś tak, żeby było cię widać! Motory są fajne, wszystkie laski na nie lecą!"
Antares pochylał się nieco nad kierownicą Favellusa. Masywny motor policyjny jechał kawałek za vanem, leniwe tempo sprawiało, że nawet silnik był relatywnie cicho. Mężczyzna lekko przyspieszył, zajął pas obok vana. Akamai prowadził spokojnie, pewnie. Zaśmiewał się co jakiś czas, żartując z Leą, ale nawet na moment nie oderwał wzroku od drogi przed sobą.
Miasto umykało gdzieś z boku. Budynki stawały się stopniowo coraz niższe, inne pojazdy - coraz rzadsze, w miarę jak opuszczali centrum. Wszystko stawało się też nieco bardziej zużyte, nieco mniej nowoczesne, gdy nieubłaganie docierali do biedniejszych przedmieść.
Akamai zerknął na jadącego równoległym pasem Antaresa, skinął mu głową. Nie musiał, drugi policjant dobrze pamiętał tamten dom. Bez nakazu rewizji nie mogli wiele zdziałać, ale teraz sytuacja się odwróciła.
Drewniany bungalow miał już lata świetności dawno za sobą. Straszył brudnymi oknami, pożółkłymi zasłonkami i niemodnym, zblakłym kolorem. Część dachówek odpadła, a od północnej strony zaczął pojawiać się grzyb. Akamai ostrożnie zaparkował vana na spękanym, betonowym podjeździe. Zaraz obok zatrzymał się Antares. Policjant zdjął kask, zawiesił go na kierownicy i otaksował wzrokiem dom. Nie umknęło mu gwałtowne zasłonięcie firanki w jednym z okien. Czyli już ich zauważył. Cóż, tym razem pan Myers nie będzie mógł zatrzasnąć im drzwi przed nosem.
Podeszli we trójkę do drzwi. Akamai zastukał głośno.
— Panie Myers? Policja dla Zwierząt. Proszę otworzyć!
Odpowiedziała im cisza.
"Idź po taran, bo będziemy tu stać pół dnia!"
— Panie Myers! — Akamai ponownie zapukał, tym razem jeszcze głośniej. — Wiemy, że pan tam jest. Proszę otworzyć!
"Albo po moździerz. Nic nie otwiera drzwi skuteczniej niż 98 mm ołowiu..."
— Spróbujemy z drugiej strony? — podrzuciła Lea.
— Chyba nie ma wyjścia... — Akamai westchnął, ostatni raz załomotał w drzwi. — Panie Myers!
Niestety pan Myers postanowił kryć się do samego końca.
Trójka policjantów z trudem obeszła dom, kierując się do drzwi kuchennych. Ogród, który musieli po drodze pokonać, przypominał bardziej zdziczałą dżunglę, niż cokolwiek innego - po obejściu walały się stare opony, przez które przerosły powykręcane drzewa. Akamai potknął się o zapomnianą, zblakłą linkę do prania. Potrząsnął kilka razy nogą, usiłując wyswobodzić się z pęt, aż w końcu złapał i rozerwał tani sznurek z PCV.
— Nie słyszę psów — mruknął Antares z niepokojem. — Kręcimy się wokół domu, żaden nie szczeka.
"I właśnie dlatego powinien być prewencyjny wjazd na chatę! Jak się pomylimy, to najwyżej się powie przepraszam i odda za wyważone drzwi."
Akamai zacisnął lekko usta.
— Musimy być dobrej myśli.
Drzwi kuchenne były otwarte. Trójka policjantów weszła do środka, Antares z trudem nie skrzywił się na widok tego, co zastali w środku. Kuchnia może i kiedyś była ładna, utrzymana w pastelowych barwach i z lekko niemodną już tapetą w kwiatki, ale tapetę dałoby się przeżyć, gdyby nie autentyczny syf panujący w pomieszczeniu. Zlewu nie było widać spod góry brudnych naczyń, na większości z nich kwitła już jakaś cywilizacja. Każdy płaski fragment zastawiony był przemokniętymi od tłuszczu pudełkami po pizzy lub chińszczyźnie, nie dało się też przeoczyć błyszczących metalicznie puszek po piwie, stanowiących dopełnienie całej tej "artystycznej instalacji".
— O rany — westchnęła mimowolnie Lea, odruchowo zasłaniając nos. Fetor był obrzydliwy.
— Panie Myers? — zawołał ponownie Akamai, ostrożnie stawiając kroki między wieżami śmieci. Kierował się w głąb domu, skąd dochodziły dźwięki włączonego telewizora.
Pan Myers powitał ich w kolejnym pomieszczeniu - niegdyś musiał być to rozległy, słoneczny salon. Teraz jednak zastawiały go góry śmieci i popsutych sprzętów stanowiących hit domowego wystroju z ubiegłej epoki. Telewizor stał pod ścianą - wypukły, szklany ekran śnieżył co jakiś czas, z zakurzonych głośników dobiegały trzaski i jazgot czegoś, czego nie dało się nazwać muzyką.
Na środku tego wszystkiego - pan Myers. Rozwalony w zdezelowanym fotelu, z włochatym brzuchem wystającym spod przepoconej koszulki. W ręku kołysał w połowie opróżnioną puszką z piwem, a na widok wchodzących funkcjonariuszy wydał z siebie dostojne beknięcie.
— Czego tu?
"Przyszliśmy ci wpierdolić."
Bełkotliwy głos i walające się pod nogami puszki jawnie świadczyły, że pan Myers już od dłuższego czasu zajmuje się degustacją złotego trunku. Wczesna pora wcale mu nie przeszkadzała.
— Dzień dobry, panie Myers — zaczął Akamai, jak zwykle zgodnie z procedurami, jak zwykle niezachwianie opanowany i uprzejmy. — Jesteśmy z Policji dla Zwierząt. Może nas pan pamięta, widzieliśmy się w zeszłym tygodniu...
Myers popatrzył na nich lekko nieprzytomnym wzrokiem, czknął.
— Nie zamawiałem żadnych psów. — Prychnął, popatrzył na Leę. Antaresowi nie spodobało się to spojrzenie. — Panienka może zostać, ale reszta won za drzwi!
"Chodź go tak profilaktycznie spałujemy, co?"
— My właśnie w sprawie psów — Akamai nie dawał za wygraną. — Mamy dowody, że przetrzymuje pan zwierzęta w złych warunkach. Mamy też nakaz przeszukania pana mieszkania i konfiskacji pana psów...
— A widzisz tu jakieś psy? — warknał Myers, nie ruszając się z fotela. Tylko zakołysał puszką, pociągnął łyk. — Jedyne psy to wy. Konfiskujcie się i won stąd! No już! Hop do klatek, czy czego wy tam, hycle, używacie!
Akamai westchnął.
— Przeszukamy teraz pana mieszkanie. Jeśli nie możemy uzyskać od pana współpracy, prosimy przynajmniej, by pan nam nie utrudniał.
— Nie mam wam co utrudniać. Mówiłem, żadnych psów tu nie ma, gówno znajdziecie.
Akamai pokręcił głową ze zrezygnowaniem, zwrócił się do pozostałych.
— Rozdzielmy się, szybciej nam pójdzie.
Tak też zrobili. Antares krzywił się po wejściu do każdego nowego pomieszczenia - śmieci były po prostu wszędzie, każda klamka lepiła się od brudu, w powietrzu latały tłuste muchy.
— Masz coś? — spytała Lea, podchodząc do niego, akurat gdy wychodził z sypialni.
— Nie, nic. Nie wchodź tam — Antares zamknął za sobą drzwi, kryjąc przed wzrokiem Lei zaścielające podłogę brudne, papierowe chusteczki.
Po chwili dołączył do nich też Akamai. Na jego zazwyczaj pogodnej twarzy malowało się napięcie.
— Nic. Chyba naprawdę się ich pozbył...
— Ale w kuchni był worek z karmą... — wtrąciła Lea.
— Mógł go po prostu nie wyrzucić.
— Też prawda...
"I co? Wrócimy z pustymi rękami? Tego palanta trzeba spałować, tak dla zdrowia..."
Lea zmarszczyła brwi.
— Coś mi tu nie pasuje. Mam przeczucie... — Urwała, wykonała nieokreślony gest dłonią. — Wiecie, chodźmy do pana Myersa. Coś mi przyszło do głowy!
Mężczyźni podążyli za Leą. Mężczyzna prychnął na ich widok i podrapał się po owłosionym bębnie.
— I co? Znudziło się wam węszenie mi po domu? — Pociągnął łyk z puszki. — Mówiłem, nie mam tu żadnych psów!
Wzrok Lei zogniskował się na śnieżącym, trzeszczącym telewizorze. Dziewczyna podeszła, wcisnęła guzik, irytujący hurgot w końcu ucichł.
— Ej, co jest! Oglądałem to! Włącz telewizor — warknął pan Myers, zrobił ruch, jakby chciał wstać z fotela i podejść, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. — Włącz ten telewizor!
Między jego słowami Antares usłyszał charakterystyczny dźwięk. Psie szczekanie. Było przytłumione i ledwo słyszalne. Dobiegało jakby zza grubej ściany.
"Ha! Są tu!"
— Może pan wstać z fotela, panie Myers? — zapytał uprzejmie Akamai.
— Chyba was pojebało! — krzyknął mężczyzna, wczepiając się dłońmi w oparcie. Puszka z piwem wypadła mu z ręki, resztki trunku rozlały się po brudnej podłodze.
— Antares?
Akamai zerknął na partnera, ten skinął mu głową. Obaj podeszli z dwóch stron do fotela, złapali za krawędź u dołu. Pan Myers protestował, rzucając inwektywami na prawo i lewo, zaraz jednak jego głos zmienił się w spanikowany pisk, gdy został zgrabnie podniesiony razem z fotelem. Akamai i Antares odstawili mebel na bok. Lea odsunęła brudny dywan ukazując prostokątną klapę w podłodze. Szczekanie psów stało się głośniejsze.
— Pożałujecie tego! Dojadę was w sądzie! — krzyczał pan Myers, gramoląc się z fotela, ale nikt go nie słuchał.
Lea otworzyła klapę, poświeciła do środka przypiętą do kieszeni munduru latarką.
Z piwnicy buchnął charakterystyczny smród piżma, brudnego futra i zwierzęcych odchodów. Jazgot szczekających psów zagłuszał wszystkie dźwięki.
— Leć po transportery! — Akamai rzucił Lei kluczyki do vana, dziewczyna złapała je w locie i pobiegła do samochodu.
Antares też włączył latarkę. Ostrożnie zaczął schodzić do pogrążonej w ciemnościach piwnicy.
Na dole przywitał go widok, z jakim musiał się mierzyć przynajmniej raz w tygodniu, jednak mimo to wciąż wywierał na nim tak samo mocne wrażenie.
Niewielkie, rude pieski, tak charakterystyczne i uwielbiane przez internautów shiba-inu, kuliły się stłoczone w za ciasnych, brudnych klatkach. Zmierzwiona sierść, rany na łapach i pyszczkach, zaropiałe, przerażone oczy. Antares dawał głowę, że żaden nie był zaczipowany ani zaszczepiony.
Akamai zaraz dołączył do niego na dole. Rosły mężczyzna niepewnie zszedł po drabinie, kulił się w wąskim przejściu i prawie szorował głową po suficie.
— Dobrze, że wzięliśmy więcej transporterów — powiedział, przeliczając psy. Wyjął z kieszeni bojówek twarde rękawice z juty. — Ledwo się zmieszczą. Javiera będzie miała pełne ręce roboty.
Lea wróciła błyskawicznie. Podała Akamaiowi transportery, potem sama zeszła na dół. Pan Myers początkowo skupił się na wyklinaniu funkcjonariuszy, grożeniu im, co to jego prawnik z nimi nie zrobi. W końcu jednak odpuścił. To był zły znak. Ale zajęci psami funkcjonariusze nie zwrócili na to uwagi.
— Trzymaj mocno ten transporter, tak pod kątem... Dobrze, teraz drzwiczki... — poinstruował Akamai.
Lea lekko przechyliła plastikowe pudło, starszy policjant ostrożnie przeniósł do niego pierwszego psa. Zwierzak panikował, dziabnął Akamaia w osłonięte rękawicą palce. Lea zamknęła transporter, odstawiła go na podłogę. Z wnętrza dobiegało tylko przestraszone popiskiwanie.
— Nie bój się, nie bój — Lea przyklęknęła przy transporterze, na chwilę uchyliła jeszcze drzwiczki. Ostrożnie włożyła rękę do środka.
— Uważaj, żeby cię nie pogryzł ze strachu — ostrzegł Akamai, ale niepotrzebnie.
Lea delikatnie dotknęła psa. Ten skulił się, zaskomlał, początkowo cofnął przed jej dotykiem. Ale gdy zrozumiał, że bliskość człowieka nie niesie ze sobą bólu ani krzyku, zastygł w bezruchu poddając się jej dłoni.
W tym samym czasie Antares mocował się z kolejnym psem. Ostrożnie wyjął go z klatki, w ostatniej chwili przeniósł na resztkę ściółki, gdy przerażony psiak zsikał się pod siebie.
"Ravi też będzie miał pełne ręce roboty" mruknął ten drugi, myśląc o pracującym u nich behawioryście. Łagodne usposobienie mężczyzny sprawiało, że nawet najbardziej wystraszone zwierzaki garnęły się mu na ręce. Stamtąd była już prosta droga do tego, by nauczyć dane zwierzę, że człowiekowi jednak można ufać, że nie każde podniesienie patyka to zapowiedź ciosu.
— Pójdę po resztę transporterów — powiedział Antares, biorąc pierwsze dwa z psami i kierując się ku schodom.
Nie zdążył. Pan Myers wpadł na genialny pomysł, który zrodził się w odmętach przesiąkniętego alkoholem mózgu. Mężczyzna zatrzasnął nagle klapę, Antares usłyszał tylko, jak szczęknął zamek.
"Chyba go do reszty pogięło!"
— Panie Myers! — zawołał do niego Akamai, zaraz podchodząc do klapy i stukając głośno w drewno. — Utrudnianie pracy policji podlega karze grzywny! Jest pan tego świadom? Proszę otworzyć klapę!
W odpowiedzi usłyszeli tylko pospiesznie oddalające się kroki. Akamai naparł na klapę, ale w pomieszczeniu było tak wąsko i niewygodnie, że nie był nawet w stanie dobrze się ustawić. Drewno za nic nie chciało puścić.
— Musimy zadzwonić po pomoc — powiedziała Lea, sięgając do kieszeni po telefon.
"Musimy go dorwać." Tym razem Antares musiał zgodzić się z tym drugim. Pan Myers personalnie zalazł mu za skórę, policjant czuł, że mu po prostu nie odpuści. Z garażu bungalowa rozległ się dźwięk rzężącego silnika. Myers właśnie im uciekał.
Tymczasem Lea wyciągnęła przed siebie telefon, sięgnęła nim ku sufitowi.
— Nie mam zasięgu...
— Nie jest dobrze, ale nie będziemy panikować. — Głos Akamaia był stanowczy, niósł ze sobą spokój, który łatwo się udzielał. — Może znajdzie się tu coś, co pomoże nam otworzyć klapę. Gdyby ją czymś podważyć...
Antares rozejrzał się po pomieszczeniu. Prócz piętrzących się przy ścianach klatek widział tu tylko jakieś graty i śmieci.
"Ej, patrz tam! Jest jakiś pręt! Jakby go wygiąć, byłby łom!"
Czasami ten drugi miał jakiś sensowny pomysł. Antares przecisnął się obok Lei, sięgnął i wyrwał pręt spomiędzy połamanych, zbutwiałych skrzynek. Jego ułamany, płaski koniec mógłby z powodzeniem zmieścić się pomiędzy klapą i framugą. Potrzeba było teraz tylko wygiąć koniec tak, by mógł stworzyć dźwignię.
Antares złapał końce pręta, przymknął oczy. Odetchnął głęboko, skupił wszystkie myśli na czekającym go zadaniu, tak jak uczył go tego Roderyk, jego sensei od kendo. Policjant poprawił chwyt, a potem z całej siły naparł na pręt.
Metal głucho jęknął i powoli-powoli, pręt zaczął się wyginać. Antares zrobił się purpurowy z wysiłku, miał wrażenie, że pękną mu płuca albo ścięgna wokół mostka. Ból rozszedł się mu po bicepsach, po plecach, brzuchu, sięgnął nawet mięśni ud, gdy mężczyzna zmuszał całe ciało do wysiłku ponad miarę. Ale pręt się giął. Po niemożliwie długim czasie zaczął przypominać łom.
— Żyjesz? — spytał z troską Akamai, gdy Antares podał mu swoje "dzieło". Drugi policjant skinął tylko głową, oddychając ciężko i próbując rozmasować obolały biceps.
— Odsuńcie się trochę.
Lea i Antares stanęli bliżej klatek z psami, Akamai wsunął płaski koniec improwizowanego łomu między drzwi i framugę. Naparł z całej siły na pręt. Wygięty metal wgryzł się w drewno, deski zatrzeszczały. Akamai stęknął z wysiłku, zaparł się nogą o kawałek wolnej ściany i pociągnął jeszcze mocniej.
Zamek strzelił, śruby gwizdnęły po pokoju, a drzwi niemal wyleciały z zawiasów i huknęły o podłogę. Do dusznej piwnicy w końcu wlało się światło i świeże powietrze.
— Antares, bierz motor i łap Myersa. My zajmiemy się psami.
Policjantowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać - skinął głową pozostałym i wybiegł z piwnicy. Dopadł stojącego na podjeździe motoru, założył kask.
"Olej mu cieknie" wtrącił ten drugi. Gdy trzeba było, potrafił być naprawdę przydatny szczególnie, gdy zauważał rzeczy, które umykały policjantowi.
Antares przyjrzał się tym kilku ciemnym kropkom znaczącym betonową wylewkę między garażem i szosą, idealnie wskazującą, gdzie też udał się szanowny pan Myers. Antares odpalił silnik, motor ryknął i popruł w dół szosy, orząc po drodze zapuszczony trawnik masywnym, tylnym kołem. Mężczyzna przesunął niewielką dźwignię na desce rozdzielczej, rozległ się charakterystyczny dźwięk policyjnej syreny, motor zamigotał błękitnym i czerwonym światłem.
Antares pochylił się nad kierownicą, przyspieszał z każdą chwilą, wyciskając z motora tyle, ile się dało. Samochody zjeżdżały mu z drogi, policjant błyskawicznie nadrabiał dystans między nim a Myersem.
W końcu go zobaczył. Stare Audi A6 w brzydkim, brunatnym kolorze, jechało lekkim slalomem, zostawiając za sobą plamy oleju. Antares sięgnął po megafon.
— Panie Myers! Proszę się zatrzymać! — Wzmocniony głośnikiem głos Antaresa rozległ się na drodze.
Myers nie zamierzał go oczywiście posłuchać. Tylko przyspieszył, Audi zatańczyło na drodze, niemal zarysowało jadący obok samochód. Antares skrócił dystans, niemal widział nalaną twarz Myersa odbijającą się w jednym z lusterek.
— Proszę natychmiast się zatrzymać i zjechać na pobocze! — Zawołał ponownie, ponownie nie dało to żadnego skutku. Myers wdepnął w gaz, jego samochód zarzęził i kaszlnął, z rury wydechowej buchnął kłąb czarnego dymu.
"Jakbyś nie mógł go po prostu zastrzelić! Należy się gnojowi!"
"Są procedury" uciszył go Antares, ponownie sięgając po megafon.
— Panie Myers, to jest ostatnie ostrzeżenie! Proszę się zatrzymać i zjechać na pobocze!
Tak jak Antares się spodziewał, jego słowa nic nie dały. Ale uciekinier został ostrzeżony trzy razy i teraz policjant mógł zupełnie legalnie użyć wobec niego siły.
Antares odłożył megafon, odpalił wmontowany w kask interkom.
— Komisarz Antares z Policji dla Zwierząt. Ścigam przestępcę na południowej wylotówce z miasta. Brązowe Audi A6. Potrzebuję wsparcia.
— Tu aspirant Fiona Pei — Antares uśmiechnął się w duchu słysząc głos znajomej ze Szkoły Policyjnej. — Dużo tego wsparcia?
— Jedna osobówka do transportu zatrzymanego.
— Robi się! Mam cię już na radarze, widzimy się niedługo. Bez odbioru!
— Bez odbioru.
"Wpierdolimy mendzie i zobaczymy uroczą Fionę!" ucieszył się ten drugi. "Kurna, tyle wygrać!"
Antares z powrotem skupił się na pościgu. Musiał jakoś zepchnąć Myersa z uczęszczanej drogi, pijany kierowca stanowił zbyt duże zagrożenie dla innych. Nie mówiąc już o tym, że jego samochód na pewno miał nieważny przegląd, a do zatrzymania go Antares potrzebował nieco więcej miejsca. Policjant westchnął, przyspieszył, motor ryknął i wystrzelił, wymijając te parę samochodów po drodze.
Antares znalazł się zaraz po lewej stronie Audi, skrzyżował spojrzenie z Myersem. Mężczyzna miał już obłęd w oczach, zrobił bodaj najgłupszą rzecz, jaką mógł. Gwałtownie szarpnął kierownicą, Audi jęknęło boleśnie i skręciło gwałtownie, prosto w kierunku Antaresa. Policjant w ostatniej chwili dał po hamulcach, tył samochodu zamiótł mu tuż przed przednim kołem.
Idealnie.
Myers nie wyrobił się na kolejnym zakręcie, był za daleko. Zniosło go na bok, samochód przebił biało czerwone słupki oznaczające roboty drogowe i pomknął dwupasmówką donikąd, którą robotnicy mieli zacząć rozbierać w przyszłym tygodniu.
Antares ominął frunące w jego kierunku odłamki szlabanu i wcisnął jakiś guzik na desce rozdzielczej. Cóż, motor policyjny może nie był niewiadomo jak szybki, ale za to był dobrze wyposażony. Favellus usłużnie otworzył jedną ze skrytek, w głębi zamajaczył uchwyt pistoletu. Antares dobył broni, słońce zalśniło w długiej, masywnej lufie. To powinno zakończyć sprawę.
Policjant podjechał bliżej, ustawił się nieco z boku. Zerknął na odbijającą się w bocznym lusterku twarz Myersa. Wyciągnął pistolet, wymierzył.
I strzelił.
Pocisk pękł w locie, stalowa siatka oplotła koło. Cienkie linki momentalnie wkręciły się w oś, zaterkotało, silnik kaszlnął i zgasł. Nieruchome koła zakreśliły czarny zygzak palonej gumy, Myers zakręcił kierownicą w rozpaczliwej próbie odzyskania kontroli nad pojazdem. Nawet nie wiedział, co go trafiło.
Antares zahamował, szarpnął, skręcił. Favellus niemal poszorował karoserią po asfalcie, gdy ślizgał się bokiem wzdłuż drogi, na wyciągnięcie ręki mijając wirujące Audi. Samochód w końcu wyhamował w przydrożnych krzakach, z szoferki wyturlał się Myers. Na widok zasiadającego z motora Antaresa zaczął po prostu biec przed siebie, w ostatniej próbie ucieczki.
Nie miał żadnych szans. Antares dopadł go w kilku krokach, wprawnym chwytem obalił na ziemię, aż huknęło. Kliknęły zamykane kajdanki. Mężczyzna na przemian płakał i wyrzekał, słowa tonęły w zbliżającym się wyciu policyjnych syren. To był koniec pościgu.


Myers siedział w areszcie. Fiona odpuściła Antaresowi pisanie raportu od razu argumentując to tym, że pościg nagrał się na wszystkich kamerach po drodze, więc dowodów zatrzymania było aż nadto. Dzięki temu policjant zdążył jeszcze wrócić na swój posterunek i udać się do przyległej kliniki weterynaryjnej, gdzie trafiały wszystkie zwierzaki z interwencji.
Van Akamaia stał zaparkowany pod kliniką, a jego samego Antares spotkał w drzwiach, gdy ten wynosił puste transportery. Jedno spojrzenie wystarczyło starszemu policjantowi by wiedzieć, że pościg zakończył się sukcesem. Akamai uśmiechnął się szeroko, skinął Antaresowi głową.
— Javiera i Pelcia już kończą. Lea została, żeby im tam trochę pomóc. Będziesz chciał jeszcze zobaczyć psy?
Antares przytaknął.
— Zerknę trochę i widzimy się na odprawie.
— Wtedy nam wszystko opowiesz. Inspektor Waynlord też chętnie posłucha. — Rzucił na odchodnym.
"Przemyśl sobie, jak to zajmująco opowiedzieć. Wiesz, Lea na pewno też chętnie posłucha."
Antares zbył milczeniem słowa tego drugiego i wartkim krokiem udał się do gabinetu.


Pelcia włączyła maszynkę, pies zaskomlał na widok przerażającego urządzenia i cofnął się, szukając ratunku u Lei. Nowa stażystka Javiery co prawda przekroczyła już dwudziesty rok życia, ale jej urocze usposobienie i fizjonomia sprawiały, że nikt nie zwracał się do Pelgaoniji inaczej, niż Pelcia.
Lea i Pelcia stały po dwóch stronach metalowego stołu weterynaryjnego, gdzie jeden ze skonfiskowanych psów przechodził badania. Widać było, że to już kolejny shiba-inu - ciemnogranatowa koszulka i spodnie Pelci były całe w rudych kłakach, blond pasemka wysupłały się z niskiego kucyka, a w jednej ze wściekle różowych, nitrylowych rękawiczek widniała sporych rozmiarów dziura. Dziewczyna złapała swój identyfikator i ponownie wsunęła go do kieszeni na piersi, by nie dyndał jej nad stołem. Pelcia westchnęła, wyłączyła maszynkę i popatrzyła na policjantkę.
— Muszę podgolić mu łapkę do pobrania krwi, ale jak będzie tak panikował, zrobi sobie krzywdę.
— Może spróbuję go czymś zająć? Macie jeszcze jakieś przysmaki?
Przyszła pani weterynarz zerknęła na pusty już słoik po przysmakach - to był jeden z ostatnich psów tego dnia i wszystkie chrupki już się skończyły.
— Dajcie mu Vetoquinol albo glukozaminę do strzykawki — rzuciła przez ramię Javiera, odrywając się na moment od drugiego psa, którym zajmowała się na stole obok. — Oba są w szafce nad zlewem. W lodówce jest tran, też można mu podać.
Pelcia nałożyła do strzykawki trochę pasty witaminowej, podała Lei. Piesek zaraz zwęszył smakowity, lekko rybny zapach i zainteresował się przysmakiem. Różowy ozorek zajął się zlizywaniem skapującej ze strzykawki pasty, włączona maszynka do golenia w najmniejszym stopniu go nie rozpraszała.
— Wolniej, wolniej, to zdążę jeszcze pobrać mu krew — powiedziała Pelcia, zakładając igłę na strzykawkę i sięgając po plastikowe probówki.
Na to wszystko wszedł Antares.
"Ooo, popatrz! Piękne panie i słodkie pieski! Dlaczego nie zostałeś weterynarzem?"
— Jak idzie? — zapytał policjant, popatrując po pomieszczeniu.
— Już kończymy — odpowiedziała mu Javiera, skinęła na niego. — Chodź, potrzymasz mi tego.
Antares podszedł do stołu, popatrzył na psiaka. Wzrok od razu przyciągnęło jego ucho - policjant zerknął do środka, aż się wzdrygnął.
— Będzie antybiotyk?
— Mhm... Ale najpierw muszę wyczyścić ucho. Trzymaj go mocno — zakomenderowała Javiera, wprawnie nawijając zwitek waty na lśniące, zakrzywione nożyczki. Podstawiła sobie nerkę, zaraz obok stanął pojemnik z jakimś żółtym płynem. Weterynarz zamoczyła w nim watę i przystąpiła do czyszczenia ucha.
Antares przycisnął psa - jedną ręką zakrył mu cały pysk, drugą unieruchomił tułów. Pies zaskomlał, rzucił się, kopnął go prosto w biodro, ale policjant nie puścił. Javiera tymczasem wymieniała kolejne waciki, nerka stopniowo wypełniała się górą usmarowanych ropą i woszczyną zwitków. Po pewnym czasie pies przestał się szarpać, widać zabieg przynosił mu ulgę. Javiera poświeciła latarką do środka ucha, a gdy oględziny wypadły pomyślnie, zapuściła krople i rozmasowała ucho.
Theo wpadł na chwilę, odebrał cały stojak probówek z krwią do laboratorium. Ostatnie dwa psy znalazły swoje miejsce w klatkach na zapleczu. Antares popatrzył na skonfiskowane zwierzaki.
Wszystkie były wykąpane i nakarmione, każdy leżał na czystym, miękkim posłaniu rozłożonym w przestronnej klatce. Pieski miały miski ze świeżą, czystą wodą, na łapkach tkwiły kolorowe bandaże po pobraniach krwi. Chociaż zmęczone wrażeniami tego dnia, na pewno wyglądały na o wiele szczęśliwsze, niż wtedy, gdy Antares pierwszy raz zobaczył je stłoczone w piwnicy pana Myersa.
— Myślisz, że będą nadawały się do adopcji? — zapytał Javierę.
— Raczej tak. Poprzedni właściciel karmił je najtańszą karmą z marketu, więc są zabiedzone. Do tego trzymał je w złych warunkach, więc są zarobaczone, mają problemy z uszami i oczami. Ale nie jest to nic, czemu bym nie zaradziła, już dostały co trzeba. Jutro będą czipowane i szczepione, zrobimy też testy na alergie pokarmowe. Wydaje mi się, że część jest uczulona na ziarna, mają wylizane łapy między palcami, a to częsty objaw. — Javiera przygasiła światło w pomieszczeniu. — Chodźmy, dajmy im pospać. Jutro też będą miały intensywny dzień.
Pelcia i Javiera zajęły się sprzątaniem gabinetu po ostatnich pacjentach, zaś Antares i Lea udali się do inspektora Waynlorda.
— Niech to, jestem cała w sierści — mruknęła Lea, próbując otrzepać ciemne bojówki z rudych psich włosów.
— Nie przejmuj się. I tak wyglądasz lepiej niż Akamai po ostatniej akcji z jaguarem.
"Ej! Mów jej o sobie, nie o nim!"
— Z jaguarem? — powtórzyła z niedowierzaniem.
— Jakiś biznesmen przeszmuglował sobie jaguara przez granicę i wydawało mu się, że mu to ujdzie na sucho. No nie uszło... — streścił Antares.
— Chyba widziałam w wiadomościach...
— Dzisiaj to Antares jest w wiadomościach.
Policjant odwrócił wzrok, zobaczył Akamaia, jak wstaje z krzesła pod gabinetem inspektora, gdzie na nich czekał. Mężczyzna wyciągnął w jego stronę telefon, Antares zobaczył tylko fragment filmiku, kiedy pan Myers próbuje go staranować i zaraz potem przebija się przez szlaban.
Do brawurowego zatrzymania doszło dzisiaj około godziny czternastej... — odezwał się głos spikerki.
— To sprawka Fiony, dała cynk mediom... — Antares poczuł, jak robi się czerwony po same uszy.
A teraz - pogoda na nadchodzący tydzień...


Odprawa się przeciągnęła. Gdy Lea, Akamai i Antares opuszczali posterunek policji, światła latarni były już dawno zapalone. Cała trójka była zmęczona, jednak uśmiech kwitł na każdej twarzy. To był dobry dzień.
"Chłopie, teraz! Zaproś Leę na jakieś jedzenie."
Antares westchnął w duchu. Miał nadzieję, że ten drugi się w końcu uciszy, ale nadzieja ta okazała się płonna.
"Nie można tak znienacka zapraszać ledwo poznanej kobiety do restauracji!"
"Jak to nie? Powiedz jej tak: Hej, Lea. Ostatnio otworzyli taką hinduską knajpę niedaleko, może chciałabyś się wybrać?"
— Hej, wiecie, co? — odezwał się nagle Akamai. — Ostatnio otworzyli taką hinduską knajpę niedaleko, może chcielibyście się wybrać?
— Świetny pomysł! — ucieszyła się Lea. — Antares? A ty?
— Jasne, chodźmy.
"Ja pierdolę..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz