niedziela, 14 czerwca 2020

Od Aurory c.d. Banshee

Burza rozszalała się na dobre. Podobnie jak iskry na jej mokrym futrze. Nie było praktycznie chwili, w której nie pojawiłby się biały rozbłysk na ciele łowczyni. Miała niekiedy wrażenie, że iskry na jej ciele synchronizują się z błyskawicami przecinającymi niebo. Stanowiły one jedyne źródło światła w puszczy. Ledwie dwie godziny temu było jeszcze całkiem widno. A mrok jaki teraz panował nastałby dopiero o zmierzchu. Okropnie głośno, mokro i ciemno. Takie warunki utrudniały pracę. Zwierzęta chowały się do swoich nor i jam przed burzą. Jedyne co pocieszało ją w tej chwili, to to, że huk grzmotów i kropel deszczu uderzających o liście zagłuszał narzekania marudnego demona.
Decyzja o zabraniu go ze sobą była błędna. Liczyła, że dwa czułe nosy sprawią, że będzie łatwiej odnaleźć cokolwiek. Jakże się myliła. Kocur nie dość, że praktycznie w ogóle nie pomagał, to jeszcze zaczął marudzić jak tylko zaczęły spadać pierwsze krople. I na tym się jego pomoc skończyła. Chyba tylko jej ojciec potrafił bardziej psioczyć na pogodę w trakcie polowania. W ogóle jej ojciec...
- Na duchy nieba! - stanęła jak wryta. Kompletnie zignorowała zirytowanego Banshee, który wpadł na nią.
Ta jedna przelotna myśl nią wstrząsnęła. Miała ojca. Nie tyle sam fakt posiadania rodzica wywołał taką reakcję. Zdawała sobie sprawę, że każdy ma rodziców. Ale do tej pory nie pamiętała o nich zupełnie nic. A teraz nagle przypomniała sobie tak nieistotną rzecz jak marudzący tata. Niby nic, ale jednak dla Aurory wiele to znaczyło. Dziesięć lat szukała informacji na temat swojej przeszłości i teraz nagle to. To i ta potężna burza, w której grzmotach było coś znajomego. Coś co brzmiało dla niej jak matka nawołująca dzieci do domu. I z każdą chwilą było coraz głośniejsze, coraz wyraźniejsze.
- Co jest? W końcu zamierzasz mnie posłuchać i wrócimy do gildii? - mruknął Banshee.
- Hm? A, nie nie. Wrócimy jak coś złapiemy. - pokicała naprzód -  Chyba, że bardzo chcesz, to możesz wrócić. - Nie usłyszała odpowiedzi. Tylko kolejne marudne prychnięcie. Zignorowała je tak samo jak dziesiątki poprzednich.
Maszerowali przez błoto i poszycie lasu w poszukiwaniu kolejnych śladów bytności jeleni. Umysł łowczyni wciąż kręcił się wokół tamtej myśli o marudzącym ojcu. Kim był? Jak wyglądał? Te i wiele innych pytań kłębiło się w jej głowie. Skutecznie utrudniały skupienie się na tropieniu. A tym bardziej zagłuszały głos rozsądku mówiący, że są za głośno, że powinni przeczekać burzę, bo rozbłyski elektryczności skaczącej po jej futrze mogą zwabić drapieżniki.
- Banshee, możesz choć na chwilę przestać narzekać? Byłoby źle gdybyśmy spłoszyli jelenie, albo co gorsza natknęli się na dziki czy wilki. - rozchyliła krzewy żeby się przecisnąć. Stanęła na coś twardego ale jednocześnie miękkiego. Rozległ się skowyt. Aurora odskoczyła a szczęki zwierzęcia kłapnęły tuż przed jej pyszczkiem. - Nic nie mów.
Ze wszystkiego na co mogła nadepnąć, cierni, małych zwierząt, nadepnęła akurat na ogon wilka. I z tego co słyszała nie był on sam. Pewnie tak jak i ona wyruszyły na polowanie, zastała je burza i postanowiły ją gdzieś przeczekać.
Nie uśmiechało jej się z nimi użerać. Nie uśmiechało jej się ubijać ich. Ale mięso to mięso. Równie dobrze mogliby nic nie znaleźć, a parę wilków by nie zaszkodziło. Tylko, żeby jeszcze reszta spłoszyła się jak kilka z nich padnie. No i jest jeszcze problem z Marudą. Nie będzie mogła swobodnie miotać błyskawicami póki jest Banshee. Dopóki burza trwa jest ryzyko, że trafi przy okazji kocura. Mógł być demonem, ale chyba nawet on by zdechł po porażeniu piorunem.
- Schowaj się. - nie zdążyła nawet dobrze skończyć, a kot już wspinał się na drzewo. Przynajmniej jeden problem z głowy. Teraz nie musiała się martwić, że go trafi albo, że któryś wilk go zeżre.
Skupiła się. Musiała zebrać błyskawice w łapkach i je odpowiednio naprowadzić. Chciała puścić je z hukiem w dwa najbliższe wilki. Gdy zwierzęta w końcu przestały krążyć i rzuciły się na nią, miała uderzyć. Zamiast tego to w nią uderzyła błyskawica. Największa jaką dotąd widziała. Światło jakim emanowała można by przyrównać do małego słońca. Jednak w nie oślepiało jej. Nie tak jak powinno. Stała w jej wnętrzu, a wraz z nią ta sama świetlista postać. Zupełnie jak przed laty. Zupełnie jak wtedy miała wrażenie oderwania od rzeczywistości, że czas stoi w miejscu. Duch nie odzywał się, a jednak Aurora wiedziała co ma na myśli. Czuła od niego wdzięczność i dumę.
- Dobrze się spisałaś moje dziecko. - powiedział spokojnie i zniknął wraz z błyskawicą.
Czuła, że coś się zmieniło. Było jej cholernie zimno, Wszystko wydawało się znacznie mniejsze niż przedtem, zwłaszcza spodnie. Wszystkie dźwięki i zapachy stały się dziwnie przytłumione. Uczucie nieokiełznanej energii pulsującej w jej żyłach zanikało. A z tym, zaczęła wracać jej pamięć o tym co wydarzyło się dziesięć lat temu. Słyszała wyraźnie dudnienie deszczu i skamlące wilki, które uciekały w popłochu. Złapała się za głowę gdy coraz to więcej zaczęło do niej wracać. Zatrzymała się i spojrzała na swoje ręce. Nie było na nich sierści. Szybko spojrzała w dół. Wróciła. Stopy. Nogi. Miała normalne nogi.
- O kurwa.

Banshee? Zgaduję, że też pewnie podsumujesz to jak Aurora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz