środa, 24 czerwca 2020

Od Lancelota do Balthazara


- Precle?
- NIE!
- Praliny?
- Też nie, no już przecież mówiłem!
- Ciasto?
- Nie pod tym kątem! JAK WYCIĄGNIESZ MI LOTKĘ, TO NIE POLECĘ! - ryknął czarnowłosy chłopak na jednym wydechu, a pod koniec, gdy już brakowało mu powietrza, to brzmiał jak piszcząca dziewka. - Nie!
- Maślanych też nie brałeś?
- NIE. LOTKĘ. LANCELOT. TY. POTWORZE!
- ZADAŁEM PYTANIE.
- TYLKO ROGALIKI, PRZYSIĘGAM!
- NA CO?!
- NA... Nie wiem, weź coś wymyśl, nie umiem myśleć w tej pozycji.

  Rycerz z łaski swojej postanowił wstać z nastolatka, na którym jeszcze nie tak dawno sobie klapnął i usiadł na podłodze obok kaszlącego nerwowo dzieciaka. Ten trzepnął skrzydłami, za które jeszcze nie dawno trzymał, więc Lancelot oberwał niechcący w twarz czarnym pierzem. Chaotycznie zbierające się demoniczne dziecko w nastoletnim cielsku w końcu również usiadło, choć przy akompaniamencie tiedalskich przekleństw jasnowłosego młodzieńca.
- Mogłeś mnie obudzić, to przyniósłbym ci kolację, durniu - stwierdził w końcu wspaniałomyślnie Lancelot, za co dostał spojrzenie spode łba zbyt długo nieścinanych kosmyków grzywki.
  Teraz Faustus wyglądał nieco na wiejskiego złodziejaszka w skradzionym stroju szlachcica z tymi złotymi zdobieniami i haftami.
- Tak, pewnie. Wiesz co byś wtedy zrobił? Byś mi ściął łeb, sir, bo masz pochrzaniony odruch mordu jak tylko ktoś cię dotknie w złym momencie - prychnął demon, mrużąc złowieszczo dwoje różnokolorowych oczu.
  Mężczyzna właśnie otwierał usta, by gorąco temu zaprzeczyć, ale wtedy przypomniał sobie jak już raz tak prawie zrobił. W oczach (jednym malachitowym, drugim topazowym) Faustusa błysnęła dzika satysfakcja, że po raz pierwszy od dawna udało się miniaturce demonicznych możliwości jego gatunku przegadać pyskatego drania z Tiedalu. Cyjanity w odpowiedzi na taką bezczelność wyraziły po raz kolejny chęć czystego mordu, teraz poprzetykaną również nitkami żądzy zemsty. Demon natychmiast pożałował swoich słów, nawet jeśli były przenajświętszą prawdą kalającą jego mroczne usta. Miał wówczas do zrealizowania zadanie w coraz to trudniejszych warunkach, a lady Ginewra była równie problematyczna, co sir Lancelot, gdy coś szło nie po jej myśli. Czasami miewał wrażenie, że trafiło mu się między kosą a kamieniem z tą dwójką, co definitywnie potwierdzała cała demoniczna rodzinka z cioteczką Mefistolesią na czele.
- To... kiedy będę mógł odlecieć?
- Jak napiszę jej odpowiedź - mruknął filozoficznie rycerz, udając otrzepywanie lnianej koszuli, choć tak naprawdę nie miał z czego.
- Wiesz, że pytam konkretnie, bo ona jest niecierpliwa - dla zaakcentowania tych słów ponownie trzepnął kruczymi skrzydłami do tego stopnia intensywnie, że poderwał wszystkie papiery z biurka nieszczęsnego odbiorcy demonicznej poczty, spora część z nich wylądowała dookoła nich.
- Nie wiem, jeszcze nie czytałem tego, co żeś przywlókł. Poza tym potrzebuje kogoś do sprzątania mojego pokoju, noszenia mi ksiąg z biblioteki i z powrotem, a ty się do tego idealnie nadajesz. Zobacz, właśnie samodzielnie nasyfiłeś.
- NIE JESTEM GOSPOSIĄ! - oburzył się niesłychanie Faustus, zadzierając wysoko już swój z natury zadarty nosek.
  Przypominał Lancelotowi odpowiednik jego kruczego dzioba, choć w tej wersji kłapał nieustannie ustami. Nie zmieniało to faktu, że pod mocą intensywnego spojrzenia wojownika pospiesznie wykonał nie tylko sprzątanie opadłych notatek, ale nawet zabrał się za ścielenie łóżka, poukładał buty przy drzwiach, pozamiatał całe pomieszczenie... Tymczasem blondyn miał odpowiednią ilość czasu, aby przypomnieć sobie o tym, co powinien wydłużyć na wypożyczenie, a co nie. Posortował też sobie ostatnio obrany za cel mąk po pracy pod postacią niezliczonych notatek.
- Po co ci to wszystko, właściwie? Jak w Akademii Wojskowej uczyłeś się języków, to było całkiem logiczne, bo właściwie możesz teraz służyć w każdej armii. Ale to? - Faustus machnął miotłą na pierwszy tom chemii dla początkujących. - Czym to się niby różni od alchemii? Albo botaniki? Robisz to samo w tych szklanych naczynkach, męczysz się nad tym tak samo długo, jakby to była sprawa wagi państwowej i cię leszy gonili...
- Wytłumaczę ci to, jak zmienisz podejście do ogólnej wiedzy i w końcu nauczysz się podstaw matematyki, inaczej to nie ma sensu - odparł śmiertelnie poważnie Lancelot.
- Jeszcze jakby to było potrzebne zwykłemu posłańcowi, biesa mać...! - stęknął chłopaczek, bardziej żaląc się na swój marny los niż wskazując bezcelowość danej mu rycerskiej porady.
- Teraz dam ci te dwie księgi do noszenia, tylko spróbuj zrobić coś z nimi głupiego, to ci wyrwę nie jedną, a dwie lotki - zagroził rycerz, zauważając jak Faustus odkłada posłusznie miotełkę w zestawie z szufelką na miejsce poza pokojem do ogólnego składzika dla wszystkich z tego skrzydła. - Słyszałeś?!
- Ciężko ciebie nie słyszeć, jak gadasz w sposób typowy dla generała, sir - zarzucił mu bezwstydnie piegowaty chłopaczyna, dając sobie niechętnie wcisnąć na ręce oba potężne tomiszcza po powrocie do wnętrza.
  Po wyjściu z pokoju mężczyzny, zakluczeniu go na dwa spusty, co nie uszło demonicznej uwadze, ruszyli powolnym krokiem w stronę terytorium innego, znacznie silniejszego bytu demonicznego.
- Sir, nie sądzę, aby to był dobry pomysł... - zaczął nagle znacznie zaniepokojonym głosem Faustus, dmuchając na twarz, aby opadające mu złośliwie kosmyki przestały zasłaniać otoczenie. -...w damskim skrzydle jest upadła anielica, a w tej waszej bibliotece wyższy.
- Co to znaczy wyższy?
- To znaczy, że może pstryknąć palcami i zmieść z powierzchni ziemi sporą część, jeśli nie całą taką waszą gildię, jak mu się znudzicie - odpowiedział całkiem przejętym głosikiem młodziutki demon, najwyraźniej mając całkiem zbliżony widok do tego opisanego na głos w pamięci.
- A ta upadła?
- Otacza ją ten rodzaj aury, który przypomina mury. Nie dostaniemy się do niej. W sensie to egzorcystka. Może mnie wysłać diabli wiedzą gdzie i to wcale nie musi być Piekło, tylko coś gorszego. Oprócz tego istnieje też opcja zamknięcia, tak sobie, ot chociażby we flaszce po wódce. Nie chciałbyś wiedzieć jak to jest - wyznał mu demoniczny posłaniec, żałośnie wlepiając wzrok w swoje buciki.
  Lancelot nie umiał się powstrzymać od poklepania swojej męskiej-demonicznej-gosposi-posłańca po plecach w ramach wsparcia duchowego, mentalnego oraz ciut fizycznego, ale bez dodatkowych podtekstów.
- Nie spuszczę na ciebie moich znajomych ani nie powyrywam ci piór, jak tylko grzecznie będziesz robił, co mówię. Możesz spać spokojnie, nie obudzisz się we flaszce.
- Obiecujesz? - pełne nadziei oczyska demona podniosły się na rycerskie oblicze oświetlone blaskiem zachodzącego słońca padającego z okien na korytarzach.
- Tak - przytaknął także skinięciem głowy du Lac, a Faustus wiedział, że to jedno potwierdzenie znaczyło więcej niż jakby jasnowłosy wygłosił kilkugodzinną przemowę.
  Ten szaleniec z jakiś dziwnych powodów danego słowa nie łamał, a co więcej: doskonale pamiętał, co komu i nawet kiedy obiecywał. Doprowadziło to do tego, że można było na nim polegać tak wielce, iż sam król Tiedalu pozwalał mu na przebywanie poza granicą. Faustus nie miał pojęcia na jakich warunkach działała ich jakże dziwna umowa, ale funkcjonowała jak gdyby nigdy nic, skoro najlepszy rycerz tiedalski ukrywał się pod byle pretekstami w gildii pośrodku całkiem odmiennego państwa... Też nie wiedział z jakiego powodu. On tylko przylatywał do niego z pocztą ze wszelkich stron zaznajomionego z mężczyzną świata, w tym głównie od swojej pani.


  Wejście do do biblioteki zostało zaakcentowane ciężkimi westchnięciami zmęczonego już noszeniem, wątłego demona o patykowatej posturze oraz stukocie nie za wysokich, płaskich obcasów butów jeździeckich z szeroką cholewą, należącymi do jasnowłosego przedstawiciela patrolu dziennego w gildii. Zastali wyższego siedzącego przed biurkiem na drugim końcu pomieszczenia. Jak tylko rozejrzeć się w którąkolwiek ze stron, to stały równo rzędy wysokich pod sufit regałów wypełnionych księgozbiorem należącym do gildii. Przemknęli miękko po grubym dywanie tłumiącym ich kroki, gdy tymczasem istota tkwiąca pomiędzy koźlą a ludzką postacią, podniosła na nich nadal nieco zamyślone spojrzenie nadludzko inteligentnych oczu o cienkich źrenicach. Faustus głośno przełknął ślinę i postarał się jak najostrożniej odłożyć część dobytku będącego pod jurysdykcją niebotycznie potężnego bibliotekarza na skraj jego biurka. Dopiero po tej czynności pozwolił swobodnie opaść skrzydłom po obu jego stronach przy akompaniamencie cichego szelestu węglowych piór.
- Witaj, Baltazahrze - powitał go Lancelot bezbarwnym tonem, jakiego używał do wszystkich spoza zaufanego kręgu.
  Faustus zauważył, że zdążył się już odzwyczaić od tej oficjalnej, rycerskiej wersji jego głosu, przez co czuł się tak, jakby towarzyszył teraz komuś kompletnie obcemu w dodatku po raz pierwszy... Czyli ten najbardziej niezręczny.
- Chciałbym oddać te dwie i wypożyczyć kolejne, jeśli można - zakończył po niedużej pauzie, aby dać skonsumować demonowi pierwsze wypowiedziane zdanie.
- Co z pozostałymi, które nadal są na twojej karcie? - Balthazar zastukał w karteczkę szponem, choć obydwojgu z przybyszów mógł się on jedynie wydawać aż tak długi, podczas gdy w rzeczywistości zapewne był jedynie palcem.
- Nadal nad nimi pracuję - wyznał spokojnie rycerz, nieco spodziewając się tej maleńkiej kontroli, być może też objawu troski w zestawieniu z nutką ciekawości.
- I te ogarnąłeś w tydzień? Dwie na raz? - upewniał się bibliotekarz, jakby nie chcąc wierzyć w rycerską wersje wydarzeń.
- Zaiste.
- Hmmm.
  Sterczenie przy nich w ciszy okazało się dość prostym zadaniem, choć Faustus spostrzegł, że co kilka sekund wyższy posyłał mu badawczy wzrok, gdy tylko na moment znudził się stojącym obok rycerzem. Przebiegał mu wtedy po plecach dreszcz i za wszelką cenę próbował stopić się z otoczeniem składającym się na ścianę pokrytą dość jasną boazerią, co w efekcie dawało mizerny skutek, pozostało więc jedynie taktycznie zacząć znikać za plecami Lancelota. Powoli. Skutecznie. Szybko. Jak najszybciej. Dlaczego do kroćset wydawał mu się niby tak zajmujący, że co niby, demonów innych nie widział, czy co? Czy stanie u boku śmiertelnika w pozie dość zgarbionej jak na niższego wywoływało takie zainteresowanie? Być może było to też spowodowane faktem, że przez jego obecność połączoną z tą wyższego, wyłaniała się osobista aura należąca do rycerza, która była, powiedzmy to wprost, nienormalna? Faustus nie miał pojęcia co zrobią, jeśli Balthazar zacznie zadawać znacznie trudniejsze pytania, na przykład te dotyczące właśnie chociażby jego.
- Jesteś dość sumienny jak na śmiertelnika i błyskawicznie chłoniesz, jeśli wierzyć twoim słowom to, co tu wypożyczysz. Zazwyczaj na to nie zezwalam, ale od miesiąca nie sprawiasz mi problemów, więc myślę, że nie mam jakiś konkretnych powodów na utrudnianie ci dalszej lektury.
- Dziękuję ci, Ba...
  Wtem nastąpiło delikatne, aczkolwiek taktowne szarpanie rękawa koszuli rycerza, na co ten jedynie zareagował po raz pierwszy emocjonalnie w obecności obcego, a mianowicie przewróceniem oczu.
- Tak, możesz.
  Na to rozłożyły się radośnie skrzydła zza Lancelota i dzieciak praktycznie pobiegł na złamanie karku wybrać coś, co dla niego mężczyzna wypożyczy na czas odpisywania na korespondencję mu dziś właśnie przyniesioną. Wybieranie najnowszej pozycji zostało jednak gwałtownie przerwane przez przerażone zassanie powietrza gdzieś pomiędzy regałami, więc nagle niezwykle dramatycznie obłok gęstniejącego dymu zmaterializował się tuż obok blondyna, ten z kolei przeistoczył się w przerażonego nastolatka.
- Chodź.
- Możesz wyjaśnić o co ci teraz chodzi?
- Chodź, chodź, chodź, chodź... - Faustus przemienił się w nakręconą katarynkę, jaka nie przestanie, dopóki ktoś go zdecydowanie nie uspokoi.
  Tak oto jego bohater poszedł mu na ratunek, nie wierząc, że ten głupek robił mu scenę w bibliotece.
- O co chodzi?
- Tam - uniesiony, alabastrowy palec demona wskazał na maleńką książeczkę na najwyższej półce.
  Była ciut zakurzona, ale tylko takim kilkutygodniowym pyłkiem. Nie w tym tkwił mimo wszystko problem, a w wielonożnym pajęczaku, który uznał jej grzbiet za całkiem dobry punkt obserwacyjny, doprowadzając tym samym do zawału jego młodego demona. Lancelot przejechał dłonią po twarzy w wyrazie frustracji, coś tam klnąc pod nosem w swoim ojczystym.
- Masz już trzynaście lat, musisz umieć radzić sobie z takimi rzeczami - wszystko w Faustusie odmawiało współpracy w związku z pająkiem, tak więc zapierał się wszelkimi posiadanymi kończynami przed jakąkolwiek próbą zbliżenia go do tamtego "potwora".
 Lancelot musiał wówczas osobiście wejść po drabinie, strzepnąć pajęczego nieszczęśnika z książeczki ku podskakującemu na dole z czystego przerażenia nastolatkowi i zejść ze zdobyczą.
- Weź go, weź go, weź go, weź go! - teatralny szepty rozniosły się po wąskim przejściu między regałami.
  Tak oto pająk został dość delikatnie jak na wojownicze standardy przeniesiony do najbliższego okna, a po tym wypuszczony na właściwą stronę ku obiecanej dziczy.
- Jak wróci, to co?
- Faustus, nie będziesz zabijać niewinnych, choćby to miały być owady albo pajęczaki, pojmujesz? - rycerz machnął przed nim książeczką z przejęcia, wzbijając nieco kurzu i doprowadzając przez przypadek do demonicznego kichnięcia.
- Przepraszam - rzucił dodatkowo na to Lancelot nieco łagodniejszym tonem, przymuszając go jednak do odpowiedzi:
- Tak, sir, pojmuję. Ale...
  Sądząc po twardym spojrzeniu Lancelota nie uwzględniał żadnych "ale", w wyniku czego wydobył się z gardła typowy, faustusowy pisko-jęk świadczący o głębokiej rozterce demonicznej.
- Teraz weź już to, co chciałeś - rycerz podał mu znalezisko, nie zwracając nawet uwagi na to, co dokładnie to było.
- Nie mogę.
  Pomachał bezradnie przed jasnowłosym mężczyzną przemienionymi połowicznie łapskami z ogromnymi szponami. Istniało ryzyko, że mógłby nimi zniszczyć przez przypadek tenże tomik.
- Mówiłeś, że już to opanowałeś...
- Tak, tylko... Nadal nie mogę przy trudnych emocjach - przyznał się nieśmiało demon, ponownie spuszczając wzrok w stronę butów.
  Należało zastosować taktykę pogłaskania dzieciaka po tej czarnej jak noc czuprynie, choć to nieznacznie pomogło. Faustus w dalszym ciągu był dość mocno zestresowany, pająk jedynie przelał czarę goryczy we wnętrzu demona. Pazury nieznacznie się więc zmniejszyły pod wpływem pokrzepiającego dotyku, a pióra zniknęły całkowicie z chłopięcych przedramion.
- Dziękuję, sir Lancelocie - wymruczała bestyjka z głęboką wdzięcznością, na jaką tylko może zdobyć się coś tak teoretycznie nieludzkiego jak właśnie niższy demon.
  Co oczywiście i tak chwytało za serce Lancelota bardziej, niż kiedykolwiek umiałby się do tego przyznać czy to opisać werbalnie.
- Teraz dasz już radę?
  Faustus, nie chcąc zawieźć po takim wsparciu, ochoczo wziął książeczkę w nadal nieco trzęsące się z przejęcia, w mniejszym stopniu niż poprzednio przemienione ręce i grzecznie podreptał za rycerzem do innego działu po księgę o stolarstwie na jakieś pięćset stron. Tą z kolei Lancelot już niósł osobiście, żeby nie obciążać w tym dość chwiejnym stanie Faustusa. Stanęli przed Balthazarem ponownie z wybranymi dziełami literatury, gotowymi do wypożyczenia.
- Ciągle mnie zaskakujesz, Lancelocie - wyższy najwyraźniej najmniej spodziewał się takiego obrotu spraw oraz wyborów co do lektur.
  Zaczekali wówczas na to, aby Balthazar zajął się sprawami dotyczącymi wypożyczenia oraz zarchiwizowania tego faktu w dokumentach bibliotecznych.
- Jeszcze jedno, zanim odejdziesz ze swoim znajomym... - po zakończeniu załatwiania tego, co właściwie ich tam sprowadziło, wyższy najwyraźniej postanowił coś dodać:
- ...wczoraj poprosiłem o pomoc kilku wolnych członków gildii, ale okazało się, że wezmą udział w misjach jakie ostatnio się pojawiły. Zdaje sobie sprawę, że jesteś w patrolu dziennym i oprócz ciebie jest jedynie jeszcze Aaron, ale przydałaby mi się pomoc w archiwizacji nowych ksiąg. Mi samemu zajęłoby to dwukrotnie więcej czasu, niż rzeczywiście potrzeba. Poza tym też mistrz będzie chciał kogoś wysłać w ramach eskorty po nową dostawę w przyszłym tygodniu. Podobno na szlaku handlowym ze stolicy pojawili się nowi, dość problematyczni złodzieje.
  Tak naprawdę wystarczyło powiedzieć Lancelotowi, że go potrzebuje, przy czym nawet nie dodawać w czym konkretnie, a rycerz bez namysłu i tak by się zgodził.

[Baltek?]
2339

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz