sobota, 27 czerwca 2020

Od Leonarda cd Cahira

⸺⸺֎⸺⸺

Pewnie, nawet gdyby byłby ślepy, zauważyłby, że coś łączyło Cahira z, jeśli pamięć go nie myliła, Calderem. Takie związki zawsze zalatywały w charakterystyczny dla nich sposób, a woń ich była nie tyle, że intensywna, co po prostu długo wisiała w powietrzu ciężką mgiełką, a atmosferę pozostawiała tak gęstą, by bez problemu można było zawiesić w niej topór. Na samą myśl o tym, co w kilka chwil porobili z dotychczas, podobno, czystym powietrzem, Leonarda kręciło w nosie. Ich dwójka zdała mu się niezwykle atrakcyjnym tematem, który z pewnością by zgłębił, gdyby tylko miał na to czas, chęci i ku temu sposobność. Wszystkie te aspekty zdawały mu się jednak niezwykle odległymi, zważając na okoliczności, w których się znajdował i sprawy, na jakie uwagę powinien zwracać w pierwszej kolejności.
Calder wywoływał w nim dziwny dreszcz, dreszcz przyprawiający o niepokój i przywołujący na myśl zimny prąd morski. Taki, który zawsze łapał go za kostki, gdy wyjeżdżał z rodziną nad ocean i samodzielnie wypływał nieco zbyt głęboko na szeroką wodę.
— Kiepsko wyglądasz. Jak się czujesz? Może odprowadzić cię do kwatery?
Leonardo podniósł na niego spojrzenie, nie kryjąc nawet lekkiego oburzenia, jakim się zlał i zmarszczył wyraźnie brwi, mając nadzieję, że przekaz niewerbalny będzie wystarczająco jasny.
— To było cholernie krępujące — burknął, decydując się w końcu i stając na równe nogi, co okazało się łatwiejsze, niż się spodziewał. Otrzepał jeszcze kolana, uda i tyłek z kurzu, o którym zwyczajnie wiedział, że musiał się tam znaleźć i gdy w końcu doprowadził się do porządku i stanął z Cahirem twarzą w twarz, pozwolił sobie na nieco ironiczny uśmiech. — I nie trzeba. Nic mi nie będzie, mówiłem, to tylko zwykła migrena. Zresztą, nie skończyliśmy jeszcze roboty, jak mi się zdaje, a czeka na nas jeszcze szafka, jeśli dobrze pamiętam — dodał, cicho wzdychając i dotykając palcami skroni.
Nie czekał dłużej na odpowiedź, której zwyczajnie nie chciał usłyszeć i polazł z powrotem w głąb biblioteki przebierać palcami przez kolejne to zwoje, bo miał nadzieję na przynajmniej jedną mapę więcej, może zwyczajnie dla własnego, nieco chorobliwego poczucia ukontentowania. Nie musiał również czekać dłużej na O'Harrowa, który niedługo po tym do niego dołączył i najwyraźniej obaj mieli zamiar udawać, że te kilka regałów dalej do niczego nie doszło. Leonardo poczuł niemałą ulgę, gdy tylko o tym pomyślał i pałał szczerą nadzieją, że tym razem się nie myli i ominą temat nagłego zasłabnięcia na stałe.
Nie miało to jednak powstrzymać go przed wścibianiem nosa w nie swoje sprawy, dlatego, kiedy przeglądał kolejny zwój, nie krępował się z nasuwającym się na jęzor pytaniem.
— Wyjdę na wścibskiego — i takim właściwie od zawsze był — ale co łączy cię z Calderem? Albo dzieli, miłością raczej do siebie nie pałacie — dodał już nieco ciszej, wręcz mruknął pod nosem, zerkając na niego kątem ciekawskiego oka, które niecierpliwie oczekiwało odpowiedzi, bądź też jej braku, bo i na taką możliwość się szykował.

⸺⸺֎⸺⸺
[I did it guys, I did it]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz