czwartek, 4 czerwca 2020

Od Tiago - Stukot Kopyt

"Miłość do konia jest tak skomplikowania, 
jak miłość do drugiego człowieka...
jeśli nigdy nie kochałeś konia, 
nigdy tego nie zrozumiesz"


     Dwudziestotrzylatek wybiegł z domu, trzaskając drzwiami. O plecy obijał mu się łuk i kołczan. Był już spóźniony. Nie wiedział jak mógł na to pozwolić, ale teraz jak najszybciej musiał dotrzeć na spotkanie. Dlatego też wyjątkowo wybrał drogę obok pastwiska. Na ogół starał się omijać to miejsce szerokim łukiem, ale teraz… teraz nie mógł sobie pozwolić na stracenie kolejnych cennych minut. Biegnąc wzdłuż ogrodzenia, starał się ignorować wszelakie myśli o tym, że zaraz obok znajdują się zwierzęta wywołujące u niego strach. Uparcie patrzył tylko przed siebie, tak aby nawet kątem oka ich nie zauważyć. Jakież było jego zaskoczenie, gdy nagle poczuł lekkie podszczypywanie. Momentalnie stanął jak wryty i zrywając ze wcześniejszym postanowieniem, spojrzał na pastwisko. Zaraz przy płocie stał źrebak. Szare stworzenie, w którego oczach można było ujrzeć zaciekawienie. Mężczyzna nie do końca wiedział, co powinien zrobić. Tak długo starał się unikać koni. Tak długo dawał radę to robić, a teraz nagle pojawił się jakiś źrebak i zepsuł to. Co prawda, nie był on tak wielki, jak dorosłe osobniki, przez co nie wydawał się aż tak straszny, ale… To wszystko było za głęboko zakorzenione w umyśle młodzieńca. Nie czekając dłużej, zerwał się do ponownego biegu. Tym razem w większej odległości od pastwiska. Byle tylko uciec. Byle tylko nie pozwolić na to, aby zwierzę znowu go zaczepiło. Biegł nawet szybciej niż wcześniej. Musiał jak najszybciej dostać się do Ethana. Tam będzie już bezpieczny. On na pewno sprawi, że to zapomni o tym wszystkim, co się właśnie wydarzyło. W końcu przez to, że nie patrzył za bardzo przed siebie, wpadł na kogoś. Poczuł, jak owa osoba chwyta go za ramiona. Zaraz też został przyciągnięty do uścisku. Nie wiedział do końca, co się działo. Dlaczego ktoś obcy miałby robić coś takiego? Dopiero po chwili rozpoznał ten charakterystyczny zapach lasu i czegoś, czego nie potrafił do końca określić. Ethan. To był on. Gdy tylko sobie to uświadomił, od razu rozluźnił się i sam objął mężczyznę. Teraz już jest bezpieczny. Zamknął oczy, wiedząc, że już może zapomnieć o tym wszystkim.
— Co się stało? Czemu tak pędziłeś? Dlaczego wyglądasz… tak? — brunet nie wiedział do końca jakich użyć słów, odsuwając lekko od siebie Tiago.
— Teraz jest już dobrze. Nie masz czym się martwić — młodzieniec uśmiechnął się lekko, udając, że nic się nie stało. Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z nikim o swym strachu. Sama obecność Ethana wystarczyła, aby był szczęśliwy.




     — Tiago… Mógłbyś mi pomóc? Wiem, że na ogół nie za bardzo przepadasz za końmi, ale… umówiłem się i naprawdę nie chcę się spóźnić, a bez taty sprzątanie tam zajmie mi wieki — na początku zastanawiał się, czy Will nie żartował, ale wyglądał na naprawdę przejętego. — Oczywiście wyprowadzę wszystkie konie na pastwisko! Nie będziesz musiał mieć z nimi kontaktu. Ty zająłbyś się tymi pustymi boksami, a ja wyprowadziłbym resztę koni, które jeszcze znajdują się w boksach, a potem dołączyłbym do ciebie.
—Um… — nie był pewny czy powinien się zgadzać. Tak dawno nie był w tym budynku. Do tego ta świadomość, że mimo wszystko na początku jeszcze kilka stworzeń będzie w środku. Ale z drugiej strony chodziło o pomoc jego małemu braciszkowi. Takiemu Willowi sprzątanie stajni zajęłoby z pewnością cały dzień, a jemu także należy się jakiś czas wolny. Powinien móc spotykać się z innymi ludźmi. Szczególnie że chłopak nie był za bardzo towarzyski, więc nie za często się z kimś umawiał. Że też ich ojciec akurat dzisiaj musiał wyjechać na jakieś ważne spotkanie. — Dobra. Niech będzie. Pomogę ci — starał się uśmiechnąć, ale raczej wyszedł z tego bardziej grymas niż cokolwiek na kształt uśmiechu.
— Boże, dziękuję ci. Naprawdę. Nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy — piętnastolatek odetchnął z ulgą.
Obaj ruszyli do budynku. Od razu na wejściu rozdzielili się, Tiago poszedł po rzeczy, które przydadzą im się do sprzątania, a Will zaczął wyprowadzać pozostałe konie.
~***~
     — GrayRose! No weź. Musimy iść na pastwisko. Nie! Nie tam! — krzyki brata sprawiły, że Tiago wyszedł z boksu, który aktualnie czyścił, aby sprawdzić, co też działo się poza nim.
Jego oczom ukazał się William wraz ze źrebakiem. Źrebakiem, którego już “poznał”. Chłopak trzymał go za kantar sznurkowy i najwyraźniej próbował zabrać stworzenie na pastwisko. Jednak nie było to łatwe, ponieważ z kompletnie niezrozumiałych powodów dla szarookiego, zwierzę zacięcie starało się pójść w jego stronę. Dlaczego ten źrebak musiał uwziąć się akurat na mnie… Kiedy po kilku minutach nic się nie poprawiło, zdecydował. Musiał przemóc się i poratować brata.
— Will, przytrzymaj ją, a ja pójdę przodem. Skoro z jakiegoś nieznanego powodu tak bardzo ją do mnie ciągnie to może w taki sposób uda się wyprowadzić ją na pastwisko — powiedział nadzwyczaj spokojnym głosem, patrząc na sytuację.
— Jesteś pewny? — niepewne spojrzenie chłopaka spoczęło na nim.
— Tak. Nie martw się. Tyle dam radę zrobić.
Nie mówiąc już nic więcej, ruszył szybkim krokiem przed siebie, omijając źrebię w taki sposób, aby to nie dało rady go dosięgnąć. Szedł w stronę pastwiska. Nawet nie odwracał się, ponieważ no cóż… Odgłosów radosnego zwierzęcia nie mógł pominąć. Dlatego też miał niemalże stuprocentową pewność, że podążali za nim.



     Chodził w te i z powrotem wzdłuż wejścia do stajni. Z jednej strony miał ogromne pragnienie ponownego zobaczenie małej klaczki, ale z drugiej, tam było tak wiele koni. Wszystkie te dorosłe osobniki przyprawiały go o dreszcze. Nie chciał ich spotkać. Ale GrayRose naprawdę mocno zapadła mu w pamięci. Musiał ją zobaczyć. Spróbować znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tak jest. W końcu przystanął. Wziął głęboki wdech i ciężko wypuścił powietrze. Da radę, musi dać radę. Uchylił powoli drzwi, tak aby być, jak najciszej i szybko wślizgnął się do środka. Starając się nie robić zbędnego hałasu, ruszył w stronę boksu, w którym powinien przebywać źrebak. Widząc, że niektóre z dorosłych osobników nie śpią, tylko bacznie mu się przyglądają, lekko skulił się w sobie, ale nadal dzielnie trwał w swym postanowieniu dotarcia do celu. Krok za krokiem. Był coraz bliżej. Boks numer dziesięć, jedenaście, dwanaście. Dotarł. To to miejsce. Oparł się lekko dłońmi o wejście, a swoje spojrzenie zatrzymał na szarym stworzeniu w rogu pomieszczenia. GrayRose smacznie spała. W takim wydaniu wydawała się naprawdę uroczym zwierzęciem. Nie odczuwał praktycznie żadnego strachu względem niej. Co było dość zaskakujące, bo na ogół nigdy ta swego rodzaju fobia nie znikała tak nagle, a tutaj wystarczyła chwila i nagle jakby nigdy jej nie było. Co prawda w tylko w stosunku do tej jednej klaczki, ale nadal była to duża zmiana. Rozmyślając tak na temat tego wszystkiego, Tiago nie zauważył, nawet kiedy obiekt jego rozmyślań obudził się, czując na sobie czyiś wzrok. Do rzeczywistości przywrócił go dopiero dotyk na dłoni. Momentalnie się otrząsnął i spojrzał niepewnie w dół. GrayRose cały czas tykała go, pragnąć uwagi.
— Dobra, to będzie to. Przecież to nic takiego. Dam radę — niepewnie położył rękę na głowie Rosie, w międzyczasie zamykając oczy. Nic się nie stało. Otworzył je powoli. Źrebak jakby wiedział, jak czuł się młodzieniec, nie robił żadnych gwałtownych ruchów. - To wcale nie jest takie straszne — zaczął pewniej głaskać stworzenie. — W sumie to nawet przyjemne uczucie. Mógłbym to kiedyś powtórzyć — mamrotał do siebie, a na jego ustach był widoczny delikatny uśmiech.



     Potem już wszystko poszło jak z górki. Tiago coraz częściej zaczął odwiedzać klaczkę. Na początku starał się robić to tylko w momencie, gdy nikogo nie było w pobliżu. Nie chciał, aby ktoś go zobaczył. Może i polubił się z GrayRose, ale to wszystko nadal było dość niepewne. Jednak z czasem zmieniło się także to. Przestał zwracać uwagę na to, czy ktokolwiek dowie się o jego wędrówkach. Przychodził niemalże codziennie do swej przyjaciółki. Opiekował się nią. Bawił się na pastwisku. Nawet kiedy podrosła, kiedy wyglądała jak dorosły koń, uczucia mężczyzny pozostały takie same. Klacz sprawiła, że jego strach zaczął zanikać. Dzięki temu, jak ta potem spokojna i wrażliwa na jego uczucia była, powoli przyzwyczajał się ogólnie do koni. Zauważył, że nie wszystkie muszę być groźne, a z niektórymi znalazł nawet nić porozumienia. Nawet je polubił. Co prawda wizja wejścia na nie nadal go przerażała, ale to było niczym. Nie potrzebował tego do szczęścia.
— Widzisz kochany? Ty tak długo próbowałeś zmienić go. Sprawić, aby przestał się bać. Chciałeś, aby przejął hodowlę i nic. A tutaj wystarczyła tylko taka jedna mała istotka — Samantha spojrzała z uśmiechem na swego męża.
— Już nie taka mała — Arthur zaśmiał się.
— Tak, to prawda. Jednak kto by pomyślał, że tak niewiele wystarczy. Tiago i GrayRose połączyła więź, która podejrzewam, nigdy nie zaniknie. On zawsze będzie dla niej, a ona dla niego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz