poniedziałek, 22 czerwca 2020

Od Isidoro cd. Lancelota

Trzeba było przyznać, że spacer pod gwiazdami był relaksujący. Po tych długich dniach wędrówki, kiedy obaj z Mattią podążali noga za nogą drogami, mijali najprzeróżniejszych ludzi, z jeszcze innymi musieli dyskutować, co noc spali w innych łóżkach i każdy ich dzień wyglądał inaczej, zetknięcie się na powrót z czymś znanym, będącym elementem “codziennej” rutyny w pewien sposób kojąco wpływało na duszę. Isidoro przez długą chwilę stał i tylko patrzył w krystalicznie czyste niebo w kolorze głębokiego indygo, na którego sklepieniu lśniły gwiazdy. Migotały lekko w ciepłym powietrzu, które wciąż wznosiło się znad nagrzanej słońcem ziemi, co wskazywało nie tylko dobrą pogodę w najbliższych dniach, ale było i zazwyczaj dobrą wróżbą. Zazwyczaj.
Mattia w takiej sytuacji dokonywał kilkunastokrotnego, skomplikowanego pomiaru częstotliwości i intensywności migania, następnie wszystko podsumowywał i uśredniał w długich tabelach, liczył odchylenie standardowe uwzględniając nieprecyzyjność klepsydry i podziałki na trójkącie paralaktycznym, aby w końcu zagłębić się w opasłych tablicach astrologicznych i odnaleźć właściwą interpretację.
Isidoro po prostu zwyczajnie czuł, co chcą mu przekazać gwiazdy swym migotaniem i jeszcze do tej pory ani razu się nie pomylił.
Taki stan rzeczy mężczyzna zawsze sobie tłumaczył tymi samymi argumentami, którymi tłumaczył swoje niezrozumienie innych ludzi. Że po prostu jest inaczej w środku zbudowany, że widać talent astrologiczny musi wykluczać posiadanie innych umiejętności i jeśli pada na takie bardzo podstawowe i powszechne, to cóż… jakoś trzeba z tym żyć, nie ma innego wyboru. Czego jednak nie wiedział, to to, że był relatywnie blisko prawdy. Fakt, różnił się od innych, ale jego słabe zdolności komunikacyjne i talent astrologiczny miały zgoła odmienne korzenie.
Isidoro nie miał pojęcia, że posiada dar magii.
Niewielki bo niewielki, ale wystarczający by bodaj najtrudniejsza z dziedzin magii jaką było wróżbiarstwo po prostu w jakiś sposób… działało. Konia z rzędem temu, kto byłby w stanie wytłumaczyć, jak to możliwe, że dar magii przejawiał się dokładnie w tak utajony sposób, i sam “użytkownik” owego daru nie zauważył w sobie niczego niezwykłego. Cóż, może Isidoro należał do uważnych obserwatorów, jednak jego ekspertyza w obserwacji nie obejmowała jego własnej osoby.
Spacer pod gwiazdami był relaksujący. Jednak nie był relaksujący w taki sposób, jakiego oczekiwał Isidoro. Chociaż chodzenie po ogrodzie pomogło mu rozładować nieco stresu i napięcia po podróży, zdecydowanie nie uczyniło go sennym. Można było powiedzieć, że wręcz przeciwnie, bo oto jego przyzwyczajony do nocnego trybu życia organizm zaczynał się chyba raczej budzić niż zasypiać.
Isidoro nie był czuły na tego typu rzeczy i przez bardzo, bardzo długi czas nie wyczuł w ogóle, że ktokolwiek na niego patrzy. Po prostu obrócił się, by spojrzeć na inny fragment nieba i jakoś przypadkiem okazało się, że w tym samym kierunku dało się również zaobserwować jakiegoś człowieka. Astrolog obserwował go więc przez dłuższą chwilę, nie potrafiąc zinterpretować, o cóż może nieznajomemu chodzić. Zazwyczaj przyjmował taką taktykę, że czekał jednak na to, by to ta druga strona wykonała pierwszy ruch i starał się z lepszym lub gorszym (najczęściej jednak gorszym) skutkiem dopasować ze swoimi odpowiedziami do intencji rozmówcy.
Problem był jednak taki, że rozmówca się nie odzywał, Isidoro zaś nie miał pomysłu na to, co miałby niby w tej chwili zrobić. Toteż jego nocne spotkanie przerodziło się w długie i totalnie nieromantyczne patrzenie sobie w oczy, kiedy to nieznajomy starał się przekazać coś Isidoro, ten zaś nawet nie wyczuwając niezręczności sytuacji, obserwował go sobie jak, nie przymierzając, zwierzątko w klatce.
Po chwili jednak stracił chyba zainteresowanie człowiekiem i podniósł wzrok ponownie ku górze, ku gwiazdom, które najbardziej go tu zajmowały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz