środa, 17 czerwca 2020

Od Desideriusa cd Kai

⸺⸺※⸺⸺

Prostowałem się, by choć spróbować ukształtować się na twoje podobieństwo. Wypinałem pierś, mając nadzieję, że nagle rozmiarami dosięgnie twojego torsu. Ściągałem ciasno łopatki, starając się wytrzymać tak długo, jak ty. Nie wiem, jakim cudem udawało ci się trwać tak sztywno, tak dumnie, tak pysznie, ja sam po pięciu minutach czułem, jak mięśnie same odpuszczają, nie chcąc się przemęczać. Czułem strużkę potu spływającą doliną przy kręgosłupie, a może był to zwyczajny pukiel włosów, który zaplątał się między skórą a wypranym materiałem.
Chociaż bez względu na to, jak długo przyglądałem się własnemu odbiciu w zamglonym zwierciadle, nie sposób było dostrzec, choć poszlaki po tobie. Dłonie przedzierające się przez resztki włosów, przesuwające się szybko, gładko, precyzyjnie, to one doprowadzały mnie na skraj, wciskały do oczu rzędy łez.
Pragnąłem, by z wszystkimi kłakami, opadły ze mnie bezczelne wspomnienia, które chcąc nie chcąc doprowadzały mnie do powolnego, jednak niechybnego szaleństwa. Wiedziałem, że zwariuję. Wiedziałem, że żywot nie zakończę spokojnie, jak wszyscy. Pragnąłbym mimo wszystko umrzeć szybko, chyba dość mi męki, której samodzielnie sobie wymierzałem.
Pragnąłem skończyć na linie, jednak widok wisielca, co mówię z doświadczenia, był rzeczą tragiczną, rzekłbym, że wstrząsającą i wyżynającą się ciężkimi, grubymi literami na ludzkiej psychice. Myślałem także o nożu w głowie, jednak był to czyn o tyle ryzykowny, że mógłbym zwyczajnie nie mieć wystarczająco siły i skończyć jedynie pokiereszowany. W gorszym wypadku umierający długo i boleśnie. W najgorszym skończyłbym jako kaleki na własną wieczność.
Myślałem o tym długo, nie będę kłamać, zapewniając wszystkich, że nigdy tego nie robiłem. Rozważałem ten scenariusz tysiące razy, za każdym z innym scenariuszem.
Kilkukrotnie pragnąłem, by ktoś zrobił to za mnie. W snach prosiłem wielu. Wojownika o nieugiętym sercu i łaskawym towarzyszu. Mnie najbliższego. Człowieka, który życie spędził na wilczym wierzchu.
Zdecydowałem się na zioła.
W drugiej szufladzie od góry, w komodzie w moim pokoju. Pod lnianą koszulą, nad znoszonymi szarawarami. Czekała dawka, od której po pięciu minutach miałem zasnąć w błogim uczuciu wolności.
Niedługo.

— Skończyłam słońce. — Desiderius nie potrafił już określić, czy zadźwięczał głos kobiety, czy może jednak wierne towarzyszki dzwoneczki, które z zapałem komentowały wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce pomiędzy dwójką. Coeh wciąż pamiętał, jak subtelnie obijały się o siebie, gdy w trakcie świąt pieczołowicie pielęgnował piękne ciało kobiety i jak brzęczały coraz głośniej w jego uszach z każdą kolejną sekundą. Nawet wtedy nie potrafiły usiedzieć cicho, jakby pragnąc poinformować wszystkich o intymności, na jaką pozwolili sobie w chwili czystej słabości, poniekąd może euforii. — To jak wrażenia? — spytała, gdy mężczyzna mrużył oczy, próbując dostrzec się w zwierciadle. Próbował łapać ostrość, która coraz częściej mu uciekała. Dziwiło go to i miał jedynie nadzieje, że nie będzie musiał inwestować w binokle. Może też dlatego częściej spożywał jagody. — W moim skromnym zdaniu, jest obłędnie, zresztą, tak jak zapowiadałam — rzuciła pysznie, na co mężczyzna jedynie się zaśmiał, po czym przejechał dłonią po szorstkich włosach. Lubił to uczucie.
Tęsknił za nim, dlatego zrobił to jeszcze kilka razy, obracając delikatnie głową, by zobaczyć się dokładniej z innych perspektyw.
Uśmiechnął się, wstając i odwrócił do kobiety, by przytaknąć ruchem głowy.
— Jest świetnie. Dziękuję.
Kobieta przypominała wtedy rozpieszczonego kota, którego poprawnie podrapano pod brodą. Przeciągnęła się jeszcze bardziej, a Coeh mógł poprzysiąc, że słyszy, jak radośnie mruczy pod nosem.
— Teraz tylko to posprzątać — westchnął cicho, otrzepując dłonie z włosów i przyglądając się ziemi, na której leżało pełno pukli. Resztek z tego, co jeszcze przed chwilą mógł nazwać fryzurą. — Pamiętasz, gdzie trzymaliśmy miotły?
Wolał się nie przyznawać, że jego pokój od momentu zamieszkania w gildii nie widział porządnie ani miotły, ani chociaż starej szmatki do przetarcia kurzu. Dobrze to o nim nie świadczyło, jednak wciąż znajdował sobie inne, ciekawsze, ważniejsze zajęcie niż dbanie o miejsce, w pomieszkiwał. A bardzo prawdopodobne, że nawet taka zmiana wpłynęłaby na niego pozytywnie. Na pewno bardziej niż siwy pokój.
Spojrzał na Kai, która chyba zbierała się do odpowiedzi. Zazdrościł jej. Praktycznie od zawsze piekielnie zazdrościł jej wszystkiego, co miała. Swojej nieposkromionej wolności, którą zionęła, emanowała na wszystkie strony. Talentu artystycznego, którego jemu zawsze brakowało do osiągnięcia celu postawionego za najważniejszy w jego życiu. Zazdrościł tej prostoty, którą się kierowała i tego nikłego komplikowania rzeczy prostych. Tak subtelnego zahaczania o rzeczywistość i niekonieczne rozdrabnianie jej, a gdy już, to tylko tyle ile było potrzeba, by opowiedzieć ekscytująca opowieść z niespotykanym zwrotem akcji i zielonym płomieniem buchającym za burzą ciemnych, grubych włosów, które całowały jej ramiona. Zazdrościł nawet im.
I wystarczyło, by dostrzegł ten sam płomień w jej oku. Szmaragdowym, kocim, tajemniczym okiem w ciemnej oprawie.
Nawet nie wiedział, kiedy jego dłoń sięgnęła jej włosów, kiedy zaczęła bawić się jakimś zagubionym, samotnym, a jak dziko skręconym kosmykiem. Było to na pewno chwilę po tym, jak zbierała się do odpowiedzi, wraz z dzwonkami, które chciały zabrzmieć prawie tak głośno, jak właścicielka. Palce wspięły się cicho po włosie aż do jej twarzy, do której przytuliły się z umiłowaniem, podobnie jak cała dłoń, a zagięta idealnie dopasowała się do okrągłego, miękkiego policzka kobiety. Tęsknił, cholernie tęsknił.
— Dziękuję. Naprawdę — szepnął, uśmiechając się jedynie oczami, gdy jego usta, markotne jak zawsze, zdawały się wywinąć jeszcze bardziej ku dołowi. Przytulił własne czoło do tego jej, nawet jeśli wymagało to od niego wygięcia się niczym kot, do którego gracji było mu jednak daleko. — Kai, mogę cię pocałować?
I wiedział, że brzmiał jak dziecko, niepewne, może nawet i pełne obaw co do tego, jaką otrzyma odpowiedź, bo chciałby, bardzo chciałby, właśnie jak to dziecko, usłyszeć coś pozytywnego. Zgodę, przyzwolenie, umiłowanie. Czuł się dziwnie narażony na świat, gdy znajdował się w pobliżu Montgomery, bo budziła w nim najprostsze emocje, bo pozwalała mu je ukazywać i odczuwać, zwyczajnie, po ludzku. Prawdopodobnie nie musiał tej cechy szukać daleko, jednak dopiero u Kai zdawała mu się być ona całkowicie nienatarczywą, a raczej naturalną, subtelnie i bardzo zwyczajnie wynikającą z ich, dla obcych raczej pogmatwanej, dla innych absolutnie przeciętnej, szczerej, a przede wszystkim ludzkiej relacji. Mimo wszystko zwykłego człowieczeństwa, podobnie jak bliskości niezobowiązującej, czasem można było ze świecą szukać. A szkoda, bo o ile prostsze byłoby życie, gdyby człowiek nie przykuwał aż takiej uwagi, do rzeczy niejednokrotnie całkowicie nieważnych. Gdyby zwyczajnie pozwalał sobie kochać obcych bez powodu i obnażać swoje wnętrze, bez obaw o własny wizerunek.
Dziwna była ta ludzka natura. Bardzo wstydliwa, co jedynie jej szkodziło, a uważała to za jedyny poprawny mechanizm obronny. Bardzo dziwna.

⸺⸺※⸺⸺
[Krindżuwa]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz