czwartek, 4 czerwca 2020

Od Madeleine cd Cahira

     — Okej, skoro jesteś chętny, to trzeba ustalić trasę. A skoro wcześniej wspomniałeś, że ta twoje kobyła okrążyłaby cały kompleks Gildii trzy razy szybciej, to to będzie właśnie nasza trasa. Przekonamy się, jak wiele prawdy jest w twoich słowach — uśmiechnęła się wrednie i dodała szeptem. - Wygrana, to będzie bułka z masłem.
— Zapewniam cię, że jest to stuprocentowa prawda — głos Cahira brzmiał nadwyraz poważnie, na co dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
— Dobra, dobra, niech ci będzie — mówiła przez śmiech. — Zabieraj tego swojego kucyka i ustaw się przed wejściem do głównego budynku. Tam będzie linia startu, a także meta.
Już się więcej do siebie nie odzywali. Każdy zajął się swoim koniem. Madeleine była właśnie w trakcie zakładania siodła, gdy nagle poczuła ból w ramieniu. Zszokowana spojrzała w tamtą stronę. Jej oczom ukazał się koński łeb. Jak ona śmiała... Momentalnie w drobnych dłoniach pojawił się sztylet. Zawsze, kiedy coś złego się działo, to automatycznie reagowała w taki sposób.
— Ciesz się, że mamy ten wyścig — powiedziała przez zaciśnięte zęby, powoli chowając ostrze. — Gdyby nie to, ten twój pomiot szatana nie skończyłby w jednym kawałku. A teraz idźmy już, bo nie ręczę za siebie — kompletnie nie przejmując się tym, że lekko krwawiła z ramienia, szybko założyła siodło na Con Amore i wyprowadziła go na zewnątrz.
Nawet nie odwróciła się, aby sprawdzić co z Cahirem. Wzięła za coś oczywistego fakt, że ten nie odważyłby się jej aktualnie sprzeciwić. Szczególnie po tym, co jego klacz zrobiła skrytobójczyni. Ustawiła się na linii startu i usadziła na grzbiecie wierzchowca. Po chwili obok niej pojawił się jej rywal.
— Odliczam od trzech do zera i wtedy startujemy — jej głos był wręcz całkowicie wypruty z emocji. — Trzy… Dwa… Jeden — w tym momencie zerwała się do startu. Nigdy nie obiecała, że będzie grała według reguł, że nie będzie kantowała. Na jej ustach pojawił się wredny uśmieszek, gdy usłyszała za sobą krzyk szpiega.
Już z początku zapewniła sobie przewagę takim ruchem. Jednak nie przewidziała jednego. Al-fala naprawdę była szybka. Nie musiała długo czekać, aż oba konie zrównały się ze sobą. Przewróciła oczami na ten widok i westchnęła. To miała być prosta wygrana. Prosta droga do ukazania Cahirowi, że jest od niego lepsza, że góruje nad nim. A tutaj jego słowa musiały stawać się prawdą. Nie! Nie da tak łatwo się pokonać! To ona dotrze pierwsza na linię mety. Kiedy zauważyła, że zostaje w tyle, wiedziała, że musi zacząć działać. Przybliżyła się bardziej do klaczy. Przeanalizowała jeszcze raz w głowie czy na pewno jest w odpowiedniej pozycji. W momencie, gdy stwierdziła, że wszystko powinno się udać, kopnęła wierzchowca chłopaka i szybko się odsunęła. Ten momentalnie zatrzymał się i stanął dęba. Widziała, jak szpiegowi ciężko jest utrzymać się na grzbiecie. Zaśmiała się i przyspieszyła, zostawiając go w tyle. Nie interesowało ją to, że temu może coś się stać, jeżeli spadnie ze spłoszonego konia. Jedyne, o czym mogła teraz myśleć to wygrana. Była już w połowie trasy, a żółtookiego nadal ani widu, ani słychu. Niezwykle ją to cieszyło.
— Wygraną mam już w kieszeni — uśmiechnęła się pod nosem.
Wtem na drodze pojawiło się coś, czego się nie spodziewała. Jechała ostatnio tą trasą, ale wtedy nie leżało tu zwalone drzewo. Nie była na to przygotowana. Niby Con Amore był całkiem niezły w skokach, ale to nadal nie zmieniało faktu, że jakby wiedziała o przeszkodzie, to miałaby większą pewność, że nie przysporzy jej to problemów. Jednak nie mogła się teraz zatrzymać. Musiała brnąć przed siebie. Prosto do mety. Pochyliła się lekko i przygotowała do skoku. Wnet ni z tego, ni z owego poczuła, jak prawie wypada z siodła. Zamrugała szybko oczami z zaskoczenia. Ogier zatrzymał się przed pniem. Dlaczego? Czemu nie skoczył? Kiedy tylko odwróciła głowę w bok, przed nią śmignął Cahir z Al-falą. Ci zgrabnie pokonali przeszkodę i ruszyli dalej.
— Nie! Amore! Dalej! Musimy ich dogonić! — krzyknęła i zaczęła nawracać.
Za drugim razem wszystko poszło już dobrze. Dali radę i galopowali, aby dokonać przeciwników. Była coraz bliżej. Jechali wręcz łeb w łeb. Niestety ku rozczarowaniu obu stron, linię mety minęli w tym samym czasie. Nie było wygranego. Remis. Jedna z rzeczy, których Madeleine wręcz nienawidziła. Zeskoczyła z konia zirytowana.
— To wszystko przez tę twoją szkapę! Gdyby nie ugryzła mnie przed wyścigiem, to bym wygrała! — od razu zaczęła rzucać oskarżeniami w stronę szpiega. — Ten wyścig jest nieważny. Nie uznaję jego wyniku! — nawet nie zwróciła uwagi na to, że przez to, jak wymachiwała rękami, z rany na jej ramieniu ponownie zaczęła lecieć krew.

Cahir?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz