środa, 24 czerwca 2020

Od Xaviera cd. Cahira

Roześmiał się, chociaż był to udawany śmiech — niespodziewane wspomnienie sekretarza tknęło nim, szarpnęło za chowane absmaki, wywlekło nad układne zachowania nie do końca cne rozmyślenia. Wzruszyło niechęciami, które od dawna wzrastały w mentalności chłopaka i czekały na możności obruszenia się ze złośliwościami, upstrzenia uśmieszków w cyniczne przymówki i przybrania pewnego manierycznego zachowania, które mogło uchodzić za nieadekwatne, może i nawet skandaliczne — gdyby tylko ludzie z Gildii nie byli świadomi ich nieprzesadnie mało braterskich układów i nie nauczyli się tego sporu w pewnym sensie ignorować. Bo ile można było zwracać uwagę na bzdurne tumulty, które toczyły się o równie bezsensowne przekonania niegodne choćby zainteresowania, a co dopiero zaangażowania osób postronnych.
— Wątpię — odpowiedział po chwili. Jego głos zachował resztki wymuszonego rozweselenia, które dobrzmiało jeszcze dla kurażu, lecz wzrokiem i tak odruchowo uciekł na moment na bok, w stronę drzwi. — Zwłaszcza jeśli dobrze to rozegramy i nie pozostawimy żadnych śladów.
— Podliczenia inwentarza równie łatwo tak nie oszukamy. — odparł gładko Cahir.
Bawił się płaszczem. Miął kołnierz, paznokciami drapał przędze i od czasu do czasu wykonywał nieco żywszy, możliwe machinalny ruch; ciągnął za ubranie, pilnował, aby przypadkiem nie zsunęło się z ramion. Bard odnalazł niezwykłą przyjemność w obserwowaniu tych gestów, smukłych palców przyozdobionych w srebra; czerwone i smaltowe szkła wtopione w metale, ubogacone w ciepłe, subtelne błyski świecy. Jeśli nawet część z nich nie była prawdziwa, to i tak kradły uwagę, czarowały gusta białowłosego, który nigdy nie krył tego, że darzył nadzwyczajnym umiłowaniem wszelkie bogactwa, zwłaszcza gdy należycie się błyszczały i lśniły.
— Kto wie — Xavier sięgnął po kieliszek, zmoczył język w głębokich, nieco cierpkich purpurach; chełpliwie sam się wtedy pochwalił w myślach za dobór trunku.
— Niech administracja też ma parę zagwozdek do rozwiązania.
— Tylko żeby nie mieli podobnych zagwozdek przy wypłatach. — dodał Cahir. Uśmiech przemknął po ustach barda. — Widzę, że dbasz o to, aby nasz sekretarz zbytnio się nie nudził.
— Robię co w mojej mocy — w krtani zaklekotał cichy dźwięk; śmiech, krótki, stłumiony, prawie jak przeciągłe westchnięcie. — Sam kiedyś powiedział, że nic nie robię. Obijam się, czy jakoś tak. Dlatego staram się mu systematycznie przypominać.
Nieśpiesznie oderwał się od oparcia fotela, wstał z poduszek, nachylił się nad stolikiem. Musnął palcami butelkę i zwrócił się w stronę Cahira. Odszukał w mrokach lice i gdy tylko nie wypatrzył w jego spojrzeniu większych naleciałości niechęci, obsłużył ich ponownie.
Zdarzało mu się, że zapominał o oględnościach picia. Zauważał, że gdy sięgał po kieliszek, to coraz częściej wyzbywał się należytych zachowań; nie delektował się według salonowych zasad, nie dbał o dekantacje, nie poświęcał uwagi trunkowi. Wprawdzie nie do końca warto było się silić na wzniosłe oprawy dla tego, co walało się po półkach gildii, to jednak najbardziej problematyczne stawało się tempo, które nieświadomie sobie i towarzystwu narzucał, zapominając właśnie o wspomnianych kulturach.
Z rozżaleniem, w chwilach dziwnych słabości, stwierdzał, że się rozpił — nie. To go rozpito. Popadł w towarzystwo Tenebris, którą cechowało przede wszystkim demoniczna energiczność i brak umiaru we wszystkich aspektach życia. Yuuki nie wyznawała rozwagi, za bardzo nią nosiło, za bardzo żyła chwilą, aby podporządkować się normie. Ona nie miała czasu na kurtuazje czy to obycia, czy picia, nie zwracała uwagi na tak bzdurne sprawki, bo nawet nie mogła dla nich odnaleźć miejsca w swoich pokręconych poglądach. A że wciągała w to szaleństwo również Xaviera, to chcąc czy nie, chłopak musiał trochę przejąć jej przyzwyczajeń, choćby po to, aby uchować się wśród żywych — chociaż biorąc pod uwagę, ile to spędzają w swoim towarzystwie, to już powoli można było mówić o wymianie manier, a nie zwykłym przystosowaniu.
Ich przyjaźni, póki trzymali się w swoim gronie, nie była, aż tak szkodliwa. Pewna problematyczność wyłaziła, dopiero gdy ich zachowania wyniosłe ze wspólnych spotkań zaczęły wywierać wpływ na inne zdarzenia. Chociażby na to, z jaką pasją bard wówczas polewał Cahirowi.
— Poza tym, bądźmy szczerzy, musi im się nudzić. Osobiście nie dałbym radę tyle wysiedzieć, wertując, przerzucając, układając te dokumenty. — kontynuował bard cichym, dźwięcznym głosem, podkreślając słowa ruchem dłoni. Kieliszek balansował na knykciach, głęboka czerwień burzyła się wzruszona przez swawolną gestykulację. — Siedzą tyle zamknięci w tych gabinetach, archiwach. Niech takie zdarzenia potraktują, jako przełamanie monotonni, a nie wyłącznie złośliwy przytyk. Aż czasami mam wrażenie, że za bardzo oburzają się o bzdury. Nie uważasz?
Uśmiechnął się, przeniósł wzrok z chłopaka na świecę. Zawiesił spojrzenie na płomieniu, przyglądał się mu przez dłuższą, wręcz ostentacyjną chwilę, aż nie odchylił się do tyłu. Westchnął, rozsiadając się wygodnie pomiędzy poduszkami. 
— Też zawsze możemy się stąd ulotnić, nim ktokolwiek nas przyuważy. I udawać, że nie mamy pojęcia, dlaczego tyle funduszy idzie na dokupywanie alkoholu.


Cahirze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz