piątek, 26 czerwca 2020

Od Marty CD Yuuki

Marta trochę lat już przeżyła w otoczeniu trzody (nie za wiele jednak, słowem klucz pozostawało więc trochę), tak więc nie spodziewała się, że zwierzęta hodowlane jednak zdołają ją zaskoczyć. Bo oczywiście, że owe potrafiły zrobić nieznośny harmider, a na ten niejedna osoba reagowała prostolinijnym wyjściem i w ten sposób rozwiązaniem problemu (problem jednak nigdy nie był w ten sposób rozwiązywany), że często się kręciły i denerwowały, zwłaszcza gdy do ich czyszczenia używało się szczotek do zębów o niezwykle drobnej powierzchni (matula powtarzała, że jej daleka ciotka to i szczoteczek do zębów używała do czyszczenia swych siwków, w ten sposób zyskując na niezwykłej, potężnej sylwetce oraz mocnych muskułach, których pozazdrościł jej niejeden rycerz — Marta nie wierzyła w te bzdury, bo przecież jej rodzina żadnego rycerza nigdy nie znała, nawet te najdalsze ciotki), że w ogóle to śmierdziały, aczkolwiek do tego dziewczę przyzwyczaiło się już od kołyski, w końcu z nimi się spało, i zazwyczaj bywały niezwykle niewdzięczne, depcząc po stopach, wpadając na człowieka i podgryzając wszędzie, gdzie tylko była taka możliwość.
Nie widziała jednak nigdy, przenigdy kury tańcującej szaleńczego hajduka wokół końskich kopyt. I to w dodatku w jakim pięknym stylu! Te wysoki, te podskoki, och i ach, jakże cudownie zamiatała ptasimi pazurami po sianie, niby najlepsza partnerka, zresztą, dla najlepszego partnera, bo i koń nie odbiegał od kury umiejętnościami. Tupał, niby klaszcząc, parskał, niby krzycząc. Och, cóżże za piękne widowisko! Aż kusiło by zaklaskać, dołączyć do szaleńczego tańca. A Marta z hajdukiem rodziła sobie nie najgorzej, bardzo skromnie to ujmując, bo w rzeczywistości była i najlepszą z całej wsi. Cudownym uczuciem przecież było obracanie się w rytm muzyki, podskakiwanie i obserwowanie jak to kolejni partnerzy próbują popisać się przed dziewką, najczęściej w ten sposób kończąc z najróżniejszymi kontuzjami – najgroźniejszą, którą dane jej było zobaczyć na własne oczy, było otwarte złamanie w nodze. Co bardziej zaintrygowani pewnie zapytaliby się, jak do tego doszło, jakże wielki skok musiał oddać chłopak, by tak nieszczęśliwie zakończyć swój dziki tan.
A Marta na takie pytanie odpowiedziałaby wzruszeniem ramionami, może nawet i nieco psotnym uśmiechem. Bo gdy tańczy się w śniegu, na lodzie wręcz, takie krzywdy wydają się niezwykle prawdopodobnymi. Jeszcze bardziej dociekliwi zarzucą, a cóż to dziewka z panem robiła na lodzie, w dodatku uprawiała jakieś szalone tańce, z jakiegoż to powodu? A samogon z tamtego roku był niezwykle udany, ot co. Taki w sam raz, porządnie kopiący w rzyć, dający znać o sobie nawet i dnia następnego, rozgrzewający i wprawiający w niezwykle dobry humor. No po prostu, ideał.
Nie dziwić więc powinno, że przy tak dobrych i wesołych skojarzeniach, Marta musiała ująć się pod boki i zacząć tupać nóżką w znajomym sobie jedynie rytmie, niby wybijając go zwierzętom nadal pieklącym się w boksie. Oczywiście, że osoba rozważna i poważna prawdopodobnie zainteresowałaby się całą sytuacją odrobinę bardziej w szczególe, że prawdopodobnie starałaby się odciągnąć czarną (Marta nawet nie poświęciła najmniejszej uwagi na jej barwę, w końcu nie takie gatunki widywała) kurę spod końskich kopyt, byleby tej nic się ostatecznie nie stało. Ale po cóż odciągać te stworzenia od siebie, gdy kura ewidentnie całkiem nieźle radziła sobie z unikaniem metalowych podków. Bo jeżeli nie została jeszcze zdeptana, tak nie powinna zostać zdeptana w kolejnych sekundach, prawda? Przecież doskonale sobie radziła. A przy tym jak zabawnie koń machał głową i parskał, niby w oburzeniu na małego intruza, ojejku, jak zabawnie!
Sytuacja jednak rozwiązać się ostatecznie musiała, gdy do stajni niczym poparzona wbiegła czarnowłosa dziewuszka, ze zdenerwowaniem w oczach rozglądając się po całej stodole, byleby dostrzec, a przy tym konkretnym zdarzeniu może dosłyszeć, swoją zgubę. Zresztą, nic dziwnego, gdy z boksu wydobywały się syki i gdakania (zdecydowanie niepokojące, ale ponownie, Marta niezbyt się tym przejęła, jedynie z fascynacją obserwując całe zajście) z parskaniem i prychaniem w tle. I po raz trzeci – końskie dźwięki wydawały się równie niepokojące, któżby powiedział, że Marta kiedykolwiek miała do czynienia ze zwierzętami i potrafiła się nimi opiekować, a o dziwo, wychodziło jej to całkiem nieźle, bo przecież wystarczyło pozwolić zwierzętom pozostać... zwierzętami.
Kolejną fascynującą sytuacją, mającą miejsce podczas tego całego zajścia, było to, z jaką pewnością, wręcz butą, do boksu wkroczyła kobieta. Bez jakiegokolwiek wahania, bez zastanawiania się, z wysoko zadartym nosem i, och, jak bardzo Marta chciałaby, by wszyscy tak podchodzili do zwierząt. Ileż problemów by to rozwiązało, ile narowistych koni okazałoby się nagle spokojnymi, ile palców nie zginęłoby w dziobach gęsi, gdyby obdarowano je wcześniej konkretem, a nie rozmemłaniem i niemożnością podjęcia decyzji!
Marta parsknęła cichym śmiechem, widząc, jak kura zostaje schwytana za ogon oraz kompletnie bez zastanowienia – włożona pod pachę. Spod ręki kobiety wystawała jedynie jej malutka główka z czerwoniutkim dziobem, no i te ślepia, zdecydowanie niezbyt kurze i zbyt inteligentne ślepia, które teraz rzucały nadal obruszonemu rumakowi niezbyt przychylne spojrzenia. Syk również pozostał na swoim miejscu, oczywiście. 
— A ty siad krowa, nie szczerz się już tak — oświadczyła do konia, który ostatecznie odpowiedział nędznym obróceniem się zadem do panoszącej się w jego boksie dwójki. Marta stwierdziła, że również by się obraziła, gdyby ktoś nazwał jej krową, zwłaszcza, gdy za krowę nigdy się nie uważała.
Ostatecznie zdecydowała się podejść do tego małego zbiegowiska, prawdopodobnie z tej diabelskiej ciekawości. Do piekła przecież, nic nie robiąc, też nie dało się dostać, a nos w nieswoje sprawy należało wtykać choć raz w tygodniu. Poprawiła trzymany w dłoniach zielnik i zerknęła do boksu, oczywiście z szerokim uśmiechem.
— Cóż za widowisko! — zachwyciła się, parskając donośnym śmiechem, który prawdopodobnie rozszedł się po całej stajni w akompaniamencie rżenia nadal poddenerwowanych koni. Oczywiście tych innych, gdyż prowodyrzy całego zdarzenia siedzieli teraz wyjątkowo cicho. — Pięknego hajduka pokazali, sama nie wiem, czy bym im dorównała w tak szaleńczej gońbie. A jeżeli można tak podpytać — weszła głębiej do boksu, oczywiście nie czekając na twierdzącą odpowiedź, bo po cóż, a jeszcze nie dowie się tego, czego chce się dowiedzieć — cóż za piękna rasa kury! Kielo ja ich znam, tak takiej, wydawać by się mogło, jeszcze chyba na oczy nigdy nie dostrzegłam! Czubatki, lokowane… — mruknęła, drapiąc się po bródce i podchodząc do niezbyt zainteresowanego nią samą ptakiem. — Na brodacza wydaje się być ździebełko za mała. I nie ma polików minorki. No po prostu — westchnęła głośno — nie wiem!

[ Marta, znawca kur. Przepraszamy za ewentualne zbyt chaotic momenty. ] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz