wtorek, 30 czerwca 2020

Od Lancelota do Eilis


- Jesteś u mnie co drugi dzień, co niby miałoby się stać?
  Rudowłosa kobieta zajmująca się od jakiegoś czasu kowalstwem w gildii najwyraźniej nie czerpała już (chyba, że wcześniej też nie) przyjemności z oglądania jego dość (jeszcze) przystojnej twarzy w sile wieku. No, powiedzmy, iż można tak rzec o pokrytym bliznami od góry do dołu mężczyźnie. Lancelot w pełnej zbroi obserwował proces sprawdzania podków Troy'a spokojnie, choć po napiętych mięśniach szczęki dla bardziej uważnych obserwatorów można by by wywnioskować, iż ledwo powstrzymuje się od rzucenia na tą śmiertelniczkę. Miała niedelikatny chwyt dłoni o bardzo szorstkiej skórze, dodatkowo poruszała się sztywno z uwagi na nierozciągnięte mięśnie, idealnie rysujące się pod lekką warstwą materiału lnianego. Zupełnie nie był przyzwyczajony do tego rodzaju przedstawicielek płci pięknej, ale nie negował tego ani nie uważał za gorsze. Na swój sposób go fascynowała tak jak nauka, walka czy reszta ludzkości.

- Wszystko.
  Standardowa odpowiedź zdradzająca poziom jego niepokoju oraz wysokiego poziomu empatii. Naoglądał się setek koni zajechanych przez kretyńskie rycerstwo, z resztą także tych konających, jeszcze przywiązanych do wozów i ciągnących nie tak dawno towary o wadze ponad ich siły. Gdzieś między typowymi dla siebie koszmarami budził się przynajmniej raz zlany potem z myślą, iż coś poszło nie tak. Z nim. Z Troy'em. Z Faustusem. Z Ginewrą.
  Jakaś głupia część jego podświadomości kazała mu nieustannie wrócić do Tiedalu, choć wiedział, że nie może i najprawdopodobniej w każdej wizji przyszłości to się nie zmieni. Był tutaj z bardzo poważnych powodów, jakich nie dało się cofnąć lub puścić w niepamięć.
  Eilis sapnęła się, ale ponownie nachyliła przy kolejnym kopycie, tym razem lewym przednim. Troy posłusznie podawał jej każdą z nóg, w zasadzie nie wykonując absolutnie żadnych innych czynności, po prostu stał kompletnie nieprzywiązany.
- Dziwna ta rasa. Jeszcze takiej nigdy nie widziałam. Z jakiej on jest hodowli?
- Z żadnej - wyjaśnił beznamiętnie mężczyzna. - Nigdzie go też nie kupiłem.
- To musi być ciekawsza i dłuższa historia zatem.
  W zasadzie to nieco była, aczkolwiek tym nie miał najmniejszego zamiaru się z nią podzielić z uwagi na bezpieczeństwo rumaka oraz jego spokojny sen, jaki i tak pojawiał się niezmiernie rzadko. 
- Sam go z kolei szkoliłeś?
- Tak - mruknął niezmiernie lakonicznie.
  Była to prosta mistrzyni sztuk kowalskich, aczkolwiek bystra oraz spostrzegawcza. Szybko wyłapała, że Tiedalczyk nabierał nieco łagodniejszego wyrazu, gdy zadawała pytania o jego wierzchowca. Pojęła również w lot, że znaczył dla niego więcej niż dla typowego rycerza. Nie patrzył na niego jak na konia jednego z wielu. Dla niego to zwierzę było jedyne w swoim rodzaju.
- Kasta medyczna musi mieć cię po dziurki w nosie, skoro mnie tak często odwiedzasz.
- Nie. Z wykształcenia jestem uzdrowicielem i zielarzem, więc jeśli nie chciałoby ci się również tam chodzić, to mogę sam zrobić ci jakiś lek jak byś kiedyś potrzebowała - wzruszenie ramion.
  Tak, jakby to nie było nic niesamowitego, bo w zasadzie nie było.
  Teraz na pewno nie był w tej części tabeli dla typowego rycerstwa, co nieco go martwiło, ale postanowił być uprzejmy w zamian za znoszenie jego nadgorliwej obecności.
- Zapamiętam sobie - odmruknęła kowal, przechodząc do drugiej przedniej nogi.
  Najwyraźniej starała się niczego nie przeoczyć, bo jak raz to zrobiła, to uzyskała monolog. Od tamtego momentu nigdy więcej się nie pomyliła, a Lancelot wyruszał na patrole z jednym zmartwieniem mniej. 
  Spojrzał na idealnie niebieskie niebo, po jakim mknęło kilka chmurek porywanych przez leniwy wiatr. Wyjątkowo dobra pogoda na osuszenie po ostatnich deszczach. W Tirie nieustannie gadają o plonach, stąd był pewien, że w tym roku powinny być dobre bez względu na królestwo w jakim się znajdował. Pragnął tego samego dla ojczyzny, choć nic więcej poza prośbami do bogów lub samym pragnieniem zrobić nie mógł. Pierwszego za nic nie uczyni, bo uważa ich za coś odległego na tyle, że niegodnego jego uwagi. Mogą istnieć, proszę bardzo, nie ma sprawy. Nie ma ich tutaj, tak jak jego pośród nich, tyle mu wystarcza z obycia się w religii. Jako członek armii tiedalskiej raz na jakiś czas musiał pojawiać się świątyniach, ale ostatnio nie przebywał między szlachtą czy dworem królewskim, więc bawienie się w dobre pozory pozostawił w domu.
  Z zamyślenia wyrwał go wielobarwny kocur, jaki pałętał się między kuźnią Eilis, a resztą świata. Kot przemknął szerokim łukiem dookoła Lancelota, posyłając mu badawcze spojrzenia, a jego przyjaciółka uśmiechnęła się pod nosem, kiedy pozwoliła sobie na chwilę się oderwać od kopyt Troy'a. Puszysty futrzak usiadł sobie wygodnie, aby polizać łapę. Rycerz odwrócił się do niego plecami, żeby za wszelką cenę nie krzywić się na ten widok.
- Nie lubisz kotów?
- Trochę je lubię - cyjanity błysnęły, lecz nie dało się odgadnąć z jakiegoż to powodu.
  Tak naprawdę to im zazdrościł tej wolności oraz swobody, na jaką on nigdy sam sobie nie mógł pozwolić. Chyba to właśnie za to nie mógł na nie patrzeć. Przypominały mu o latach ciężkiej pracy połączonej z nauką, choć wcale się o nią nie prosił, nawet jeśli teraz było mu w życiu dzięki nim łatwiej. Jako dzieciak nie myśli się o latach dorosłych w ten sposób, tylko chce biegać z kijami, krzyczeć z innymi i bawić we wspinaczki po drzewach. Koty przypominały mu o tym, że coś bezpowrotnie stracił, a to dzięki temu byłby może teraz nieco lepszym człowiekiem, takim bardziej ludzkim w każdym tego słowa znaczeniu.
  Dalej już się nie odzywała, co nieco go zbiło z tropu. Czyżby coś się jednak stało? Nie miał pojęcia, nie widział z tamtego miejsca. Miał nadzieję, że to tylko w imię skupienia.


[enjoy, Eilis]
891

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz