środa, 3 czerwca 2020

Od Xaviera cd. Yuuki

To właśnie takie chwile obnażały to, że pomimo trwania w niewątpliwie bliskich stosunkach, to tak naprawdę nie wiedzieli o sobie nic. Chociaż wznosili toasty niemalże dzień za dniem, to pili wyłącznie za zażyłości oparte na dniu obecnym. Nikt z nich nie dbał o przeszłość, nie dociekał losów towarzysza, nie pytał, ale również nie decydował się na zwierzenia. I nie było to nawet powodowane poczuciem przyzwoitości, lecz wynikało bardziej z czystego zrozumienia dla drugiego człowieka. Większość osób wraz z postanowieniem przystąpienia do Gildii zdecydowała się również na częściowe albo nawet całkowite odcięcie się od przeszłości. Mało kogo wzbierało na wspominki, czy inne wylewanie żali. Przynajmniej w przypadku Yuuki, czy Xaviera było jasne, że żadne z nich nie należało do grona, które słonymi łzami chciałoby popsuć sobie wieczór.
Bez frasunków, bez ckliwości, niczym układ idealny — idealny, aż do dnia, w którym to Xavier stanął pośrodku przepastnych, marmurowych pokoi i nagle zaczął głęboko żałować, że w odpowiedni czas, ciekawości nie ustąpiły moralności. Może wtedy uchroniłby się przed szokiem, który powziął wszelkie animusze i unieruchomił go w niezaradnym zdumieniu.
— Na czarty piekielne Yuuki. Nawet do domu po ludzku nie potrafisz wejść.
Po wysokich sklepieniach, w przestrzennych wnętrzach rozszedł się kobiecy głos. Dobiegł z antresoli, za olbrzymiego naręcza śnieżnobiałych kwiatów. Lilie, wierzchotkowate eustomy i łyszczce zebrane w misterny pióropusz zadrżały, zachwiały się, posypało się parę drobnych kwiatów i spod rozłożystych listowni wyłoniła się kobieta.
Była to panna wysoka i niemłoda, lecz o niezwykłym wdzięku. Ubrana była w ciemne, powłóczyste jedwabie, które staranie dobrane do kibici, podkreślały ruch delikatny i wyważony. Brak było tu pośpiechu, wyłącznie gest drobny, powolny; nawet trzymany bukiet przekazała służce w sposób nieśpieszny. Mogło to być aktorstwo, obawa przed wszelkim żywszym poruszeniem, ale również  prawdopodobne było, że zwlekanie to było w pełni umyślne. Roztropna chwila pohamowania, aby zebrać siłę przed skonfrontowaniem się z szaleństwem, które przed momentem omal nie wybiło wrót z zawiasów i wzruszyło całym domostwem.
— Dziecko, drogie dziecko — westchnęła i ruszyła w stronę schodów. To, co okrywało jej ciało i z pierwsza mogło uchodzić za futrzane etole, poruszyło się, rozbiło swoją zwartą strukturę i nagle jako masywne pióra poderwało się do góry. Smoliste skrzydła, o marblitowych błyskach uniosły się lekko, służąc kobiecie do utrzymania równowagi, gdy ta powoli pokonywała schody tak, aby tylko nie zaplątać się w długie sukna.
— Co to niby ma być?
Stanęła za ostatnim schodkiem, uniosła na nich wzrok. Twarz może i przez lata nieco przywiędła, lecz nawet pięta wieku nie przytłoczyły delikatności; czuć było manierę i warunki życia, które pozwoliły kobiecie zachować niepodważalną urodziwość. Nawet bard na przekór galanterii wpatrywał się w nią w niczym urzeczony.
— To Xavier Delaney — Yuuki nagle uderzyła chłopaka w kręgosłup, sprawiając, że ten wyprostował się gwałtownie, przetaczając się z myślami z jednego szoku do drugiego. — Miałam przywieź kogoś do towarzystwa, żeby przypału przed ciotkami nie było, więc przywiozłam.
— Ależ Yuuki...
— Potrafi się zachować w towarzystwie. Ręczę słowem.
— Yuuki...
— Głowę też ma mocną. Dogada się z dziadkiem.
— Litości Yuuki, nie o to... 
— I co lepsze nieźle gra na lutni. Na pewno spodoba się ciotce Eugenii. 
— Yuuki, pytałam się co to za kura. 
— Ach.
Wspomniany demon, usłyszawszy, że ktoś o nim mówił, niespodziewanie rozgdakał się, korzystając z chwili sławy. Począł się nawet wiercić, bić skrzydłami, lecz kobieta szybko go utemperowała, wzmacniając uścisk na tuszy. Złapała go w obie dłonie i wyciągnęła przed siebie, prezentując swoje zwierzątko, niczym pięciolatek, który przywlekł z podwórza najpaskudniejszego ślimaka, którym to koniecznie musiał się pochwalić przed rodzicem.
— To LucynkaLucynka, zachowuj się i nie wierć się tak. Pokaż żeś wychowana kurka.
Kobieta odruchowo odsunęła się od niepokornego zwierzaczka. Przez chwilę przyglądała się mu dokładnie, lecz im dłużej wpatrywała się w ciemne ptaszysko, tym bardziej twarz jej nachodziła negatywnymi emocjami; wykrzywiała się w zdumieniu, może w lekkim zdegustowaniu. 
— Czy cię dziecko drogie... — westchnęła, powziąwszy w ton karcące brzmienie. Chciała już coś powiedzieć, należycie skrytykować zdarzenie i nawet ku temu teatralnie wzniosła dłoń do skroni, lecz niespodziewanie w ten sam czas po domostwie rozniósł się donośny, wręcz kakofoniczny dźwięk.
— Na czarty co zaś się stało? — starsza anielica westchnęła raz jeszcze, lecz tym razem w jej głosie dźwięczało wyłącznie zmęczenie. Odwróciła się w stronę mezaninu, po którym służba biegała niemalże w popłochu.
— Widzisz dziecko, że mam urwanie głowy. — machnęła dłonią przed dziobem kury. Gdyby nie mocny uścisk Yuuki, ptaszysko mogło nie podarować takiego despektu. — Nie mam czasu... na te twoje nawet nie wiem co. Pilnuj tego i broń boże tylko nie strasz tym czymś ciotek.
— Wiadomo mamo. Lucynka to grzeczny demon, już wyrósł z gryzienia pantofli.
— Oczywiście — odparła kobieta. Widocznie dla własnego zdrowia postanowiła puścić ostatnie słowa dziewczyny w niepamięć.
Machnęła na nią dłonią i  niespodziewanie zwróciła się jeszcze do Xaviera.
— Panie Delaney, proszę wybaczyć to wręcz naganne przywitanie. Postaram się to jakoś panu wynagrodzić podczas kolacji... A teraz, Yuuki. Proszę, pokaż gościowi resztę domu. I przywitaj się z rodziną.
— Och, nie szkodzi.
Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi, lekko skłonił głowę i już układał usta do wypowiedzenia należytych grzecznościowych formułek, gdy to niespodziewanie dłoń anielicy w sposób dość brutalny wylądowała na jego ramieniu.
— WŁAŚNIE. — zapowietrzyła się gwałtownie, wpychając się ze swoimi myślami w ich konwersacje. Bard z trwogą patrzył, jak układa usta w niepokojące uśmiechy. — Chodź Xavier, musisz kogoś koniecznie poznać.


Yuuki?
it's been 84 years

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz