piątek, 26 czerwca 2020

Od Lancelota cd. Pelagoniji


  W bibliotece wszystko zamarło, jakby ktoś zatrzymał czas na krótki moment wtargnięcia małej dziewczynki w ich czasoprzestrzeń. Kurz przestał wirować w powietrzu, Balthazar nagle zakończył pisać, więc ciche szuranie stalówki pióra o kartkę umilkło gwałtownie, nawet oddech Faustusa zamarł lub przestał być całkowicie słyszalny. Lancelot po czasie pojął, że sam również wstrzymał proces podnoszenia się oraz opadania klatki piersiowej, także wkrótce go kontynuował, choć nadal nie chciał wierzyć własnym oczom. Nie miał pojęcia, co ta osóbka tu robiła ani jakim cudem chodziła sama bez opieki, w końcu znajdowała się w nie byle jakiej gildii. Chciał to sobie wytłumaczyć faktem posiadania dzieci przez któregoś z członków albo jej zagubienia, ale to nie miałoby sensu. Kto z nich mógłby pokusić się o posiadanie potomstwa, piastując jakiekolwiek tutaj stanowisko? Praktycznie wszyscy zgodnie wyruszali na misje, gdy zachodziła taka potrzeba. Zadania te były niesłychanie ryzykowne, co prowadziło do licznych komplikacji pod każdym aspektem życia. Widział po nich, że nie byli typami ludzi oraz nieludzi zbyt skłonnymi do zakładania rodzin, a gildia sama w sobie była dlań z prywatnych powodów ostoją, ostatnim kołem ratunkowym przed zatonięciem. Mogli mieć wiele lub praktycznie nic do stracenia, aczkolwiek nie zmieniało to faktu, że cokolwiek mieli, to nie miało dla nich aż tak ogromnego znaczenia jak posiadanie konkretnego celu, nawet jeśli cel ten miałby być ich ostatnim.

- Nazywam się Faustus i mam trzynaście lat - odezwał się jako pierwszy chłopiec po rycerskiej prawicy. - Mógłbym ci pożyczyć jedno pióro, bo mam ich wiele.
  Po krótkiej chwil konsternacji trzepnął smoliście czarnymi skrzydłami z zażenowania, a wtedy ścisnął je w dwa wałki opadłe po obu jego bokach.
- Ale nie te! - żachnął się, nieco zarumieniony, chcąc uchronić się od rozbawionego spojrzenia jasnowłosego mężczyzny, tego nieco kpiącego demona siedzącego przed biurkiem za nimi, a także ciekawskiego, należącego do małolaty.
- Zanieś od razu książki do mojego pokoju i przynieś jej jeden z moich tuszy - mruknął polecenie bezbarwnym tonem rycerz, co prawda już nie prezentując się w zbroi, a w zwykłym stroju codziennym, co nieco odejmowało mu animuszu. - Będzie dla niej lepszy niż jakiś tam atrament.
  Nie zmieniało to jednak faktu, że jego głos w dalszym ciągu pozostawał w trybie rozkazującym, jakby był generałem, a jego otoczenie składało się jedynie z niżej ustawionych od niego wojowników.
- Tak jest, sir - Faustus skinął posłusznie głową. - Czy mógłbym wtedy...
  Cyjanity przewiercały demoniczną duszę na wylot, co nieco pogłębiło garbienie się przez piegowatego chłopca. Czarne kosmyki przydługiej grzywki ponownie opadły mu niezdarnie na oczy, przysłaniając dość mocno widoczność, dlatego dzięki temu nieco uciekał przed tą wysoką postacią rycerza nie znoszącego sprzeciwu.
  Krótkie zaczerpnięcie powietrza, czyli inaczej ciche westchnięcie Lancelota, mogło zwiastować wszystko. Pel nie śmiała przerywać ani niczego wtrącać, zbyt pochłonięta oglądaniem wymiany zdań między tą dwójką. Prawdopodobnie było to także spowodowane roztaczającą się aurą mężczyzny, jaka nie pozwalała nikomu z obecnych odezwać się bez jego wyraźnego pozwolenia lub takie przynajmniej odnosiło się wrażenie.
- Pójdziemy do ogrodu. Weź też listy. Postaram się odpowiedzieć jak najszybciej, dlatego pewnie wyruszysz jutro po południu - zwrócił się ponownie do Faustusa.
  Lancelot spodziewał się, że większość dzisiejszego wieczoru będzie się zastanawiał nad odpowiedziami... Zwłaszcza taką jedną konkretną i dopiero jutro uda mu się przemienić potok myśli, wspomnień oraz spraw, jakimi będzie się chciał podzielić z Jej Wysokością w konkretne, ułożone w logiczny sposób słowa. 
  Musiała zatem napisać tydzień po jego wyruszeniu, skoro Faustus przybył dokładnie miesiąc po opuszczeniu przez niego Tiedalu. Coś musiało w niej pęknąć, choć zarzekała się, że przecież jest już odpowiednio przyzwyczajona, silna, że przecież od początku znała prawdę... Taką, w której dzień ich rozstania miał nadejść. Najwyraźniej nie było jej tak łatwo, jakby tego chciała... Jakby on sam dla niej tego chciał, ale kompletnie nic nie mógł na to poradzić, jeśli tak nie było.
  Wszystko okaże się wtedy, gdy zdejmie pieczęć, a potem nie będzie już odwrotu.
  Na razie zwlekał z tym jak tylko mógł. Ta jasnowłosa Pel była świetną wymówką do przeciągania przymusu odpisu na korespondencję, poza tym dzięki temu mógł pozostawić przy sobie Faustusa na nieco dłużej, nawet jeśli to miały być nic nie znaczące godziny lub chociażby minuty. Za nim również tęsknił, choć kompletnie inaczej i był zły, że musiał wysyłać go w tak dalekie oraz długotrwałe podróże, że nie mógł mieć swoich upragnionych ziem, na jakich mógłby obserwować spokojne życie toczące z nim w całkiem innej roli.
  Lancelot też nie radził sobie tak, jak to uroczyście oraz pewnie określał tamtego koszmarnego dnia.
  Przez zamyślenie nie zauważył nawet kiedy chłopiec zdążył powrócić ze przedmiotami, które przy dziecięcym entuzjazmie wręczył Pel, ta z kolei podzieliła jego niewinną radość z tego faktu oraz wyraziła nieposkromioną wdzięczność.
- Dziękuję bardzo... - wymruczała, unosząc niepewnie rączkę w stronę klatki piersiowej mężczyzny, jakby chcąc na niego wskazać, przywołać z powrotem jego duszę skonsumowaną przez nostalgię do rzeczywistości. - ...mam się też zwracać do pana "sir", jak Faustus?
- Tak byłoby najlepiej - odparł nieco przytomniej blondyn, posyłając jej dość życzliwy wzrok, choć nadal osnuty mgłą, oddalony, tak daleki, że niemożliwy do pochwycenia.
  Ciężko było wówczas określić jego emocje, które się kłębiły w jego wnętrzu.
- Dlaczego?
- W Tiedalu tak się zwraca do wysoko usytuowanych w armii, wszakże sir Lancelot jest jednym z najlepszych rycerzy króla Roderyka Odważnego - odpowiedział za niego z nabożnym zachwytem młody demon. 
  Rycerz nie wiedział, czy to cokolwiek jej mówiło oprócz tego, że wzbudziło jeszcze większą ciekawość jego osobą. Wcale mu się to nie podobało.
- To nie oznacza, iż jestem kimś specjalnym - prychnął, próbując jakoś wybrnąć z nieszczęsnego stanięcia w oświetlonym miejscu niczym na scenie. - Niczego wielkiego nie osiągnąłem ani nie zdobyłem.
  Nie miał nazwiska. Rodziny. Ziem. Osoby, do której mógłby zwracać się czule. Jakby tego było mało, to przecież nie reprezentował sobą też wszechstronnej wiedzy. Dopiero nadrabiał lata służby, w jakiej wyrobił to cholernie muskularne ciało, zniszczone jednak przez blizny, pęcherze, otarcia, siniaki. Dawny blask młodocianej urody pobladł lub zanikł niemal całkowicie, pozostawiając po sobie lekki ślad w miękkich rysach twarzy, nadal nie złamanym nosie czy czole o dziwo nie pokrytym zmarszczkami, choć zbierało mu się od krzywienia i zapewne pojawią mu się na starość. Był młody, ale jednocześnie stary, za stary na to, żeby pochwalić się większym wachlarzem możliwości, jakie miał niegdyś i jakie mógłby mieć, gdyby trafił do jakiejś innej rodziny lub wylądowałby w sierocińcu.
- Lepiej idźcie już oboje do ogrodu, dogonię was.
- Możemy wziąć herbatę? - zaproponowała nagle Pel. - Przy herbacie najlepiej zawiązuje się dobre, nowe znajomości.
  Przed opuszczeniem biblioteki pożegnał się z bibliotekarzem, podziękował po raz wtóry za niewielką przysługę, natomiast w kuchni po godzinach wykorzystał nieco swojej charyzmy, aby przekonać Irinę, że to był dobry pomysł, aby pożyczyła mu porcelanę. O dziwo zdążyła się albo na jego temat dowiedzieć wszystkiego od mistrza albo pojęła w lot z obserwacji, ale podobnie jak Balthazar - była równie skłonna do nagięcia nieco dla niego zasad, w końcu przecież zawsze chętnie służył pomocą, nigdy też wcześniej nie prosił o nic innego.
- Tylko proszę o umycie oraz zwrot przed dwudziestą - podsumowała to staruszka, co Lancelot przyjął ze swoim stoickim spokojem, po prostu kiwając na to głową.
  Skończyło się na tym, że dzieci biegały po ogrodzie, co jakiś czas siadając na jego rozłożonej na trawie pelerynie z czasów służby w armii tiedalskiej w królewskich barwach oraz ze wyhaftowanym herbem po środku. Rozłożyły sobie na niej cały zestaw do popijania herbatki, Lancelot dobrodusznie również podzielił się resztą niepożartych przez Faustusa rogalików nadziewanych konfiturami, a także całą masą pozostałych ciastek, jakie otrzymywał od chłopskich dziewcząt w Tirie podczas dziennych patrolów. Teraz leżały na talerzykach przy dwóch filiżankach z napoczętymi herbatkami, zielnik dziewczynki otwarty na środkowych stronach, przy nim zaś również otwarta stara książeczka Faustusa z biblioteki, udekorowana cudownymi ilustracjami z najlepszymi bajkami tego królestwa.
  Lancelot natomiast siedział na ławce na przeciwko fontanny, wertując koperty, odczytując rozmaite języki, będące mniej lub bardziej zaszyfrowane w zależności od tego, kto do niego zdążył ostatnio napisać. Przeklęta koperta pachnąca jeszcze nieco perfumami Jej Wysokości spoczęła na ławce po jego lewej stronie, najwyraźniej ją zostawił na koniec. I bardziej słuchał, niż czytał, zadowolony z wesołych głosików Pel razem z Faustusem. W zasadzie to można by rzec, iż nawet udawał zajętego, byle żeby móc bardziej skupić się na ulatujących, dziecięcych słowach niż tych pisanych. 


[Smacznego, pyzo <3 Pela]
1337

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz