poniedziałek, 1 czerwca 2020

Od Nikolaia cd Eugeniusza

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺

Coś knuł. Bardziej, niż sam Nikolai, tego był pewien. Kto normalny bowiem tak bezczelnie kręci się po gildii, wiedząc doskonale o tym, jak perfidnie obrabował kogoś z jego pięciu minut sławy i nawet przy tym nie mruga? A na dokładkę do tego wszystkiego, odchodzi, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło, zaszczycając ofiarę jeszcze dosadniejszym „no”. Zresztą, wiadome było to nie od tamtego dnia, ani nawet poprzedniego, że starsi ludzie nie mówią „no”. A przydałoby się zauważyć, że mężczyzna był starszy. A i Nikolai nie urodził się wczoraj.
Nim zdążył się spostrzec, dodał dwa do dwóch, a układanka wkrótce jasno postawiła przed nim nieco przerażającą rzeczywistość.
Gildia miała w swoich szeregach szpiega i najwidoczniej nikt poza nim samym jeszcze tego nie zauważył. Nie miał im tego za złe. Trudno bowiem osądzać starszego pana o spiskowanie, w końcu zazwyczaj człowiek spodziewa się po nich już raczej spokojnego obycia ze światem, odkąd większość przygód mieli już za sobą. Nikolai jednak wyczuł pismo nosem od samego początku i kto by pomyślał, że początkowa, całkiem nieuzasadniona niechęć z jego strony skończy się tak wielkim odkryciem. Pieprzony staruch miał sabotować działania gildii, na co Nikolai nie miał zamiaru pozwolić.
Nie mógł jednak od razu popędzić do mistrza i naskarżyć mu na człowieka, nie mając żadnych dowodów, aż tak lekkomyślny nie był. Prawdopodobnie dostałby jeszcze po głowie i to jego by wydalili, tym samym skazując organizację na pasmo porażek, aż do momentu, gdy cały świat sprzeciwi się tym, którzy za cel postawili sobie uratowanie go przed kolejnymi katastrofami.
Wzdrygnął się, gdy zrozumiał, jak wielkie brzemię spoczęło na jego, na szczęście rozłożystych barkach i jak wiele zależy od tego, jaką decyzję podejmie. Zrozumiał, że od tego momentu powinien działać ostrożnie i zacząć działać na własną rękę. Może później, zdobywając kolejne fakty podpierające jego tezę, przekonywać co bliższe osoby do jego racji, oświecać ich w tych czasach wiecznych ciemności. Miał nieść kaganek, wspomagać ich w dostrzeganiu prawdy.
Zrozumiał, że Asaim wybrał go na wizjonera nie bez powodu. Widział bowiem więcej niż inni, rozumiał szerzej niż cała reszta, a jednocześnie zachowując znaczącą skromność, zjednywał sobie ludzi.
Zamknął w dłoni medalik w kształcie księżyca i ucałował go, obiecując Asaimowi w myśli, że doprowadzi tę sprawę do końca i usatysfakcjonuje go swoimi decyzjami, ratując nie tylko gildię, lecz zdecydowaną część ludzkości i zapisze się złotymi zgłoskami na kartach historii, tak jak zawsze o tym marzył. Poprzysiągł nawet, że gotów jest na największe poświęcenia, a wszystko w imię ciemnego ludu, który patrzy, a jednak nie widzi tak oczywistych znaków dawanych przez wyższych, mądrzejszych twórców.
Musiał wyłapać zmiennokształtnego. Musiał ocalić gildię przed zgubieniem, jakie niosły za sobą kaprawe oczka, które nawet nie należały do bestii.
Teraz wizja zaniechania śledzenia mężczyzny wydawała mu się absolutnie ostatnią rzeczą, jakiej powinien się dopuścić, dlatego też, zamiast czekać, aż całkiem straci jego trop, podreptał za nim, starając się jak najmniej rzucać się w oczy, o ile było to możliwe przy rozmiarach, jakimi mógł pochwalić się mężczyzna.
Pamiętał doskonale zdziwione spojrzenia niskich kobiet na pustyniach, które musiały koniecznie zadzierać głowę, by dostrzec górujące nad nimi słońce. Mimo chust, które zasłaniały twarze przed burzami piaskowymi, doskonale dostrzegał, jak rozdziawiały usta w szoku na jego wzrost. Drobne nie dosięgały mu nawet do ramienia, niejednokrotnie wyglądając jak dzieci, które pociesznie kręciły się przy nogach rodzicieli.
Wiązało się to niestety z niedoborem ubrań, które mógł nabyć w tamtych stronach, bowiem nawet mężczyźni w porównaniu do niego wyglądali jak niewyrośnięci nastolatkowie. Wszystkie spodnie sięgały mu do połowy łydki, a koszulki, które mu proponowano, oczywiście ledwo zasłaniały klatkę piersiową, na co jednak nie miał zamiaru narzekać, odkąd widoczny brzuch, wtedy jeszcze szczupły i umięśniony, zachwycał oko nie tylko tamtejszych panienek, na co reagował z należną mu pychą. Stroszenie piórek wychodziło mu wybitnie, temu też zdarzało mu się narzekać na brak kolorowego wytworu w okolicach, powiedzmy uszu i skroni. Wyglądałby prawdziwie dostojnie.
Zadławił się powietrzem, gdy do głowy wpadł mu pomysł na ozdobną opaskę, którą mógłby spokojnie stworzyć z materiałów, które pozostały mu po ostatnich projektach. Potrzebował jedynie modela, odkąd jedyna głowa manekina, jaką nabył jeszcze kilka lat temu, skradziona została w jednej z jego ostatnich podróży, gdy to grupa rabusiów napadła na wóz, którym się przemieszczał. Było ich co najmniej tuzin, każdy kolejny większy od poprzedniego i prawdopodobnie, gdyby nie szlachetne zachowanie mężczyzny, który bez zawahania się, wydobył zdobiony sztylet z jednej z sakw, skończyliby całkiem nadzy, a nie jedynie obrabowani z jednej torby, na nieszczęście akurat tej należącej do wędrownego krawca. Och, co to była jednak za walka, ostrza błyskały, brzęczały krystalicznym głosem, gdy kobiety piszczały w zachwycie na gładkie ruchy nadgarstka i długie susy od jednego łupieżcy do drugiego. W pewnym momencie brał trzech jednocześnie! Niestety opowieść jest to na całkiem inną okazję, odkąd skupić powinno się na mężczyźnie, który, chcąc dość pokracznie przekraść się tuż pod nosem parszywego zdrajcy, nadział się prosto na jego osobę, tym samym sprawiając, że cały misterny plan spalił na panewce. Została mu więc jedynie szybka improwizacja, która, mówiąc skromnie, wyszła wybitnie. Co prawda mógł nieco ją doszlifować, trochę pomyśleć, jednak jak na warunki, w jakich musiał pracować i brak wsparcia, stwierdził, że był to zaprawdę przekonujący występ.
Może jednak miał w sobie coś z aktora.
— O co ci chodzi? No, synku?
Synku. Pierdolony dziadzie, o ile mogę cię tak nazywać, nie pozwalaj sobie, bo mógłbym być twoim ojcem! Nie dam się nabrać na te zmarszczki i siwe włosy.
— Och! Haha! Nie zauważyłem cię — odparł szarmancko, opierając się o framugę drzwi, w których stał. Odrzucił włosy, ułożył dłoń na biodrze. — Tak, wiesz, zażywałem sobie właśnie świeżego powietrza na porannych przebieżkach. Zdrowe dla ciała i duszy, naprawdę polecam. Zdecydowanie przyda się tak starym kościom jak te twoje — rzucił, intensywnie akcentując ważne części swojej wypowiedzi. Zazwyczaj tak przecież robili. Niech wie, że Nikolai miał na niego oko i nie miał zamiaru spocząć, póki Staruch się potknie, wyrżnie i popełni gafę, która będzie wystarczającym dowodem, by spokojnie uratować biedną gildię. — Ale skoro już tu jesteś, to... Zaraza, jeszcze nie zdążyłem się przedstawić, pardon! Nazywam się Nikolai, cała przyjemność po mojej stronie — syknął, kłaniając się subtelnie. — Widzisz, jestem tutejszym krawcem, a ty masz bardzo ładny... Kształt. Głowy. Tak, głowy. A niestety, ostatnio, Madre, Julio, Ricardo, cóż za żal i boleść, straciłem swoją. Znaczy się, manekina, oczywiście, a widzisz! Wpadłem na wspaniały pomysł, który odmieni dotychczas znany świat creation! I wtedy jesteś ty! Wchodzisz, jako słońce narodu ze swoim doskonałym... Kształtem głowy. Mój wybawiciel, widzisz, to niemożliwe by cała ta sytuacja była przypadkiem. Nie w takiej chwili! Asaim pragnie, nie, cała trójca! Cała trójca doprowadziła nas do siebie. Do tej chwili. Powiedz, nie chciałbyś przyczynić się do tak wielkiego kroku? Zapisałbyś się złotymi literami na obszernych stronicach historii!
A przy okazji, będę miał bardzo dokładny widok na twoją osobę, pieprzony staruchu.

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺
[Madre, Julio, Ricardo Montoya De La Rosa Ramirez, FC Barcelona]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz