poniedziałek, 29 czerwca 2020

Od Narcissi cd Rawena

⸺⸺✸⸺⸺

Kolejna kartka wylądowała na ziemi, zmarnowała kolejną porcję atramentu, nie doszła do absolutnie niczego, jeśli chodzi o list, a na domiar złego do pokoju wtoczył się rozmyta, niespokojnie skacząca rozlana ciemna masa. Bestia jak zawsze powracała do niej jak bumerang, zataczając jednak coraz ciaśniejsze koła, jakby nagle mocniej się zgiął, albo to i ona utraciła na sile wyrzutu.
Khardias był w stanie przebywać poza zasięgiem talizmanu coraz krócej, co wzbudzało w kobiecie coraz większe zaniepokojenie, chociaż prawdopodobnie powinna być gotowa na taki stan rzeczy. Z wisiorem był przecież związany najmocniej, odkąd to właśnie jemu miał być przypisany jako pierwszemu.
Łamało to serce kobiecie, ten widok tatka, którego połączenie z jej światem coraz bardziej się zacierało i któremu w związku z tym uciekało coraz więcej wolności, powoli stając się całkowicie zależnym od właśnie jej.
Wiedziała również, że pewnego dnia będzie musiała zwyczajnie pozwolić mu odejść dla ich własnego dobra. Wypychała tę myśl z głowy, odganiała ją długo i mozolnie, ta jednak zacietrzewiła się na tyle stabilnie, by nieśmiało dręczyć ją każdego dnia i każdego dnia również obrastać w siłę, by nareszcie ją przytłoczyć i zmusić do wygonienia biesa, mając jedynie nadzieję, że wystarczająco udowodnił już bogom, że gotów jest na wieczny spokój, którego niecierpliwie wyczekiwał od ponad trzydziestu lat.
Był piekielnie mały, gdy wydając z siebie ciche skamlenia, układał się tuż obok jej nóg i skurczył się jeszcze bardziej, gdy ułożyła na jego głowie dłoń, zapewniając go, że będzie dobrze.
Odrzuciła niedokończony szkic listu, by resztę wieczora, aż do momentu, gdy kiszki jej mocniej marsza nie zagrały, spędzić wspólnie na łóżku, zapewniając sobie nawzajem komfort, ciągłe przeprosiny i wypominanie dawnych lat, z nabierającym sił Khardiasem, który leżał jej na piersi.
Bliższy był jej niż rodzony ojciec. Droższy od matki i wszystkich trzech braci razem wziętych. Kochała go miłością bezwarunkową, a on równie namiętnie oddawał to uczucie, którym napełniała go każdego dnia i którym już się wylewał. Nie chciała myśleć o dniu, kiedy ją pozostawi, a on nie chciał myśleć o wieczności, którą należne będzie mu spędzić bez niej.
— A to dopiero osiemdziesiąt lat — wycharczał, ledwo łapiąc oddech. Narcissa zaczęła bawić się jego uszami.
— Czekam tylko, aż powiem dokładnie to samo.
— Nie wygaduj głupstw, ptaszyno. — Uniósł łeb jak na zawołanie, a kobieta cicho się zaśmiała, kręcąc głową z niedowierzaniem w to, jak nagle zyskał sił.
— Przecież o mnie bogowie również zapomną, Sistov.

— Mówiłem ci Cyziu, że jak masz na coś ochotę to po prostu przyjdź do mnie. Bogini... zjemy razem kolację?
— Ty no ja się za chwilę zrzygam — charknął Kha'sis jeszcze bardziej podwijając pod siebie ogon, a Aigis nie miała już nawet siły na to, by zwracać mu uwagę, czy przewracać oczami. Zerknęła na wpół nieprzytomnego Kurokamiego, który najwyraźniej uciął sobie drzemkę i którego najwyraźniej udało im się zbudzić tylko po to, by za chwilę ponownie mógł paść jak kawka.
— Głuptas — parsknęła cicho. Całkiem możliwe, że borzoj stanął jak wryty, podczas gdy kobieta kontynuowała swój wieczorny spacer, całkiem prawdopodobne, że dopiero po jakimś czasie się ocknął i podreptał dalej za kobietą, całkiem namacalne zaś, że gdy nareszcie dotarli z powrotem do swojej izdebki, został odesłany do jadalni z grubym, krwistoczerwonym kocem, by okryć biednego kucharza.
Nie chciało się aż dowierzać, że to zrobił, zważając na niezbyt pozytywne nastawienie jego do mężczyzny, odmówić jednak podopiecznej nie miał serca, szczególnie gdy namówiła go do tego w sposób piękny i pełen troski.

⸺⸺✸⸺⸺
[a masz dzisiaj krócej dziadygo]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz