sobota, 20 czerwca 2020

Od Lancelota cd. Isidoro


- Czyli to ty jesteś ten najnowszy, tak? - donośny głos wydobył się gdzieś spoza obrębu widoczności z otwartego przejścia siodlarni.
  Ciężkie kroki wskazywały na kogoś znacznie większego od niego. Kogoś, kto mógłby zwalić się niczym lawina na przeciwnika albo zgnieść mu dłoń, bo może. Lata ćwiczeń wyczuliły wszystkie zmysły rycerza, tak więc wiedział z której strony osobnik nadejdzie oraz kiedy.  
- Zależy, co przez to rozumiesz - odparł mu Lancelot.
- Dzisiaj przybyli jeszcze dwaj inni, ale to podobno astronomowie - wielkolud o niedźwiedzich proporcjach ledwo zmieścił się w progu.
  Nie dlatego, bo był otyły. Wykazywał znacznie lepszą sylwetkę od Lancelota i nie dało się mu odmówić potęgi czy charyzmy. Choć jasnowłosy by się nigdy do tego nie przyznał, to cały się spiął na jego widok, odczuwając silną potrzebę wyszarpnięcia swojej klingi z pochwy. Czuł się niezręcznie słabszy, wystawiony na próbę, a co gorsza w niestrategicznym miejscu... Niczym zapędzony do drewnianej pułapki. Ledwo stłumił swoje wewnętrzne nawyki, zakrywając je tiedalskimi przekleństwami, by dać upust rosnącej frustracji. Dla nieznajomego musiało to wyglądać tak, jakby czyszczenie rzędu jeździeckiego po nocach nagle stało się zajęciem nie tylko prowadzącym do wybuchów agresji u młodych ludzi, ale również wzbudzającym wiele innych negatywnych emocji. 
- Wybacz, że przeszkadzam. Jesteśmy przydzieleni do tej samej funkcji i pomyślałem, iż skoro jutro zaczynamy, to wypadałoby się przedstawić, jak jesteś jeszcze na nogach...
- Nie przeszkadzasz. Nazywają mnie Lancelot.
- Aaron.
  Wyglądający przy nim mizernie młodzieniec oderwał się od swojego zajęcia, wytarł ręce w spodnie i podał zamaszystym ruchem dłoń przybyłemu wojownikowi. Uścisk oboje mieli mocny, aczkolwiek nie na tyle, żeby coś sobie przypadkiem nawzajem zrobić. Aaron odkrył, że ma do czynienia z kimś na kim będzie mógł polegać, podobnie Lancelot. Jak się jest zaprawionym w tym zawodzie, to rozpoznaje się ów niuans po samym spojrzeniu oraz równie dobrze można odczuć po uścisku dłoni. W ten sam sposób bowiem oboje trzymają swoje miecze, mniej więcej. Nigdy nie jest się tego na samym początku całkowicie pewnym, ale niespisana reguła z kodeksu rycerskiego mistycznie obowiązywała, podobnie jak wiele innych. Uczyło się ich przypadkiem, obok tych spisanych.
- Wszystko ci już zostało wytłumaczone?
- Można by tak rzec - stali przed sobą wówczas dumnie wyprostowani, jakby zdawali raport z patrolu dowódcy. 
- Generalnie, jeśli nie jesteś przyzwyczajony do widoku magicznych istot, to tutaj będziesz co jakiś czas przeżywać szok - czarno-brody zaczął krótkie wyjaśnienia, jakich poskąpił mu mistrz, za co Lancelot był mu niezmiernie wdzięczny.
- ...wszyscy mają też swoje mniej lub bardziej odmienne zwyczaje. Nie oceniaj ich pod kątem tego, co już poznałeś. Nie twierdzę, że masz za nimi przebadać, a raczej doradzam nieco bardziej otwarty umysł...

  Dobra, jeśli miał być tolerancyjny do nocnego spacerowania po ogrodzie przez jakiegoś mało rozgarniętego członka tej gildii, to Aaron będzie musiał mu opłacać zielska uspokajające. Na litość boską, niech się jeszcze okaże, że ten szaleniec łazi sobie od tak bez broni, bez umiejętności używania czegokolwiek do samoobrony, a skoro tak, to niech jeszcze zabraknie eskorty... Rycerz z przewieszonym plecakiem z ciemnej skóry właśnie wracał ze stajni wąską drogą, gdy migotliwe światło pochodni pozwoliło mu dostrzec tamtą męską sylwetkę. Zmrużył oczy. Dla lepszego widoku przystanął nawet w miejscu, więc cykliczne, metaliczne uderzenia o siebie fragmentów zbroi całkiem ucichły. Trzaskało jedynie drewno pod wpływem złotych płomieni w jego prawej dłoni, dodając od siebie melodię naturalną, doskonale dobraną do sytuacji, bowiem nadawała swoim zwyczajem zagadkowości. Być może, zastanawiał się w duszy Lancelot, właśnie jestem świadkiem jakiegoś mniej lub bardziej znanego "rytuału" uprawianego w tajemnicy przez tamtego młodego mężczyznę? Ta zaduma w milczeniu nie trwała zbyt długo, bo obcy jakimś cudem połapał się w tym, że był obserwowany. Obejrzał się za siebie i ujrzał wtedy oblicze Lancelota z uniesioną brwią, jakby miał zamiar zapytać: "Co ty właściwie wyczyniasz o tej godzinie?", ale ostatecznie tego nie zrobił. Po prostu dalej stał po swojej stronie płotu. Jego milczenie wydawało mu się bardziej wymowne od tamtych słów. Nie miał jednak pojęcia, że napotkany człowiek wykazuje się problemami z odczytywaniem takich sygnałów i po raz pierwszy przeżyje takie nietypowe spotkanie.

[pasy zostały zapięte, teraz ty prowadzisz]
654

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz