piątek, 5 czerwca 2020

Od Ophelosa CD Leonarda

Miał wrażenie, że otaczający go świat drgał całym swoim jestestwem. Że owcza wełna falowała niczym najlżejsze z chmur na niebie, że igły strzelistego drzewa niespokojnie poruszały się w rytm powiewów buzującego z powodu irytacji powietrza. Że poruszała się pod nim ziemia, uciekała spod pośladków, nie pozwalając usiedzieć na miejscu i w świętym spokoju, a tym wszystkim irytując, wprawiając w niezrozumiałe mu i niespotykane tak często dotąd poddenerwowanie. I tylko on w całym tym świecie stał się spokojną, opanowaną jednostką, niby jeden z kamieni w potężnej górze, która na wyznaczonym jej miejscu miała stać wiekami, nie ruszać się, obserwujący ów poddenerwowany świat.
A jednak, dysharmonia dymnych okręgów nie wynikała z rozedrgania świata, który w rzeczywistości był jeszcze bardziej stałym, niźli rok, dwa lata temu, a rozedrganą krtanią mężczyzny. Niespokojnie poruszającą się grdyką, która w ten sposób zachowywała się, gdy mężczyźnie siliło się jedynie na beznadziejny płacz, ryk oraz oskarżanie wszystkich nieszczęść, które przypałętały się w tym jednym, konkretnym momencie, zwalając na jego zgnębioną głowę.
Bo owce przecież nie były jego winą, bo niesforne stworzenie rozpracowało zamknięcie, a ciekawskie stadko polazło prosto w las. Prosto w śnieżne zaspy i mróz szczypiący w poliki, uszy oraz nos. Bo głowę ściąć miał mu kto inny, a nie on sam. Bo był wolnym człowiekiem, mogącym podejmować własne decyzje i choć liczył się z ich konsekwencjami, oczywiście, tak te, które go dotknęły, uważał za niezwykle niesprawiedliwe, krzywdzące i godzące w honor oraz ludzką godności. Przecież nawet nie chciał zabierać tych pieprzonych, rycerskich ostróg, tej wychuchanej, wyszlifowanej zbroi, a potraktowano go jak złodzieja, który zasługuje na obcięcie ręki, gdy dotknie nią cudzej własności. W przypadku Chryzanta chciwą dłonią miała się stać jednak głowa. A przecież nie wychodził przed szereg. Nie zaczął kraść, nie stał się rozbójnikiem, jak niektórzy, nie mordował i nie udawał nadal rycerza, stwierdziwszy, iż zbyt to krępujące. Po prostu, w przypadkach tego wymagających, zdarzało mu się skorzystać ze zdobytych w młodości umiejętności. Zresztą owe utraciły jakąkolwiek ostrość, nie będąc szlifowanymi, stając się prędzej tępym kijem do uderzenia kogoś po głowie, niźli doskonale naostrzoną, śmiercionośną bronią, którą kilka lat temu mógłby zrobić porządną krzywdę. Teraz? Polemizowałby.
I sam nie wiedział czy przez ów fakt był rozsierdzony, a może przerażony.
Do rzeczywistości przywołały go cudze łzy, teraz moczące jego ramię i nieszczędzące koszuli. Ocknął się ze swojego dumania, może i podskoczył, prędko jednak orientując się do kogo owe łzy należą i jak bardzo się ich nie spodziewał. A więc nie był jedyną osobą, która tego poranka musiała wstać z łóżka lewą nogą, potknąć się o tę drugą i uderzyć nosem w stół.
Chryzant westchnął cicho, cichutko, włożył ustnik fajki do ust, w ten sposób uwalniając obie dłonie z jakichkolwiek obowiązków. Uniósł jedną, tę bliżej szlochającego chłopca, zatrzymał na chwilę w powietrzu, by ostatecznie jednak zdecydować się na pokrzepiający ruch, stwierdziwszy, iż co ma do stracenia. W najgorszym przypadku przecież ją odtrąci, odrzuci chęć wsparcia i odejdzie w swoją własną stronę, pozostawiając pastucha w samotności. Do owej zdążył się już przyzwyczaić, dlatego też przewidywany rozwój wydarzeń niezbyt godził w jego duszę.
Palce dotknęły męskiego ramienia, zahaczyły i o kark, ale tylko odrobinę, niezobowiązująco. I może nawet zauważył, że kiedyś jego dłoń objęłaby większą część karku towarzysza wspólnych rozmów oraz wspólnego milczenia, niezbyt się tym jednak przyjął, prędzej za ten stan obwiniając własne ciało, bo kto wie, może to już się po prostu skurczyło (mięśnie przecież w pewnym stopniu utraciło, co doskonale widoczne było po chryzantowym brzuchu), stwierdziwszy, że mężczyźnie przecież nie potrzeba już nie wiadomo jakiej siły oraz wigoru. Chryzant mruknął uspokajające słowa pod nosem, starając się wesprzeć nadal szlochającego chłopca.
Owce całą sytuacją niezbyt się przejęły, nadal spokojnie skubiąc trawę. I może Elżbietka jedynie na chwilę podniosła łeb, oczekując reakcji towarzyszącemu pastuchowi szlachcica, szybko jednak opuściła ją ku trawie, stwierdziwszy, iż ta jest zdecydowanie bardziej interesująca.
[ sad boyz club ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz