wtorek, 30 czerwca 2020

Od Tadeusza CD Javiery

𝔗
I zastanawiał się, czy w aktualnych czasach rodzice po prostu przestali zwracać uwagę na wychowanie swoich dzieci. Czy już naprawdę liczyły się jedynie zaszczyty i pięcie się ku szczytowi hierarchicznej drabiny (nie żeby Tadeuszowi to jakoś przeszkadzało, bo w końcu w swojej młodości robił i to, każdy młody człowiek przecież chce gdzieś zajść), nie zwracając uwagi, nie zważając na jakąkolwiek etykietę i moralność? Brak szacunku do starszych? Ba, nawet i wiedza najwidoczniej zawodziła, bo każdy dobrze wykształcony biolog rozpoznałby w nim żabę jeziorkową, a nie pieprzoną ropuchę!
Za jego czasów takie osoby wyrzucano z uczelni. Po prostu, bezpardonowo i zazwyczaj dosyć boleśnie, bo kary cielesne, nawet wśród tych uczonych ludzi, w wyjątkowych przypadkach oczywiście, były popularne. W końcu działały i sprawdzały się od wieków, przynosząc odpowiednie efekty. I nie chodziło o to, by kogoś stłumić, by po prostu dla sadystycznej satysfakcji zbić i pozostawić kilka siniaków, co to, to nie, wszyscy poważni akademicy wiedzieli jednak, że osoby niewychowane i aroganckie mające dostęp do magii oraz większej wiedzy są zbyt niebezpieczne dla społeczeństwa, by nadal je w owych sztukach kształcić. Takim więc obcinano palec. Jeden lub dwa, no, może i trzy, wystarczająco jednak, by przeciętny i początkujący adept magii nie mógł się już nią posługiwać do końca życia, nie sprawiając w ten sposób zagrożenia swemu otoczeniu. Mało kto opanowywał władzę nad ów żywiołem za pomocą jedynie słów (w ekstremalnych przypadkach, w czasach Softmantle'a obcinano również i języki, tak dla pewności i spokoju duszy wykładowców) i umysłu, te genialne przypadki jednak należały do przypadków mądrych i doskonale zdających sobie sprawę z tego, kiedy można się wychylić, a kiedy nie wypada. Takim był i sam Tadeusz Softmantle.
Wystarczało więc być aroganckim po cichu, w swoim własnym umyśle dogryzać innym, dopóki nie zdobyło się odpowiedniej pozycji, co w jego przypadku do pewnego czasu się sprawdzało. Po pierwsze, na pewnych stopniach naukowych można było pozwolić sobie na odrobinę więcej rozwydrzenia, w końcu, co mieli ci zrobić? Wyrzucić z uczelni samego rektora?
Później jednak… Cóż, to była długa historia.
Pozostało mu jednak prychnąć, podrzucić laskę w łapie, a następnie chwycić ją mocniej, hamując się przed spaleniem włosów pannie weterynarz nie potrafiącej rozróżnić ropuchy od żaby (och bogowie, jak teraz zdobywało się te aktualnie nic nieznaczące tytuły? Ładnie uśmiechając się do swoich wykładowców i zakładając suknie z większymi dekoltami?). W końcu on był na poziomie. Znał gorsze i bardziej wykwintne sztuczki, co prawda wymagające drobniejszych przygotowań w świętym spokoju, jak wszystko w jego wieku, ale czyż nie miały one popłacić?
Zdecydowanie. 
Po raz ostatni prychnął pod nosem, który następnie zadarł ku sufitowi i ruszył do swoich codziennych, monotonnych sprawek. Wypełniania dokumentów, smarowania obrzydliwych, śmierdzących ran równie śmierdzącymi maściami oraz zmieniania opatrunków czy, od czasu do czasu, wypalania cudzych brodawek. Nadal wybornie bawił się, korzystając ze swoich mocy, które postanowiły powrócić do prawowitego właściciela — co prawda w mocno ograniczonym stopniu, bo czym były ledwo wywołane iskry wystarczające do przypalenia chorych i osłabionych tkanek przy dawnym wzniecaniu ogromnych pożarów oraz zabawach w nekromancję? Te małe kroki jednak cieszyły, zapowiadając, kto wie, może większy i nagły przypływ magii do ciała. A na to cierpliwie, bo od dobrych stu lat, liczył. Laska stuknęła, a z drewnianej półki spadła książka. Tadeusz uśmiechnął się jakby szerzej. 
Praca była prosta. Monotonna, bo oczywiście że w jego gabinecie i tego dnia musiał pojawić się sam Ophelos, w ostatnich tygodniach coraz bardziej roztrzęsiony, nie mogący nawet zatrzymać dygotu swoich dłoni choćby na chwilę, co w przypadku dawnego rycerstwa martwiło Softmantle'a podwójnie, może nawet i potrójnie, bo do odrobinę tępego dzieciaka zdążył poczuć większą chęć niż zazwyczaj się to działo. W końcu pastuch przychodził, rozmawiał, a może i prowadził monologi, ale czy medykowi to przeszkadzało, gdy w gabinecie panowała i tak nieprzyjemna cisza, a sam nigdy gadatliwy nie był? Bynajmniej. Pozostawało więc wysłuchiwać rozterek paranoicznego panicza Mévouigre, który uważał, że za kilka dni na pewno ktoś urżnie mu głowę (bzdura) i to w dodatku nieumiejętnie (jeszcze większa bzdura), lamentów, że nie zdążył nawet pożegnać się z siostrą, a wszystkie swoje listy albo spalił, albo zostały odrzucone przez samego Tadeusza, bo zawierały karygodne błędy ortograficzne i interpunkcyjne, a tak poważne sprawy powinny opisane zostać całkowicie poprawnie. Tadeusz nie znał się na dobrobycie umysłowym, samemu uważając, że i on nigdy do zdrowych w tej kwestii nie należał (gdyby należał, nigdy nie sięgnąłby po nekromancję). Ale jeżeli w ten sposób odrzuconemu przez tak wiele osób szlachcicowi miał pomóc, to, szczerze stwierdzając, nie miał nic przeciwko. Lekarz miał pomagać, pomagał więc, zgodnie ze swoim powołaniem, nawet jeżeli przysięgi nigdy nie złożył.
Zamek gabinetu skrzypnął, trzasnął, sugerując, że klucz zadziałał, a drzwi zostały zamknięte. Medyk westchnął z ulgą, przeciągając się odrobinę i może nawet się uśmiechnął na myśl o gorącej i doskonale zaparzonej herbacie oraz miłej rozmowie z Iriną, która, jak zawsze, miała oskarżyć go o niespożywanie posiłków w wytyczonych godzinach i niepojawianie się na stołówce, co tak niezwykle ją martwiło. Nim jednak do tego doszło, puszyste futro otarło się o jego kończynę, uśmiech z pyska więc zniknął, zastąpionym będąc przez mniejszy grymas. Opuścił spojrzenie, cylinder na głowie zjechał trochę, odrobinę przysłaniając zasięg wzroku, nie dziwić powinno więc, że w pierwszej chwili nie zauważył właściciela kota.
Głos blondwłosej, aroganckiej panienki jednak rozpoznał doskonale. 
Westchnął ciężko, stukając laską. Kamień zaiskrzył, nic poważnego i niepoważnego się nie zadziało, no, co najwyżej jedna drobina spadła na pomogę, by tam w popłochu zgasnąć. Kot, spłoszony przez ogień, w kilku susach znalazł się przy prawowitej właścicielce.
— Kotów należy pilnować, bo mnożą się jak opętane, a później z kociętami nie ma co zrobić — oświadczył, uśmiechając się szeroko, co w przypadku żaby było uśmiechem obrzydliwym, by następnie od razu spoważnieć i spojrzeć niczym spod byka na pannę weterynarz. — A osoby z wyższymi tytułami należy obdarzać szacunkiem, bo w przypadku, gdy wymknie nam się o kilka słów za wiele, nasz stopień niezwykle łatwo utracić. Wystarczy, że odpowiedni list trafi do odpowiedniej osoby, a panno Javiero, jak mniemam, człowieku, mogę się założyć, że porządny weterynarz powinien potrafić określić różnicę między żabą jeziorkową a ropuchą szarą, nieprawdaż? Myślę, że pana Teroise również zaniepokoiłaby informacja, że naszymi zwierzętami zajmuje się osoba niekompetentna — syknął, nie starając się nawet kryć swojego zdegustowania.
Niektóre ekstremalnie irytujące przypadki po prostu wyrzucano przez okno. Robiono tak w polityce, dlaczego więc nie w edukacji?
𝔗

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz