wtorek, 23 czerwca 2020

Od Lancelota cd. Isidoro


  "Gapię się na nieboskłon."
  "O, człowiek."
  "Na czym to stanęło...?"
  "Lancelot, czy ty nie widzisz, że jestem zajęty?"
  Pewnie, że dostrzegał ów fakt tak jak wiele innych, jakich właśnie się nauczył o swoim milczącym nie-do-końca-towarzyszu. Gdyby był nieco rozsądniejszy oraz bardziej kulturalny, zapewne w geście wyrazu szacunku oddaliłby się ze pochyloną głową od pokory, aby pozostawić tego inteligentnego osobnika w samotności zapełnionej kontemplacją. Tak jak już wielu dotychczas zdążyło się o tym przekonać, wcale taki jednak nie był i sądząc po jego obecnych poczynaniach albo błądził albo definitywnie odmawiał pójścia w stronę rozsądku. Z resztą, co by tak naprawdę z tego miał oprócz oklepanego schematu życia?

  No właśnie.
 Zadręczanie swoją obecnością nieznajomego stanowiło coś o wiele ciekawszego od normalnego pójścia spać w zapewne ciasnej klitce własnego lokum. Domyślał się, że nie prezentowało się w sposób jakoś specjalnie reprezentacyjny, poza tym wcale by tego nie chciał.
  Wtedy właśnie zdecydował się na podjęcie jednej z tych głupszych decyzji... Przyjmował wówczas minę kombinatora, ale niewielu z początku było w stanie rozróżnić te pojedyncze, minimalne zmiany jego oblicza. Teraz dodatkowo nie miał publiki ani potrzeby jej eksponowania, stąd był to jedynie cień skupienia, drapieżny błysk na nieoszlifowanych cyjanitach, prawy (zawsze prawy) kącik ust minimalnie uniesiony w górę, jakby był zadowolony z takiego obrotu spraw, że musi ruszyć trybiki w swojej głowie do pracy. Tylko najbliżsi byli w stanie ją dostrzegać w odpowiednich chwilach, czyli na kilka minut przed zagładą. Różnie wtedy reagowali.  
  "Czasami jak na ciebie patrzę, to zastanawiam się, czy jesteś taki przez to, że nigdy nie dorosłeś czy po prostu zbyt wcześnie wypadłeś z kołyski. Kilkadziesiąt tysięcy razy, tak dla pewności." - myślał przy nim na głos jego świętej pamięci przyjaciel. 
"Z reguły jak nie mogę się zdecydować na którąś z opcji, to wybieram dwie." - odparł wtedy jasnowłosy rycerz tamtym tonem lekkoducha, głosem tak innym od tego, jakiego używał w tych czasach.
  Po czym wykonywał powstały od niechcenia plan, ukazując go niebawem w rzeczywistości.
  Różnie się to kończyło.
  Zamiast więc przejść przez bramkę oddaloną o kilkanaście kroków od miejsca, w jakim stał, po prostu przeskoczył przez płot, opierając się o niego jedną dłonią. Wylądował po drugiej stronie miękko i praktycznie bezgłośnie, nie wyrywając przy tym z zamyślenia Zapatrzonego W Gwiazdy. Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że za jakieś mniej niż trzydzieści sekund tamten zbierze powody do znienawidzenia go w tempie przyspieszonym. Jeśli był typem plotkarza, to wieść o Złośliwym Rycerzu rozniesie się nazajutrz pod jego nieobecność na patrolu... Coś mu jednak podpowiadało, że mimo wszystko Zapatrzony nie należał do tego zgrupowania ludzi.
  Bogowie, jak dobrze by było, gdyby choć raz się przejął własną opinią publiczną, doprawdy.
- Czyli co dokładnie już zdążyliśmy się dowiedzieć? - zaczął Lancelot bezczelnie spokojnym pytaniem, jakby tak naprawdę z góry było założone, że cokolwiek wypatrzył ten uczony, zostanie także jemu przekazane.
  Na razie widać było po nim, iż nie przyjmował innej opcji.
- Słucham? - dał mu drugą szansę, choć nieco niepewnie, Zapatrzony.
- Usłyszałeś, co powiedziałem - mruknął równie pewny siebie jak przy pierwszym, oficjalnie wypowiedzianym zdaniu Lancelot. - Poza tym widzę po tobie, że już wiesz. Dlatego pytam się: co?
  Wyrwało się coś pomiędzy sapnięciem a westchnięciem, ale ciężko było stwierdzić cóż to był za twór. Zagubiony naukowiec o niecodziennym darze boczył się jeszcze nieco w milczeniu, zapewne próbując sklecić sensowną wypowiedź, a ten podły człowiek, którego obserwował jeszcze nie tak dawno temu w bezpiecznej oddali, obecnie stał sobie jak gdyby nigdy nic u jego boku. Dokładnie to po prawicy. Właściwie to rycerz był nieco od niego wyższy, ale teraz razem z nim wpatrywał się w ten odległy niebyt usiany migoczącymi kropkami, więc ten aspekt został całkowicie zignorowany. Lancelot umiał co najwyżej połączyć te iskierki i nazwać niektóre ważniejsze konstelacje z różnych powodów. Wywnioskował po zachowaniu, a przede wszystkim oczach Zapatrzonego, że w jego przypadku było drastyczniej inaczej.
- Jest dużo... W zasadzie to sądząc po... Niby czemu ty właściwie...? - męczył się jegomość, a język odmawiał mu posłuszeństwa.
- Może najpierw weź głębszy oddech - poradził typową dla siebie bezbarwną tonacją, Lancelot.
  Prawdopodobnie dzięki temu astronom odzyskał kontrolę nad biegiem swoich myśli. Nie musiał zastanawiać się o ewentualnych podtekstach, prawdziwych intencjach bądź tych ukrytych... A już zwłaszcza o najbardziej niepojętych dla niego emocjach osób trzecich. Dostał zwykłe polecenie, które wcale nie było trudne. W zasadzie zadziałało tak jakby ktoś podetknął mu pod nos kartkę z zadaniem... Dlatego odetchnął głęboko.
- Dobrze. Teraz skup się na tym, o czym myślałeś, zanim się odezwałem. Powoli. Wróć na sam początek, przejdź przez środek i dojdź do samego końca...
  Dał mu chwilę na wykonanie takowego procesu samemu ze sobą, na przypomnienie sobie o aspektach, wspomnieniach, innych myślach całkiem lub mniej abstrakcyjnych. Nie miało dla niego znaczenia, że właśnie mijały kolejne minuty sterczenia w nocy podczas wiosny, co oznaczało, że było dość chłodno.
- ...potem, jak będziesz tego chciał, to po prostu opowiedz mi o tym, co widzisz. Myśl na głos. Możesz też udawać, że mnie nie ma. Nie będzie mi z tego tytułu gorzej, a tobie może być lepiej.
  Jasnowłosy rycerz usiadł na krawędzi kamiennej fontanny, na której szczycie znajdował się wyrzeźbiony kot.
- Po ci te informacje? - padło całkiem dobrze dobrane pytanie, nieco agresywnie i pogardliwie, jakby jednocześnie chciał odepchnąć od siebie męczącego go rozmówcę, a także zaznaczyć, że jako uczony był wyżej od niego.
  I wcale nie musiał się z nim dzielić swoją wiedzą.
 Z drugiej strony Lancelot widział w nim kogoś absolutnie innego, a te dwa odmienne obrazy nałożone na siebie sprawiały wrażenie krzywego zwierciadła z uwięzioną duszą po środku.
- Jestem ciekawskim słuchaczem pewnego Zapatrzonego W Gwiazdy. Tyle powinno ci aktualnie wystarczyć.
  Rycerz zdawał sobie sprawę z istnienia takiej możliwości, w której całkowicie zostałby zignorowany oraz otoczony ciszą. Co prawda nie było to częścią tego pierwotnego planu czy głównym zamiarem, ale z tym jakoś również umiałby się pogodzić. Na razie było tak, jakby w zasadzie żaden z nich nigdy się nie odezwał i Lancelotowi wydawało się, że wymyślił sobie postać tego uczonego w stroju nocnym, byle żeby nie musieć powrócić do pokoju.
  Ale czy na pewno?


[Isidoro?]
987

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz