niedziela, 3 lipca 2022

Od Aherina — Event

Aherin rozejrzał się po sali. Uważnie. Gdy skontrolował, jak o pierwszej w nocy na balu maturalnym bawią się jego uczniowie, przyjrzał się nauczycielom. Jeszcze uważniej.
Tenebris niby siedziała przy stole, rozmawiała z Echem i nie robiła nic złego, ale po wyrazie jej twarzy było widać, że coś knuje. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, czarnowłosa pomachała mu, poruszyła wargami w czymś, co zinterpretował jako: siemasz, dyrciu. Uśmiechnęła się nawet przy tym przyjaźnie, ale zadbała, by jej wzrok zbyt przyjazny nie był. Echo nie patrzył na Aherina uparcie, udawał, że go nie widzi. Aherin przeczuwał, że on i Tenebris są w jakiejś tajemnej komitywie. Postanowił mieć ich na oku do końca imprezy. Tak dla zasady. Bo na pewno nie zaszkodzi. 
Belmaro, pan od podstaw przedsiębiorczości, siedział sam sztywny jakby kij połknął, z nikim nie tańczył, robił ważne miny, przesadnym ruchem wyciągał rękę z kieszeni, sprawdzał godzinę. Widowiskowość gestu była uzasadniona, na nadgarstku miał złotego Tommy'ego Hiflingera. Podrobionego, Aherin zgadywał. 
Obok pił herbatę Stricklander, informatyk. Ubrał się bardzo przyzwoicie, ale włosy miał tradycyjnie potargane. Wyglądał na zmęczonego, ale rozmawiał uprzejmie z każdym, kto się do niego zwracał. Zabini, gdzieś z boku, opierała łokieć o stół, wyraźnie znudzona. Syriusz jakby przysypiał. Nikolai składał samoloty origami z serwetek, a potem puszczał je w kierunku Draka. Softmantle, blondwłosy biolog, największa piła w szkole, oprócz Aherina, oczywiście, nagle gdzieś przepadł. Calithy też nie widział, uczniowie nie pozwalali jej usiąść, każdy młodzieniec na sali chyba obrał sobie za cel, że obróci ją w tańcu. Z Hopecraftem było podobnie, ale o niego brały się za łby panienki.
Marta i Hugo wmieszali się między uczniów, hulali na parkiecie aż miło, wydawali się jedynymi nauczycielami, którzy naprawdę dobrze się tego wieczora bawili. Część pracowników szkoły, którzy nie byli wychowawcami odchodzących roczników, skorzystało z przywileju, w ogóle się nie zjawiło, jak chociażby Crox, Zibrael i Fidori. Delaney również nie uznał za stosowne się pojawić. Może lepiej, pomyślał Aherin. Odpieprzyłby się, zrobiłby mu konkurencję. Aherin nie lubił konkurencji. Uważał, że jako dyrektor powinien prezentować się najbardziej godnie z całego towarzystwa. Postarał się nawet, wyposażył w nowy smoking na dzisiejszą okazję. 
Na końcu stołu siedział gość specjalny. Apolonia, czarnowłosa aktorka, która dwa razy w tygodniu prowadziła dla grupy zainteresowanych uczniów warsztaty teatralne. Pomagała także przy przygotowywaniu akademii okolicznościowych. Aherin musiał przyznać, że odkąd czuwała nad szkolnymi przedstawieniami, ich jakość znacząco się poprawiła. 
Nie była nauczycielką w ścisłym znaczeniu tego słowa, ale uczniowie w zdecydowanej większości ją lubili, mieli z nią dobry kontakt, chcieli zapraszać ją na tego typu imprezy, Aherin więc zgadzał się na jej obecność wspaniałomyślnie. Apolonia była poza tym znana w całym mieście, pracowała w największym w okolicy teatrze, jej obecność nadawała wydarzeniu pewnego prestiżu.
Siedziała sama, trochę na uboczu, z nogą założoną na nogę, wyprostowana, a jednocześnie pełna swobody. Spoglądała śmiało spod opuszczonych powiek, uśmiechała się ładnie, wyglądała na uprzejmie zaciekawioną sytuacją, w jakiej się znalazła. Rozmawiała z każdym krótko, ale bardzo grzecznie, wymieniła nawet kilka zdań z Belmaro, i, sądząc po jego minie, wywarła na nim dobre wrażenie. 
Wyglądała, jak zawsze, zjawiskowo. Miała na sobie jadowicie zieloną sukienkę bez pleców, na ramiączkach, z głębokim dekoltem, z wiotkiego i ciągnącego się materiału. Jej włosy były wysoko upięte z tyłu głowy, po obu stronach twarzy opadały kilkoma spiralnie zwiniętymi lokami. Apolonia, ocenił Aherin, należała do grona najatrakcyjniejszych kobiet w pomieszczeniu. Niektóre uczennice zdawały się świetnie o tym wiedzieć, przechodząc obok aktorki, rzucały krzywymi spojrzeniami, marszczyły brwi, wyraźnie czymś zdegustowane. Uczniowie, mijając ją, również patrzyli. Znacznie łaskawiej.
Aherin, dla pewności, jeszcze raz przesunął spojrzeniem po zgromadzonym na parkiecie tłumie, rozejrzał się po stołach, upewnił, że wszyscy bawią się grzecznie. Ruszył w kierunku Apolonii krokiem spacerowym.
— Pani tańczy?
Apolonia spokojnie odwróciła głowę, jej długie kolczyki zakołysały się łagodnie. Wyglądała, jakby nie dostrzegła, że Aherin się zbliża, że jego obecność wręcz trochę ją zdziwiła. Aherin wiedział jednak, że aktorka przewidziała, że zjawi się prędzej czy później.
— Pan dyrektor prosi? — odpowiedziała.
— Kto wie — uśmiechnął się Aherin nieznacznie, połową ust. — Może po prostu jestem ciekawy, czy pani ma ochotę.
— To pewnie zależy.
— Od czego?
— Od intencji rozmówcy.
— Co to znaczy?
— Jak pan pyta z ciekawości, to nie. Jak pan prosi, to może.
Aherin pokręcił głową, prawie się zaśmiał.
— Czyli pani tańczy?
Aktorka wzruszyła jednym ramieniem po dziewczęcemu, przymknęła powieki, przechyliła głowę, po mistrzowsku odegrała niezdecydowanie.
— Och, nie wiem, doprawdy — uśmiechnęła się pod nosem w taki sposób, że było widać, że świetnie się bawi. — Pan prosi? — zapytała ponownie.
— Jak pani chce tańczyć, to proszę — ustąpił Aherin. — Jak nie, pytam z ciekawości.
— Więc jednak pan chce?
— A chce. A pani chce?
— A może bym chciała.
Aherin zawinął ręką w powietrzu, skłonił się przesadnie, trochę zbyt uroczyście do okoliczności.
— To zapraszam panią.
Wyciągnęła rękę gestem damy półleżącej na szezlongu. 
— Ależ proszę pana.
Poprowadził ją na parkiet, objął w pasie, stanął trochę bliżej, niżby wypadało dyrektorowi na zorganizowanej dla uczniów zabawie. Nie mógł się powstrzymać, przesunął palcami po materiale sukni. Odkąd ją zobaczył, zastanawiał się, jaka może być w dotyku.
— Jak się bawisz, Polu? — zapytał tonem innym niż wcześniej, mniej formalnym, bardziej miękkim. Wiedział, że nikt ich nie słyszy.
— Tak dobrze, jak można się bawić na nieswoim balu maturalnym. — Apolonia przechyliła głowę z wdziękiem iście zabójczym. — A ty, Aherinie?
— Wyśmienicie. Uwielbiam bale. Choćby takie.
Apolonia zaśmiała się krótko, niezbyt głośno, ale miał wrażenie, że szczerze.
— Dziw, że jeszcze ci się nie znudziły.
— Dziw.
— Która to już twoja studniówka?
Nie był to przytyk do jego wieku. Aherin wiedział, że Apolonia nie miała nic złego na myśli, w jej pytaniu nie było złośliwości, wypowiedziała je zwyczajnym tonem. A mimo to przez chwilę zrobiło mu się nieprzyjemnie. Przypomniał sobie o tym, o czym nie chciał pamiętać. Czas mijał, Aherin odczuwał to coraz wyraźniej. Farbował brodę od jakiegoś czasu. Długo zastanawiał się, co zrobić z siwymi włosami na skroniach. Zostawił je ostatecznie, Apolonia uważała, że wygląda z nimi dystyngowanie, jak na dyrektora przystało, niech więc jej będzie.
— Szczęśliwi balów nie liczą. — Aherin zastanowił się, mimo to kalkulując. — Pewnie ze dwudziesty. Gdy jest się tam, gdzie się chce być, i robi to, co się lubi, czas płynie bardzo szybko.
— Bardzo — zgodziła się trochę nieobecnym tonem, patrząc ponad ramieniem Aherina, gdzieś w bok. Wiedział, że mówiąc to, myślała o czymś innym niż on. Może o sprawach związanych z teatrem? Czy nie skarżyła się ostatnio, że dostaje mniej ról niż parę lat temu?
Tańczyli w milczeniu, ciesząc się swoją obecnością. Miał ochotę objąć Apolonię drugą ręką, pozwolić, żeby oparła mu głowę na ramieniu, pogładzić ją po włosach. Ale bardzo im nie wypadało. Widział, ile oczu jest na nich zwróconych. Plotki krążyły, ludzie i tak już gadali. Musiał zadbać, by taniec prezentował się choć trochę formalnie i stosownie do okazji.
Rozpoznał parę obok. Calitha w małej czarnej, odwrócona do niego tyłem, tańczyła z O'Harrowem. Szło im, jak na gust Aherina, nawet-nawet, znośnie to wyglądało. O'Harrow w ciągu ostatnich lat jakby zrobił postęp, podczas pierwszego balu maturalnego w tej szkole nawet nie raczył wstać od stołu. Gdy spojrzał w jego stronę, Aherin zmrużył powieki, uśmiechnął się, specjalnie dla niego. Wszystko-widziałem-wszystko-słyszałem-masz-przejebane-śmieszna-mała-suko.
Z Norrisem i Ristovskim również się policzy. Kwestia czasu.
— Patrzysz na Calithę? — powiedziała Apolonia obojętnie, tonem, którym można zapytać o kogokolwiek.
— Na O'Harrowa.
Uniosła kąciki ust, nieznacznie rozchyliła wściekle czerwone wargi, pokazała ząbki. Efekt był czarujący, choć jej oczy miały zaczepny wyraz, tak, jakby przymierzała się, żeby trącić Aherina łokciem w żebra.
— Lubisz O'Harrowa?
— Uwielbiam. W poniedziałek stąd wyleci.
— Coś przeskrobał?
O'Harrow przechylił Calithę w figurze, mającej w sobie coś z argentyńskiego tanga. Spojrzał na Aherina otwarcie. Mam-cię-w-dupie-głęboko.
— Jutro ci opowiem — mruknął Aherin. — Skurwysyn. Nie uwierzysz, jaki się zrobił bezczelny nagle.
— I wyrzucasz go od razu?  — Apolonia pozwoliła obrócić się w tańcu. Zielony materiał ładnie wzdął się wokół jej kostek. — Nie porozmawiasz z nim wcześniej? Nie jesteś zbyt surowy?
— Niepotrzebna mi tu męska wersja Tenebris. Z żeńską mam już problemów dostatecznie wiele.
— Dzieciaki go lubią — powiedziała łagodnie, tonem, którego używała zawsze, gdy chciała go do czegoś przekonać. — Przemyśl to jeszcze.
Nie chciał dać się udobruchać, jego wyraz twarzy sposępniał jeszcze bardziej. Apolonia strzepnęła rzęsami.
— No dobrze — westchnął Aherin w końcu. — Zastanowię się.
Przez muzykę przebił się dźwięk tłuczonego szkła, potem brzdęk toczącej się po podłodze butelki i dziewczęcy pisk. Bardzo histeryczny. Aherin zatrzymał się, ale nie wypuścił ręki Apoloni, strzelił wzrokiem w miejsce, z którego dochodził hałas. Zobaczył dwie stojące przed Jamesem dziewczyny. Jedna odgrażała się drugiej pięścią, druga, przed chwilą popchnięta na stół, będąca w zdecydowanie mniej bojowym nastroju, schylała się, żeby podnieść rozpołowioną upadkiem szklankę. James stał nad nimi z rękami uniesionymi w uspokajającym geście, mówił coś, Aherin nie słyszał, co. Aherina widok nie zdziwił zupełnie, wszyscy w szkole przywykli, że na podobnych imprezach panny tłukły się albo o pięknisia Jamesa, albo o playboya Echa, albo o jaśniepana Delaney'a. Aherin po raz kolejny docenił fakt, że ostatni się nie zjawił. O niego bitwy były chyba najsroższe.
— James ma kłopoty — powiedziała Apolonia.
— Ma.
— Wybaczysz mi, jeżeli spróbuję go uratować? — Poprawiła ramiączko sukni, z pewnym niepokojem przyglądając się poczynaniom pierwszej dziewczyny, tej bardziej agresywnej. — Powiem, że taniec miałam wcześniej obiecany. Z Jamesem i tak chciałam jeszcze dzisiaj porozmawiać.
Aherin się zaśmiał.
— Znienawidzą cię, jeżeli im go teraz zabierzesz.
— Trudno — odpowiedziała niefrasobliwie. — Sprawdzisz, jak bawi się Adonis?
— Sprawdzę. I tak miałem.
— Widzimy się potem? — zapytała, przesuwając kciukiem, po jego palcu wskazującym. Ich ręce nadal były splecione. Dodała szybko, mrugnęła czarująco, gdy tuż za jej plecami przeszły dwie uczennice. — Panie dyrektorze.
Uśmiechnął się, skłonił na pożegnanie.
Ruszył w kierunku Adonisa, rozglądając się, czy gdzieś nie doszło do kolejnej szarpaniny.
Chemik stał na uboczu, w półmroku, żółte światło żarówek ledwie sięgało czubków jego butów. Ubrany w kruczy garnitur, ładnie skrojony, prezentował się nieźle, ale miał w aparycji coś, co sprawiało, że nie wyglądał na uczącego w szkole profesora. Wesoło szczebioczące dziewczęta milkły, gdy go widziały, młodzieńcy, przechodząc obok, dygali nerwowo. Z kadry nauczycielskiej mało kto z nim rozmawiał. On, Apolonia. James i Nicolas, ale oni zostali na tyle dobrze wychowani, że skłonni byli wymienić poglądy z każdym.
— Co to za mina? — zagaił Aherin, opierając się o krawędź stołu z przekąskami. — Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie podoba ci się urządzony przeze mnie bal, profesorze Nykvist.
Adonis nie zaszczycił go spojrzeniem, nie poruszył się, stał dalej z ramionami nonszalancko skrzyżowanymi na piersi. Gdyby nie odpowiedział, Aherin zacząłby się zastanawiać, czy w ogóle go dostrzegł.
— Muzyka co najmniej żenująca, sala ciasna, jedzenie nawet nie zasługuje na komentarz — odpowiedział chemik tonem spokojnym, trochę obojętnym, pozbawionym gniewu. — Życzysz sobie, żebym wymieniał dalej, Asparsa?
— Panie dyrektorze. — Aherin uniósł palec ostrzegawczo. — Jesteśmy w sytuacji formalnej, musisz mnie odpowiednio tytułować. Stosownie do pełnionej funkcji.
— Nie ma to żadnego znaczenia, Asparsa. Ale niech będzie, jak tam sobie to widzisz.
— Panie dyrektorze.
— Asparsa.
— Panie dyrektorze — poprawił go. Z naciskiem.
Adonis parsknął, uśmiechnął się. Brzydko.
— A h e r i n i e.
— Ohooo. — Aherin rozłożył ręce, płynnie wziął się pod boki w teatralnym, podpatrzonym od Apolonii geście komicznego oburzenia. — Proszę bardzo, cóż za zuchwałość wobec naczelnej władzy tej szkoły, w obecności uczniów na dodatek. Podważasz mój autorytet, profesorze? Pięknie, pięknie. Jeszcze chwila, a podzielisz smutny los O'Harrowa, obu wam w poniedziałek rano pokażę drzwi. — Sięgnął za plecy, do przygotowanego dla uczniów poczęstunku. — No dobrze, jedzenie faktycznie do kosza, tych ciastek nawet nie próbuj. Ale muzyki będę bronił. Do czego byś chciał tańczyć, do marche funebre Chopina?
— Do niczego bym nie chciał — mruknął Adonis, nadal nie patrząc w jego kierunku. — Nie tańczę, tak się składa.
— Zabawa od nowa? — Aherin się uśmiechnął. — Jak pytam z ciekawości, to nie, jak proszę, to może?
— Jak pytasz z ciekawości, to nie, jak prosisz, to tym bardziej nie.
— Ależ ja nie pytam i nie proszę.
Adonis nareszcie na niego spojrzał. Nieprzychylnie raczej. Pytająco i krzywo.
— Bo widzisz, mnie to, Adonisie — wytłumaczył Aherin spokojnie — w ogóle nie obchodzi. To moja szkoła, robię, co chce, wszystko mi wolno, kto mi zabroni. Szybko, nikt tu nie patrzy akurat. Ręka wyżej. Myślisz, że dam ci prowadzić? Co za non... — urwał, spojrzał Adonisowi przez ramię. Dodał chłodno: — Poczekaj. Tenebris chyba właśnie chleje pod stołem. I ktoś od tyłu robi jej zdjęcie. Kurwa mać, ani chwili spokoju. Tenebris!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz