czwartek, 14 lipca 2022

Od Serafina – Proszę wyjść z sarkofagu

Gładka tafla portalu migotała lekko, emanowała jakimś wewnętrznym blaskiem, ciepłą poświatą w kolorze złota. Przedmioty w bezpośrednim otoczeniu przejścia wibrowały lekko, stukały o komody i szafy, tworząc cichy, jednostajny dźwięk, który Serafinowi kojarzył się z zajęciami w Wieżach. Tam też powietrze przesycała magia, oddziaływała na najbliższe otoczenie, pozostawiała biednych adeptów z pogłębiającą się potrzebą zwiększenia mocy, poznania kolejnych tajemnic.
Uśmiechnął się pod nosem, trącił powierzchnię portalu szponem. Złotawa tafla zmarszczyła się, pokryła rosnącymi okręgami, jak woda po wrzuceniu kamienia. Dobrze, że zachował to ustrojstwo, Dziwka Fortuna najwidoczniej tym razem postanowiła mieć go w opiece, zamiast rzucać kolejne kłody pod nogi. Obejrzał się przez ramię, zahaczył spojrzeniem o leżącego na środku kwatery Magistra z rozwartą paszczą. Zębiska wciąż miał imponujące, a złoty kieł niezmiennie prezentował się bardzo okazale.
Krokodyl zasyczał nagle, ostrzegawczo. Od samego początku reagował tak samo.
Serafin machnął niedbale dłonią, drzwi uchyliły się same. Isidoro akurat sięgał dłonią by zapukać.
― Zawsze chcesz zapukać ― mruknął Serafin. ― A ja zawsze ci otwieram zanim zdążysz to zrobić.
Astrolog uśmiechnął się i wszedł do środka, przymknął drzwi. Magister nie ruszył się z miejsca, choć Serafin był prawie pewny, że pionowa źrenica śledziła ruchy intruza nader uważnie, z drapieżną ciekawością kogoś, kogo ominęła kolacja.
― Trudno jest zaskoczyć astrologa ― podjął po chwili milczenia ― zwłaszcza takiego, który dysponuje darem magii.
Isidoro w końcu stanął tuż obok, spojrzał na portal.
― Czy pocieszy cię myśl, że nie tego szukałem dziś w kartach?
― Poniekąd.
― Dokąd idziemy, Serafinie?
― Przekonasz się już za chwilę. ― Wskazał mu portal szponiastą dłonią, złoto chciwie zaiskrzyło się w magicznym świetle. ― Solenizanci przodem.
Przejście zawsze było takie samo, jakby wpadł w zimną, ciemną toń w której czas nie istniał, a pojęcie miejsca było bardzo płynne, wręcz nieuchwytne.
Stanęli po drugiej stronie, w dolinie zalanej ostrym, prażącym słońcem, które już od pierwszych chwil zmuszało do schronienia się w cieniu wysokich skał w kolorze piasku. Wiatr plątał się między zwalistymi kamieniami, wzbijał pył w powietrze, ale nie niósł ochłody. Chłostał skórę, pchał drobinki piasku w oczy, targał ubraniem. Wokół nich nie było niczego. Niczego, poza wąskimi ścieżkami, wykutymi w skale symbolami bogów i opowieścią o życiu pozagrobowym.
― Dolina Królów ― szepnął Isidoro, bardziej sam do siebie, niż do Serafina. Przesłonił oczy dłonią, rozejrzał się uważnie.
― W zasadzie to pewna jej część. Do samej Doliny Królów nie można dostać się portalem.
― Jakaś stara magia tego zabrania?
Serafin wzruszył ramieniem.
― Jedni powiedzą, że magia. Inni, że to wola bogów. Rzeczywistość jest taka, że fenomenu nie da się wyjaśnić w dwóch prostych zdaniach. ― Skinął głową w bok i ruszył we wskazanym przez siebie kierunku. ― Istnieje pewna grupa magów, która to bada, ale jeśli chciałbyś dowiedzieć się o tym czegoś więcej, to powinieneś spytać Salomei. Swego czasu należała przecież do badaczy, powinna coś wiedzieć na ten temat.
Weszli na szerszą alejkę prowadzącą pomiędzy łagodne, skalne wzniesienia i kopce. Przejścia do wnętrza grobowców były odsłonięte, niezapieczętowane, sprawiały wrażenie splądrowanych i pozbawionych należnej zmarłemu czci.
― Ten sektor ― machnął niedbale szponami ― należy do wysokich dostojników dworskich. Leżą tu wszyscy znakomici nauczyciele, kapłani, politycy i dowódcy, których rodowód nie jest aż tak świetny by mogli spocząć z władcami.
Isidoro zmarszczył lekko brwi, przyśpieszył kroku by się z nim zrównać. Ostry podmuch wiatru rozwiał mu włosy, potargał grzywkę.
― To miejsce wygląda jakby ktoś je splądrował ― zauważył ostrożnie.
― Bo splądrował ― mruknął Serafin, odbił na boczną ścieżkę, prosto w cień rzucany przez wysoką, kanciastą skałę. ― Ale to nie byli zwykli rabusie, sprawa jest skomplikowana.
― Opowiedz mi wszystko po kolei.
― To będę opowiadał do jutra ― parsknął. ― Nie mamy tyle czasu.
Zatrzymali się przy zejściu do grobowca. Wykute w piaskowcu krzywe schody niknęły w mroku, jakby zejście prowadziło do innego świata, a nie tylko parę metrów pod ziemię. Serafin przywołał dwa złote ogniki, jeden posłał w dół, oświetlając drogę.
― Chciałem… ― zawahał się na moment, potarł dłonią kark, wyraźnie zamieszany. ― Dotarły do mnie pogłoski o dżinnie zamkniętym w lampie.
Isidoro zamknął oczy, westchnął cicho.
― Chyba nie chcesz mi powiedzieć…
― Chciałem zdobyć dżinna.
― Serafinie…
― Żeby dać ci go na urodziny.
Isidoro otworzył szeroko oczy, przyjrzał mu się osłupiały.
― Ale ktoś był tam przede mną, w dodatku wkur-… zdenerwował ducha, do którego należy ten grobowiec.
― To może powinniśmy pójść po Ayrenn? Duchy to jej specjalizacja.
Tak, po elfią gołębiarę. Niedoczekanie.
― To wielki dostojnik Yaasir ash-Shaikh ― kontynuował, jakby wzmianka o Ayrenn wcale się nie pojawiła. ― Dworski matematyk. Więc zamiast dżinna mam dla ciebie pogadankę z duchem. Na pewno znajdziecie wspólny język, lubi też zagadki. ― Zszedł dwa stopnie w dół, nagle się zatrzymał, obejrzał przez ramię. ― Tylko uważaj. Skubaniec oszukuje na każdym kroku.
***
Grobowiec był przyjemnie chłodny, pachniał kurzem i starym papirusem. Wąski korytarz, którym musieli się przecisnąć, wciąż zdobiły żywe malowidła przedstawiające najważniejsze sceny z życia tamtejszego dworu, bez względu na to, czy dostojny Yaasir w nich uczestniczył czy nie. Złote ogniki oświetlały im drogę, wydobywały kolejne zwierzęce mumie i kanopy z głębokich cieni. Minęli wielką łódź z wiosłami, ustawioną na samym środku jednej z komnat, Serafin poprowadził Isidoro kolejnym ciasnym korytarzem, który doprowadził ich do komory grobowej. Wielkiej, przestronnej, bogato zdobionej kolejnymi malowidłami, tym razem odnoszącymi się już do życia samego zmarłego. Moment jego narodzin, podróż przez życie, służba dla faraona, śmierć i kolejna podróż, tym razem do Krainy Umarłych, do złotej wagi i Pożeraczki, która miała sprawdzić lekkość jego serca.
Isidoro zatrzymał się w progu, z zaangażowaniem podziwiał malowidła. Oddalił się nawet, przeszedł wzdłuż ściany, za towarzysza mając nie Serafina, ale złoty ognik. Czarodziej tymczasem zbliżył się do ustawionego na samym środku komnaty bloku z piaskowca, który krył w sobie sarkofag. Przesunął palcami po żłobieniach, odnalazł znajomy kształt hieroglifów, jakby chciał się upewnić, że to na pewno ten. W końcu gdzieś tutaj, całkiem niedaleko, leżała jeszcze żona dostojnika i jego syn.
― Znowu ty? ― Głos dobiegł z wnętrza bloku, z sarkofagu. Brzmiał nieprzyjaźnie i zrzędliwie.
Serafin lekceważąco oparł się łokciem o piaskowiec, skinął dłonią na spoglądającego w jego stronę astrologa.
― Ale tym razem nie sam. ― Uprzejmie poinformował matematyka. ― Teraz przyszedłem z kimś, kto z przyjemnością da się wciągnąć w te twoje naukowe dysputy.
Isidoro przystanął przy bloku, zawahał się wyraźnie; Serafin zastukał szponem w skałę. Głowa ducha - lekko niebieska, lekko zielona, zdecydowanie przeźroczysta - wyłoniła się z wnętrza. Yaasir obrzucił ich obu spojrzeniem pełnym oburzenia, poprawił turban z oddaniem godnym lepszej sprawy.
― Ten wypłosz? ― stęknął matematyk. ― Co za kpina. Nie dość, że kpisz sobie ze mnie ty, parszywy wygnańcu, to jeszcze przyprowadzasz jakiegoś!... ― Duch prychnął, schował się w bloku.
― Wspominałem, że jest też straszną zrzędą?
Astrolog pokręcił głową, mocno zbity z tropu. Po chwili zebrał się w sobie, odetchnął głębiej. Sam zastukał w zimny piaskowiec.
Głowa znów się wysunęła.
― Czego?
― Nazywam się Isidoro D’Arienzo i będę z panem dyskutował. Proszę wyjść z sarkofagu.
― Ani mi się śni.
― Jest pan… nieuprzejmy ― wydusił z siebie astrolog.
Duch prychnął, Serafin zabębnił szponami w piaskowiec, przyglądając się matematykowi z lisim uśmiechem. Yaasir milczał chwilę, mierzył się na spojrzenia z księciem, w końcu westchnął.
― Nie będę rozmawiał z jakimś… nietutejszym. Wiesz w ogóle coś o wielkim papirusie Rhinda?
Serafin mógłby przysiąc, że w oczach Isidoro mignęło coś bardzo niepokojącego.
― 87 zadanie rozwiązałem w wieku lat dziesięciu.
Yaasir zapowietrzył się, wypłynął cały z sarkofagu i umościł na głównej płycie, krzyżując nogi jak mnich. Znów poprawił turban.
― Który mamy rok?
― 1788.
Matematyk złapał się za głowę, uprzedzenie do obcego jakby z niego uleciało. Głód wiedzy, nawet pośmiertny, brał górę.
― Czy wynaleziono już sposób na obliczanie części liczby?
― Chodzi o… ułamki?
― Tak! Ale takie… takie jak dwie części i więcej.
― Ma pan kartkę?
Yaasir popatrzył na Isidoro surowo, skrzyżował ramiona na piersi.
― Synu, nie żyję prawie dwa tysiąclecia, jeśli cokolwiek znajdę w tym grobowcu, to na pewno nie będzie to papier.
Isidoro zmieszał się lekko, poprawił grzywkę.
― Możemy rachować w pamięci.
Duch zapadł się w piaskowiec, ale zaraz wynurzył.
― Geniusz! Geniusz!
Serafin uśmiechnął się pod nosem, oparł wygodniej o skałę. Zanosiło się na długą rozmowę.
***
― Nie, nie. ― Isidoro zaprzeczył z uśmiechem. ― To da się policzyć o wiele prościej przy użyciu liczby π.
― Co? Jakiej liczby?
― Na pewno jest znana tutaj pod inną nazwą. Jeśli weźmie się pod uwagę zapiski z Rhindy to można się domyślić, że była tutaj liczona w inny sposób, nieco naokoło. Tak jak z tym spichlerzem przed chwilą…
― A, tak. Tak. ― Duch zamyślił się, potarł brodę palcami. ― Tak.
W grobowcu zapadła dziwna, pełna napięcia cisza. Serafin wyprostował plecy, obrzucił ducha uważnym spojrzeniem, jakby spodziewał się po nim najgorszego. W zasadzie, nie miał pojęcia jak zachowa się Yaasir, kiedy po prostu sobie z kimś porozmawia po tak długim czasie. Może zapragnie ciała na własność, spróbuje kogoś opętać? Mimowolnie spojrzał w kierunku Isidoro, spiął się nieznacznie. Tego nie przemyślał.
Yaasir pstryknął, echo dźwięku potoczyło się po grobowcu, odbiło się od ścian jak fala.
W dłoniach Isidoro spoczęła zakurzona, zmatowiała lampa.
― Czyli dżinn jednak nie został skradziony? ― zdziwił się Serafin.
― Nie ― przyznał Yaasir tonem pełnym zadumy. ― Ale zostało mu już tylko jedno życzenie. Chciałem go zachować jakoś dla siebie, ale tak prawdę mówiąc… co mi po życzeniu? Poza tym, pewnie i tak nie słucha duchów.
― Nie słucham! ― dobiegło z lampy.
Yaasir machnął tylko rękami, zapadł się nieco w grobowcu.
― Oddam lampę tobie, Isidoro. Zrób z tym życzeniem co chcesz.
― Ale ja…
― Nawet ze mną nie dyskutuj. Byłem wielkim dostojnikiem dworskim, znałem faraona Ten-amena, byłem także wielkim rachunkowym. A takim osobom się nie odmawia.
Isidoro spojrzał na lampę z mieszaniną ekscytacji, ubolewania i zmieszania. Przetarł hieroglify palcem, rękawem otarł kurz, wydobywając z lampy niecodzienny, miedziany blask. Jakby w odpowiedzi na jego ruch, lampa zatrzęsła się, z długiej szyjki wydobyła się barwna para.
― Tylko żadnego przywracania zmarłych do życia, jasne? ― dobiegło znów z wnętrza. ― I żadnego “chcę być najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie”, ta? I innych bzdur tego typu też nie spełniam, takie są moje warunki. Normalne, przyziemne życzenia. Pasuje?
Astrolog potaknął.
― No to myśl to swoje życzenie, a ja czekam.
― Już.
― Tak szybko?
Isidoro uśmiechnął się.
― No weź, zastanów się trochę. Na pewno?
― Na pewno.
Lampa znów zawibrowała, wypuściła kolejny obłoczek dymu. I zamilkła.
― I to… koniec? ― spytał Isidoro niepewnie, obrócił ostrożnie lampę. ― Nic mu się nie stało?
― Uwolnił się ― wyjaśnił Serafin. ― Spełnił trzy życzenia, więc moc, która trzymała go w lampie wygasła. Teraz jest wolny. ― Przyjrzał się astrologowi wnikliwie, po chwili przeniósł spojrzenie na lampę. ― Czego sobie życzyłeś?
Isidoro znów się uśmiechnął, tym razem nieco zadziornie.
― Nie powiem ci. Inaczej się nie spełni.
***
Portal wypluł ich z powrotem w kwaterze Serafina. Od momentu zniknięcia nie upłynęło aż tak dużo czasu, słońce nieznacznie zmieniło położenie, wpadało teraz pod mocnym skosem przez okno, oblewało jasną smugą cielsko rozleniwionego krokodyla i… Inanny.
― Czasem zastanawiam się, po co tak właściwie cię trzymam ― zwrócił się Serafin do krokodyla. Magister ostentacyjnie powoli otworzył paszczę, dał sobie położyć na języku ciasteczko z konfiturą. I zamknął ją z trzaskiem.
― Jesteście w końcu! ― ożywiła się Inanna, przechyliła do tyłu, złapała leżącą nieopodal lutnię, trąciła struny palcami i skrzywiła się, kiedy w melodyjny dźwięk wkradła się nutka fałszu. Sięgnęła do kołeczka, podkręciła strunę. Nagle - przypomniała sobie o czymś.
― Isidoro! ― Poderwała się na równe nogi, zapomniała o lutni, w dwóch susach dopadła do astrologa i uściskała go serdecznie. ― Wszystkiego najlepszego!
Astrolog po chwili wahania odwzajemnił uścisk, dość nieśmiało, ale uśmiech goszczący na jego twarzy był jak najbardziej szczery.
― Dziękuję, Inanno.
― Tutaj ― kontynuowała niezrażona bardka, odsuwając się ― masz ciasteczka. Ode mnie i od Ayrenn ― wyszeptała mu do ucha, w dłoń wciskając zawiniątko przewiązane wstążką. Materiał świadczył, że cokolwiek się działo, musiało być to naprawdę coś skomplikowanego, jak chociażby walka z głodnym krokodylem.
Magister mrugnął leniwie, znów otworzył paszczę; złoty kieł błysnął krótko w słońcu. Serafin pokręcił głową, ale nic nie powiedział.
― Dzięk-…
― I mam jeszcze dla ciebie piosenkę! Zagram ci ją zaraz! ― Inanna już pognała z powrotem po lutnię, złapała ją w obie dłonie, zakręciła się zwinnie. I nagle przystanęła.
― Bo mogę tu zagrać, nie? ― spytała, dziwnie ostrożna.
Isidoro spojrzał na niego błyszczącymi od emocji oczami.
― Serafinie?
Westchnął, położył mu rękę na głowie. Pat, pat.
― Kimże jestem, by ci odmawiać w dniu urodzin, Isidoro. ― Uśmiechnął się. ― Wszystkiego najlepszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz