czwartek, 7 lipca 2022

Od Michelle cd. Mattii

Michelle nie potrzebowała nawet sekundy, by założyć, że grupa studentów będzie chętna, by im pomóc, nawet jeśli byli tylko przejazdem w Rirvulird. Trudno się spodziewać, by chcieli zatrzymać się tutaj na wakacje, nawet jeśli cieszyli się właśnie długą i zasłużoną przerwą po wyczerpujących egzaminach. Miasto posiadało najwyraźniej niezwykłą siłę przyciągania, która ściągała tu uczniaków z odległego Toirie. Chyba że...
— Napisałeś do nich? — weterynarz spojrzała na zdziwieniem na Lukáša.
— Nie, nie — pokręcił gwałtownie głową, chyba speszony iskrami, które nagle zatańczyły w oczach weterynarz. — To nie moja wina, pewnie po prostu tędy przyjeżdżają. Chociaż bardzo możliwe, że usłyszeli...
Dalsza część wypowiedzi umknęła, zagłuszona przez głośny śmiech Michelle, bez ostrzeżenia z rozmachem klepnęła maga w plecy; nieco zbyt mocno, prawie uderzył nosem w końską szyję. Oczy miała rozświetlone szczęściem, nie gniewem. Poczuła, jak z jej barków spada ogromny ciężar, jakby sam fakt spotkania tych ludzi miał sprawić, że ich problemy się rozwiążą.
— Żartujesz? Nie mogło być lepiej — stwierdziła. — Przecież nie mogli sobie wybrać lepszego momentu.
— Skoro gildia wie o ostatnich incydentach, bardzo możliwe, że wiadomości dotarły też na uniwersytet — stwierdził Mattia. — Mogli kogoś wysłać, by zbadać sprawę. Albo studenci ruszyli tu z własnej woli.
— Nawet jeśli chcieli napić się lokalnego piwa, będą musieli skorygować plany — odparła hardo Michelle, ani przez moment nie zakładała, że mogą im odmówić. — Przecież właśnie po to się uczy. Żeby móc przełożyć wiedzę na praktykę i działać. Lepszej okazji nie mogli sobie wymarzyć.
Wargi astrologa wygięły się w łagodnym uśmiechu.
— Myślę, że nie mamy powodów do obaw. Lukášie — płynnym ruchem zsunął się z siodła. — Mógłbyś nas przedstawić swoim kolegom?
— Ale będzie heca — mag wyjął wreszcie stopy ze strzemion, skoro zbliżali się do drugiej grupy — w życiu mi nie uwierzą, jak im wszystko opowiem.
Michelle zatańczyła palcami po szyi Melady. Klaczy jakby udzielił się entuzjazm jeźdźczyni, zadrobiła kopytami w miejscu, może też jednak w ten sposób domagała się od dawna wyczekiwanego miejsca w ciepłym boksie i kilku porządnych porcjach siana. Sama weterynarz cieszyła się przede wszystkim perspektywą uratowania zwierząt; nagle ocalenie ich wszystkich wydawało się już możliwe do zrealizowania dużo szybciej i sprawniej, bo że było realne w ogóle, nie wątpiła nigdy. 


Raptem kilkanaście minut później usiedli przy jednym z większych stołów w karczmie. Wciśnięte w róg sali ławy pomieściły bez trudu siedem osób, nawet jeśli stłoczyli się dookoła, kiedy magizoologowie usiłowali zdecydować, kto usiądzie obok Lukáša, bo najwyraźniej każdy miał do niego całą listę pytań, w końcu jednak odnaleziono konfigurację, która umożliwiała wszystkim możliwie najlepszy kontakt.
— To opowiadaj — Bernard szturchnął maga pod żebra. — Zbierasz siły, żeby dać popalić wszystkim w dziekanacie? Smaruj podania, bo co to za sobotnie spotkanie, jak nie ma Lukáša i jego pracy domowej, która się teleportuje.
— Pies mi ją zjadł — mruknął.
— Dalej żałuję, że nie widziałem miny profesora, kiedy mu to opowiedziałeś.
Problem zwierząt przybyłych ze śnieżnej krainy i samej Atrii został wprawdzie już wyłożony ze wszystkimi szczegółami, ale zapadł już zmrok i magizoologowie byli zmęczeni po podróży. Michelle jednak miała wrażenie, że znowu marnują czas, niecierpliwie szarpała końcówkami włosów albo nawijała loki na palce. Lada chwila mogło się coś stać.
— Chyba jednak mieliśmy rozmawiać o czymś innym — burknęła cicho.
— Dawno się nie widzieli, to normalne, że chcą nadrobić — wyjaśnił łagodnie Mattia. — Gdyby nie Lukáš, w ogóle byśmy nie wiedzieli, kim są.
Kobieta skinęła głową, choć wciąż nie była przekonana. Miejsca zostały jednak zajęte, piwo i strawa rozdane. Flora, Charlie, Bill i Greg wybierali się właśnie w kierunku wysp Fliss, by prowadzić swoje badania i zgromadzić materiały, ale postanowili przedłużyć swój postój, gdy tylko dowiedzieli się o sytuacji w Rirvulird.
— A pewnie, że wiemy o gildii — mężczyzna niemal parsknął piwem, otarł niedbale rękawem wąsy z piany. — Chciałem tam się nawet wybrać, żeby się czegoś dowiedzieć, bo słyszałem o waszym Mistrzu i smokach, bo to mimo wszystko nie są zwierzęta, które się trzyma na podwórku albo chociaż każdy widział.
— Bill zajmuje się smokologią — wyjaśniła Flora, splotła śniade palce na stole. Michelle dopiero zwróciła uwagę na długi kieł zawieszony na rzemyku na jego szyi. — Wybrałabym się może nawet z nim, ale jakoś tak plotek posłuchaliśmy o sallandirskich magach czy alchemicznych wybuchach i uznaliśmy, że wyspy Fliss są jednak bezpieczniejsze.
— Gdybyście kiedyś chcieli nas odwiedzić, gildia stoi przed wami otworem — powiedział Mattia.
— Może kiedyś — Bill machnął ręką.
— Póki co, mamy inne zmartwienia — dorzucił Charlie.
— Właśnie — podjęła Michelle. Spojrzała raz jeszcze na zebranych. — Musimy jak najszybciej pomóc wrócić zwierzętom do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz