czwartek, 7 lipca 2022

Od Victariona cd. Ayrenn

Uwinął się nawet szybciej.
Funt wydawał się ożywiony, zadowolony z nagłego ochłodzenia — w nocy tak pierdolnęło deszczem, że upał zniknął bez śladu, a w powietrzu nadal unosił się przyjemny zapach — może nawet trochę podekscytowany. Victarion poklepał wałacha po szyi, westchnął. Chciałby podzielać jego entuzjazm.
— Może nie będzie tak źle, co, krówko?
O ile misja na jakiejś zapadłej wsi z uduchowioną elfką, która siedzi pół roku w lesie, zbiera podejrzane jagódki i przegrywa w karty z pierdolonym gołębiem może nie być zła. Victarion znowu westchnął, zadarł głowę, popatrzył w niebo — zakryło się chmurami, jasną, skłębioną masą. Dobra pogoda na podróż, chociaż tyle… Funt parsknął, trącił nosem w ramię. Victarion znów pogłaskał go bezwiednie. Właściwie wolałby, żeby Fiona mu wcale nie naopowiadała tych wszystkich rzeczy. Zwłaszcza o gołębiu. Kto przy zdrowych zmysłach grał z tym gównojadem w karty?
Elfka zjawiła się punktualnie. Jasne włosy zaplotła w warkocz, przez ramię przewiesiła niewielką torbę; przejrzysta ręka, zgęstnienie białawo-niebieskawego światła, wychynęła z szerokiego rękawa, widmowe palce opierały się o torbę. Victarion uśmiechnął się uprzejmie. A gdzie masz, kurwa, konia.
— Pomóc ci z siodłaniem? — zapytał zamiast tego.
Elfka uniosła brwi, zaskoczona, obrzuciła go uważnym spojrzeniem.
— Em, nie, dziękuję. — Po chwili wahania, jakby nie była pewna, czy powinna coś dodawać: — Bambiego nie trzeba siodłać.
Że-kurwa-kogo.
— Bambiego?
— To mój wierzchowiec. — Teraz dla odmiany patrzyła na niego jak na kretyna. — Zaraz powinien przyjść, mówiłam mu, żeby się nie spóźniał.
Nie spóźniał. Aha. Ktoś tu chyba zeżarł za dużo podejrzanych jagódek. Victarion postanowił nie wnikać głębiej, odwrócił się do Funta.
— Mhm. — Poprawił popręg, ściągnął strzemiona. O coś miał ją jeszcze zapytać. — Którędy chcesz jechać do tego wypizdowa? — rzucił przez ramię.
— Najszybciej chyba będzie gościńcem, prawda? Dopiero pod koniec trzeba będzie odbić na leśne ścieżki.
— W porządku. — Wygładził tybinkę. — Powinniśmy dojechać aż do… — urwał. Co do…?
Obok elfki stał jeleń. Victarion mrugnął raz, drugi, ale nie, nadal jeleń, pierdolony jeleń, ogromny byk z grzywą i zajebiście wielkim porożem wlepił w niego świece i rozdął chrapy, zaraz zainteresował się Funtem. Jasnobrązowe futro miało lekko rudawy połysk.
— Co to, kurwa, jest?
Obejrzała się na byka, zmarszczyła brwi. W jasnych oczach czaiło się niezrozumienie.
— No… jeleń.
Widzę, kurwa.
Victarion zmierzył wzrokiem najpierw ją, potem jelenia, potem znowu ją. Jeleń, no jeleń, no czy ją pojebało.
— Chyba nie masz zamiaru… — Zamilkł. Jechać na pierdolonym jeleniu. Co.
Elfka wzruszyła ramionami, odbiła się lekko od ziemi i uwiesiła na grzbiecie byka, zaraz przełożyła nogę przez grzbiet, poklepała po szyi. Widmowa ręka przelotnie zgęstniała, pojaśniała, nabrała wyraźnych, namacalnych konturów, aby zaraz znowu się rozmyć. Teraz wyglądała jak utkana z pajęczyny.
— Ja pierdolę. — Victarion potarł skroń. Co-tu-się-odpierdala. — Nie, kurwa. Złaź z tego.
Czy ta elfka… jak jej tam… Ayrenn naprawdę była zdziwiona jego reakcją? Zmarszczyła brwi, jakby mimochodem przerzuciła warkocz na plecy. Jeleń nie wydawał się ani trochę zaskoczony, że właśnie ktoś usadził dupę na jego grzbiecie.
— Dlaczego?... Bambi to bardzo dobry wierzchowiec, nie zawiódł mnie jeszcze.
— Nie będziesz jechać przez pół Iferii na pierdolonym jeleniu. Złaź.
— Nie? — Pochyliła się, musnęła dłonią szyję byka, coś wyszeptała.
Jeleń posłusznie obrócił się, skierował łbem w stronę ścieżki do rzeki.
— To patrz, patrz uważnie — dodała elfka, krzyżując ramiona. W jej tonie zadźwięczało echo zadziorności. — Spoglądaj na me plecy, jak już cię zostawię w tyle.
— Nie wkurwiaj mnie, będziemy się tłuc gościńcem ponad cztery tygodnie. Nie pojedziesz na jeleniu. — W co Szelma go wjebała? Wypuścił z frustracją powietrze. Udusi ją. Po prostu ją udusi. — Jeleń. Ja pierdolę. Dlaczego, kurwa, nie łoś.
— Wybieraj, Victarion: jeleń, łoś albo jedziemy we dwójkę na — zastanowiła się chwilę — Funcie. — Zmrużyła oczy, przechyliła głowę. — Tylko szybko, łoś będzie w okolicy jeszcze tylko przez godzinę.
Byk pogrzebał racicą w ziemi, mrużąc kpiąco świece. Victarion wziął głębszy oddech, policzył do trzech. Zapowiada się zajebiście rozrywkowy miesiąc.
— Dobra, rób co chcesz. — Przełożył wodze przez łeb Funta, wskoczył na siodło. — Jeśli za trzy dni bydlak skończy jako pieczeń, zażalenia nie do mnie. — Popatrzył na jelenia, jeleń na niego. — I czego się gapisz, chuju?

***

— Jelenie są bardzo inteligentne — oznajmiła niespodziewanie. Wcześniejsza przekora przygasła, teraz elfka znów wydawała się wycofana, jak wcześniej w stajni, może nawet trochę skrępowana.
Victarion spojrzał na nią przelotnie. To przez ciszę? Jechali już dobre pół godziny, dotąd w milczeniu; Tirie dawno zniknęło im z oczu, a przed nimi rozciągała się pusta droga.
— Tak? — Tym razem popatrzył na byka. Nigdy by nie podejrzewał, że jeleń potrafi się gapić równie nienawistnie jak ten skurwysyn. — Ten tutaj na przykład wygląda na jeleniego półgłówka.
Zmieszała się wyraźnie, zerknęła na niego z ukosa.
— Nie mów tak, nie zasłużył sobie. — Pochyliła się, pogłaskała byka po krzywej szyi. Widmowa ręka oparła się na jego karku.
— Mhm. — Ile mógł mieć lat? Victarion przyjrzał mu się krytycznie. Z osiem? Nie wyglądał na młodego, nie zadzierał głowy ani nie miał szyi chudej jak patyk.
— W ogóle… zwierzęta są bardzo inteligentne.
— Ta-ak.
— Na przykład wiewiórki. Potrafią budować gniazda, z których każde służy do czegoś innego. Na przykład jako magazyn albo do spania… wiewiórki potrafią używać ośmiu różnych miejsc do spania… albo do wychowywania potomstwa, w tym celu budują specjalne, miękko wyściełane gniazda. Bo wiewiórka może mieć dwa mioty do roku i urodzić od czterech do siedmiu młodych, na przykład.
Victarion poprawił wodze w dłoni. Fascynujące.
— Jeśli są dobre warunki — ciągnęła elfka. Wydawała się spięta, kolejne zdania nie układały się gładko w rytm opowieści, raczej sklejały jedno z drugim w nerwowym słowotoku. — Znaczy dużo jedzenia. Wiewiórki wcale nie zimują, chociaż robią zapasy na zimę, na przykład z orzechów, ale są aktywne cały rok, nie jak… uhm…
— Świstaki.
— Świstaki. — Uśmiechnęła się nieznacznie, pokiwała głową. — Tak, jak świstaki. Świstaki właśnie zapadają w sen zimowy, wyjątkowo długi, od października do kwietnia i muszą wcześniej zgromadzić pokłady tłuszczu, bo tracą prawie dwie trzecie wagi, gdy śpią w norach, które kopią, całą sieć, wspólne dzieło całej kolonii. Jak elfy.
Że co? Obrócił twarz w jej stronę, uniósł kącik warg w przelotnym półuśmiechu. Za-dużo-jagódek-Ayrenn.
— Elfy śpią w norach?
— Co? — Potrząsnęła głową, wybita z rytmu. — Nie, nie, chodziło mi o to, że niektóre elfie świątynie były budowane w podziemiach.
— Jak świątynie świstaków — przytaknął z kamienną powagą.
Popatrzyła na niego jak na jakiś nieuleczalny przypadek, ale chyba się rozluźniła; gdzieś w oczach błysnęła iskra rozbawienia. Teraz zauważył, jaki miały kolor — intensywnie niebieski, wpadający w turkus.
— Sam jesteś świstak, Victarion.
— Półświstak — sprostował od niechcenia.
Elfka jednak wcale nie uraczyła go z miejsca pełnym wyższości i wstrętu spojrzeniem czystej krwi elfa, skinęła tylko głową z doskonale zamyśloną miną. Dla odmiany jeleń wyglądał na zdegustowanego.
— Czyli należy ci się tylko półświątynia.
Victarion parsknął śmiechem.
— Już myślałem, że nora.
— W norze trzymamy orzeszki i korzonki — prychnęła. W jej głosie święte oburzenie mieszało się z czystą zgrozą. — Nawet ćwierćświstaki o tym wiedzą.
— Na razie zakończyłem edukację na wiewiórkach, nic nie poradzę.
— Na szczęście cel drogi daleko — zauważyła z uśmiechem — jeszcze trochę się nauczysz.
— Właśnie — podłapał. — Skoro już przy tym jesteśmy… co to właściwie za misja?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz