czwartek, 7 lipca 2022

Od Mattii - Chocolate is happiness that you can eat

Cel podróży zamajaczył na horyzoncie na tyle wcześnie, że gdy nadeszła pora podwieczorku, całą grupą mogli udać się już na właściwe miejsce. Obiad szybko minął, wierzchowce pozostały bezpiecznie w stajni, zaś ich jeźdźcy wyruszyli rozprostować nogi i obejrzeć nieco miasto.
Spacerując przez miasto z Mattią bardzo rzadko wchodziło się do przypadkowej restauracji – o większości wartych uwagi miejsc mężczyzna już to i owo wiedział, potrafił dobrać lokal do grupy, z jaką akurat przebywał i zadbać o to, by trafiła w każde gusta. Tego dnia, jako że okazja była wyjątkowa i specjalna, skupił się na tym, by trafić w jedne, konkretne gusta.
Kawiarnia przycupnęła u styku dwóch wąskich, urokliwych alejek, których jasny bruk niknął w perspektywie, przysłonięty nieco archaicznymi, acz zadbanymi frontami kamienic. Sama kawiarnia kryła swój fantazyjny szyld za charakterystyczną, gustowną markizą, wspartą częściowo o skrzynie pełne pnących się kwiatów. Barwy wylewały się ze skrzyń, wspinały po podporach, ciekawskimi wąsami sięgały materiału markizy, oddzielając klientów kawiarni od przepływającego ulicami strumienia spacerowiczów i rzucając przyjemny cień na ażurowe stoliki.
— Elfio to wygląda — rzucił Thundri, gdy wchodzili do środka.
— To źle? — spytała Michelle, podążając zaraz za nim.
— No gdzie tam. Elfy to tam z gorzałką różnie, ale bułki to robią przednie. Jedliście kiedyś lembasy? Pamiętam, jak się nimi opchałem, do wieczora nie byłem głodny…
— Ayrenn mi kiedyś o nich opowiadała — wtrąciła Hotaru. Kelner pojawił się znikąd, zdawał się rozpoznać wchodzących, zaprowadził do bardzo przyjemnie umiejscowionego stolika. Tancerka usiadła. — Lembas, chleb podróżnych, jeden mały kęs wypełni żołądek rosłego człowieka.
Thundri też usiadł, spojrzał na Hotaru ze zdziwieniem. Antares odezwał się:
— Ile zjadłeś?
— Cztery — bąknął krasnolud.
Śmiech rozbrzmiał przy stoliku, rozmowa gładko poturlała się dalej, biegnąc płynnie od lembasów i krasnoludzkiego apetytu, biorąc zakręt na okazji, przy której Thundri miał okazję skosztować elfich wypieków i zbiegając ponownie w stronę zwierząt. Wcale nie było tak, że Mattia siedział za sterami konwersacji i niezobowiązującymi wtrąceniami kierował ją w stronę tematów, które sprawiały, że oczy Michelle błyszczały, że kobieta mocniej prostowała plecy, mówiła z ożywieniem, intensywniej gestykulowała.
Nikt nie zauważył, że kelner nie przyszedł przyjąć zamówienia, ale za to w kuchni panuje jakieś większe poruszenie. Nikt, oprócz Mattii, który nieco niecierpliwie zabębnił palcami po blacie, zerknął w stronę drzwi. I lekko się uśmiechnął.
Michelle była w połowie opowiadania jednej ze swych weterynaryjnych historii, gdy znikąd pojawiła się szeroka misa pełna kwiatów, wylądowała na stole z cichym stuknięciem.
— Smacznego — Kelner skłonił się, zniknął na zapleczu.
Zdziwienie malowało się na twarzach, ale tylko Thundri postanowił się odezwać.
— Co jest?
Egzotyczne kwiaty wylewały się z ozdobnej misy, mamiąc niespotykaną barwą i przedziwnymi kształtami, nieujętymi w żadnym z podręczników do biologii. Pozbawione jakiejkolwiek skazy, idealnie symetryczne, nienagannie ułożone, wydawały się podejrzanie nierzeczywiste.
— Wszystkiego najlepszego — powiedział Mattia z lekko łobuzerskim uśmiechem. — Podoba ci się twój tort urodzinowy?
— W życiu nie dostałam oryginalniejszego — Michelle parsknęła śmiechem, z zaciekawieniem zerknęła ku rozkwitłemu wnętrzu jednej z roślin. — Ale ten nie wygląda na jadalny.
— Niektóre kwiaty bywają jadalne — odparł astrolog. — Możesz zaryzykować z tym różowym.
Michelle pokręciła głową z uśmiechem, sięgnęła ku jednemu z płatków. Thundri burczał coś o tym, że kawiarnia wygląda elfio, ale nie spodziewał się aż takiej egzotyki. A potem palce Michelle złapały za płatek, rozległ się charakterystyczny odgłos pęknięcia.
— Czekolada?
— Przecież mówiłem, że niektóre kwiaty bywają jadalne.
— Szczególnie te czekoladowe — Michelle wsunęła ułamany płatek do ust, uśmiechnęła się. — Malinowa!
Hotaru przypatrzyła się kompozycji.
— Jak to zostało zrobione?
Mattia wzruszył ramionami, splótł dłonie, oparł na nich podbródek.
— Magia cukierników.
„Magiczny" tort zajął uwagę wszystkich, Michelle zdążyła tylko wskazać kępkę listków, gdy Thundri już sięgał po tkwiący najbliżej niego kwiat, wpakował go w całości do ust. Hotaru uważnie oglądała zerwane przez siebie czekoladowe dzieło, Antares niepewnie uskubał kawałek gałązki. Mattia oszczędnie poczęstował się jakimś listkiem, bardziej obserwując znikające czekoladowe rośliny i śmiejąc się, gdy pozostali wymieniali uwagi na temat kształtu, barwy i ogólnego „jak to jest zrobione". W końcu Thundri ułamał kawałek miski, odkrył że i ona jest zrobiona z czekolady. Deser zniknął w bardzo szybkim tempie, zaś na pozostałej po czekoladowych kwiatach paterze tkwił jakiś zabłąkany obiekt.
Michelle z zaciekawieniem wzięła do ręki płytkę – metalową, grawerowaną w fantazyjne zawijasy, z krótkim fragmentem ozdobnego tekstu.
— Karta stałego klienta Gildii Cukierników — przeczytała, spojrzała na Mattię. — Co to takiego?
— Twój prezent urodzinowy — wyjaśnił. — Uprawnia do darmowych słodkości w różnych kawiarniach i cukierniach, więc pomyślałem, że może ci się przydać.
Michelle obróciła w dłoni płytkę, przesunęła kciukiem po grawerunku.
— O, to na pewno. To będzie mój nowy, niezbędny przedmiot do zabrania w każdą podróż! — Wróciła wzrokiem do Mattii. — Dziękuję, naprawdę!
Hotaru poruszyła się na swoim siedzisku.
— Ja też coś dla ciebie mam.
To mówiąc tancerka wydobyła skądś prostokątne pudełko, zawinięte w ładnie złożony, fantazyjnie przewiązany kawałek materiału. Michelle ujęła go w dłonie.
— Książka? — spytała, ważąc przedmiot w ręku, przez chwilę mocując się z supełkiem.
Materiał opadł, odsłaniając ni to gruby notes, ni to cienką książkę. Zszytą w dziwny, niespotykany w Iferii sposób, o miękkiej okładce, która łatwo rozkładała się w dłoniach. Michelle uniosła brew, przewróciła pierwsze kilka stron.
W środku – bogactwo starannie, schludnie napisanego wąskim pędzlem tekstu, którego kształt i symetria zdradzały dłoń nienawykłą do pióra.
— Sama to wszystko pisałaś? — spytała Michelle, zerkając na Hotaru, ale zaraz wracajac wzrokiem do książki. Tancerka skinęła głową, uśmiechnęła się nieśmiało.
Michelle odwróciła kolejną stronę – tym razem tekstu nie było, był za to rysunek. Starannie podpisany, przedstawiał stworzenie, którego nie znał nikt, prócz Hotaru. Antares wyciągnął szyję, by zerknąć między strony, Thundri wsparł się na blacie, by zobaczyć rysunek.
— Co to za maszkara?
Jorogumo — przeczytała Michelle.
Wpatrywała się w starannie odwzorowaną sylwetkę kobiety w delikatnym, ciemnym kimonie o niespotykanej fakturze. Gładko uczesana, uśmiechała się subtelnie i tajemniczo, a blade dłonie złożone miała w pełnym gracji geście. I nie byłoby w tym rysunku niczego strasznego, gdyby nie ten pękaty, pajęczy odwłok wychylający się spod kimona, i osiem kanciastych, cienkich nóg, podtrzymujących sylwetkę okrutnego yōkai.
— A więc tak wyglądają… — powiedziała w zamyśleniu.
— No też mamy pająki pod ziemią, takie dosyć duże, ale w Yamato to macie takie ładne.
— Niemniej jednak równie groźne — odparła ze śmiechem Hotaru.
— I to wszystko sama rysowałaś? — Michelle znów oderwała się na moment od książki, zaś tancerka skinęła jej głową. — Wspominałaś, że niespecjalnie umiesz rysować – jak zwykle za skromna!
Hotaru uśmiechnęła się ponownie, pozwoliła otoczyć na moment ramieniem. A potem Michelle znów wróciła do książki, przewróciła kolejną stronę odsłaniając nowy rysunek i nowego demona. Mattia odchylił się na krześle, skinął na kelnera. Po pewnym czasie na stole pojawiły się kolejne czekoladowe słodkości, do których dłoń Michelle jakoś tak sama naturalnie uciekła. Rozmowa płynęła, słońce spacerem przeszło nad markizą, zaś astrolog uśmiechał się, poddając leniwemu nastrojowi, myśląc o tym, że ten dzień chyba podobał się Michelle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz