środa, 27 lipca 2022

Od Isidoro cd. Jamesa

Uśmiech Serafina sprawiał, że oddech wiązł w gardle, a serce gubiło kilka uderzeń.
Ze strachu.
— Nawet tego nie rozważałem — wymruczał, głosem przypominającym głęboki warkot gotującego się do ataku tygrysa.
Pan Hopecraft splótł okryte rękawiczkami dłonie, Isidoro westchnął bezgłośnie. Serafin, jeśli cokolwiek urosło w jego oczach do rangi godnego rozważenia, była to jedynie natura magii, a na pewno nie zachowanie jakichś poślednich bęcwałów.
Tymczasem zaś pan Hopecraft odciągnął nieco Isidoro na bok, pozwalając arcymagowi przepłynąć między pozostałymi uczestnikami konferencji, oddalić się w stronę grupy zajmującej się materiałami wybuchowymi i dekompozycją przeróżnych materiałów. Isidoro czuł w głębi serca, że choć zebrane tam osoby nie dorównywały możliwościami magicznymi temu, do czego przywykł Serafin, ich wiedza okaże się dla niego interesująca.
Astrolog na moment pogrążył się w rozmyślaniach zastanawiając się nad tym, jak inaczej wyglądały wszystkie nauki magiczne i niemagiczne w Iferii, gdy magia była tu tak rozpowszechniona, jak w innych krajach. Gdy Serafin opowiadał o swej ojczyźnie, Isidoro miał wrażenie, że co druga osoba rodziła się tam z darem magii i nawet, jeśli nie była w stanie cisnąć kulą ognistą nim nauczyła się korzystać z nocnika, to przynajmniej jej dar jakoś jej pomagał, zapewniał przewagę nad tymi, którzy urodzili się bez niego. Zaś tu, w Iferii, gdzie ledwie co poniektórzy mogli poszczycić się jakimikolwiek umiejętnościami w kwestii magii – często w żaden sposób nie szkolonymi, nie wychodzącymi swą siłą poza jarmarczne sztuczki – ludzie musieli po prostu inaczej sobie radzić. Brak zasobów sprawiał, że trzeba było szukać alternatywnych ścieżek, nadrabiać kreatywnością i nieszablonowym myśleniem.
Isidoro porzucił w końcu te rozważania, drepcząc u boku pana Hopecrafta i mimowolnie skupiając się na tym, że czas mu przyjdzie porozmawiać nieco z nieznanymi ludźmi. Właściwie to nie była to do końca prawda – ludzie ci byli nieznani Isidoro, jednak on sam był im znany, a to już dawało im przewagę nad niezbyt wygadanym i elokwentnym astrologiem. Zaczynali rozmowę z nim wiedząc już to i owo, mając z sobą cały bagaż uprzedzeń i plotek, zebranych uprzednio i najczęściej kompletnie nieprawdziwych. Mattia był w stanie rozwiać tego typu krzywdzące opinie w ledwie kilku słowach – niemalże magicznie sprawiał, że ludzie wokół zamiast marszczyć brwi z niechęcią, zaczynali uśmiechać się przyjaźnie, kiwali głowami, potwierdzając słowa starszego z braci i szli u jego boku, gdy spokojnym krokiem płynął przez salony.
— Nie musi się pan obawiać, panie D'Arienzo. Przecież nie zostawię pana tu samego — wtrącił pan Hopecraft, widząc to charakterystycznie spięcie mięśni, jakie opadło ramiona astrologa.
Isidoro nie był pewny, czy pan Hopecraft starannie wybrał z tłumu przyjaźniejsze i łatwiejsze do „obłaskawienia" osoby, czy też przeznaczenie postanowiło oszczędzić astrologowi nadto ciężkich bitew na starcie, stawiając na jego drodze kogoś nie aż tak uprzedzonego. Właściwie to nawet w ogóle – podstarzały mężczyzna o lekko zmierzwionej, niezadbanej brodzie, zdawał się nie kojarzyć w ogóle nazwiska D'Arienzo, kojarzył jedynie temat. Geologia była dziedziną odległą od astrologii, ale jak każda z nauk ścisłych, swymi korzeniami sięgała przecież matematyki, zaś ten stabilny grunt sprawił, że Isidoro nieco się rozluźnił. Zapoznany przelotnie geolog co prawda nie zapowiedział swej obecności na wykładzie Isidoro, planował być wtedy na jakiejś innej sesji, ale chociaż życzył powodzenia, stwierdził że temat brzmi ciekawie, zaś postronni mogli obserwować, jak mężczyzna uśmiecha się w towarzystwie astrologa.
Pożegnano się, pan Hopecraft dalej przepłynął przez główną salę, sprawnie lawirując wśród zajętych dyskusją grupek i bystrym spojrzeniem szukając kolejnych osób.
Tym razem padło na wąskie kółeczko nieco młodszych osób, z których pierwsza z brzegu obdarzyła Isidoro chłodnym spojrzeniem rzuconym spod ściągniętych brwi. Spojrzenie to umknęło samemu Isidoro, który skupił się wtedy na czymś innym. Ale może był to szczęśliwy zbieg okoliczności, bo nieświadomy negatywnych emocji mężczyzna nie spiął się ponownie i nie zestresował niepotrzebnie, wycofując się z konwersacji. Konwersacji, którą na dobrą sprawę prowadził głównie pan Hopecraft, zręcznie wyciągając to czy tamto z reszty uczestników, i od czasu do czasu rzucając w stronę Isidoro jakieś strategicznie przygotowane pytanie, które pozwalało mu się wypowiedzieć na interesujący go temat.
Nie do końca świadomy skomplikowanych meandrów dyskusji i nastawienia osób do jej uczestników, Isidoro pozwalał się prowadzić za rękę i dopiero po pewnym czasie zauważył, że chłód grupy nieco ustępował, że słowa płynęły bardziej gładko, a atmosfera nie była już tak sztywna. Trochę pożartowano i gdy Isidoro już przyzwyczaił się nieco do nowych znajomych, pan Hopecraft przeprosił, wymówił się i zabrał astrologa gdzieś dalej.
Nie dane im było jednak zagłębić się w kolejną dyskusję, bo oto nadeszła odpowiednia pora i rozpoczęła się kolejna część seminariów. Pan Hopecraft skierował swoje kroki do jednej z sal, Isidoro do kolejnej – po drodze zerknął tylko i złowił wzrokiem wysoką sylwetkę Serafina podążającego ku jeszcze innemu audytorium.
Dla samego Isidoro to wykłady były na dobrą sprawę przerwą. Bo tak, jak inni rozprostowywali nogi i skubali wystawione tu i tam ciastka, zabawiając się konwersacją z dawno niewidzianymi znajomymi, tak on odpoczywał raczej w ciszy i monotonii głosu jednego wykładowcy, a miarowy stukot kredy o tablicę sprawiał, że troski i problemy zdawały się bardziej odległe i mniej realne. Niezbyt skupiony na otoczeniu, Isidoro po prostu siedział, chłonąc nową wiedzę, notując sobie pytania, których nie zamierzał zadać, ale na które odpowiedzi chciał znaleźć w bibliotece bądź publikacjach danej osoby. Wiadomo, astrolog nie był człowiekiem, który tak po prostu podniósłby rękę i zadał publicznie pytanie, chyba że wygłaszana przez prelegenta teza bardzo głęboko nie zgadzałaby się z jego przekonaniami i wiedzą.
Ewentualnie mógłby podejść jeszcze do prelegenta na którejś z przerw, gdyby ten akurat stał samotnie i nie miał nikogo innego, z kim chciałby porozmawiać. Tak, to w sumie byłoby coś, co Isidoro by rozważył.
Wykłady się skończyły, nastąpiła kolejna przerwa, zaś gdy astrolog opuszczał już nieco duszną salę, pod drzwiami znów zastał pana Hopecrafta. Mężczyzna uśmiechnął się, zagadał trochę, spytał o wykłady, w paru słowach powiedział też o tym, czego on sam się dowiedział. A potem znów zabrał Isidoro między pozostałych uczestników konferencji, powtarzając schemat z poprzedniej przerwy i próbując strategicznie zapoznać i przedstawić astrologa szerszemu gronu.
Dzień minął zbyt szybko. Isidoro miał wrażenie, że wszystkie godziny zlewają się w jedno pasmo, w którym jedyne co robił, to słuchał, słuchał i słuchał. Bo albo słuchał wykładów, albo słuchał rozmów pana Hopecrafta, od czasu do czasu wtrącając jakieś szczegóły, albo słuchał relatywnie umiarkowanego marudzenia Serafina, dającego wyraz swemu rozczarowaniu co poniektórymi wykładami. Tak to już z księciem było, że to, co go interesowało, spotykało się z milczeniem i skupionym spojrzeniem, a jeśli coś nie do końca trafiło w jego gusta, prelegent nie zasługiwał nawet na miano bęcwała.
Niemniej jednak gdy wracali po tym dniu do zajazdu, Isidoro czuł, że przeznaczenie biegnie jak na razie bardzo dobrą drogą.


Moment prezentacji się zbliżał, poranek miał wstać już za kilka godzin.
Isidoro wiercił się pod kołdrą, jego myśli nie chciały się uspokoić, krążąc natrętnie wokół jednego tematu. Choć tak naprawdę astrolog nie myślał o tym, jak się przygotować i co powiedzieć na prezentacji, żeby było dobrze. Nie – rozważał raczej to, jak źle może wszystko pójść i ile elementów całego przedsięwzięcia może się posypać. Sam zdawał sobie sprawę z tego, jak bezproduktywne i bezsensowne jest takie podejście, ale trudno było zmusić własną głowę do myślenia o innych rzeczach, skoro ta jedna utknęła w niej na dobre, niczym uparty gwóźdź którego nie dało się wyciągnąć z deski.
Mężczyzna znów przewrócił się na drugi bok, nakrył głowę kołdrą, ale to nic nie pomogło. Z ciężkim westchnieniem usiadł, zsunął nogi z krawędzi łóżka, sięgnął stopami dywanu. Namacał po ciemku kapcie, a nim znalazł lewy, który czmychnął gdzieś głębiej pod łóżko, dłonią namacał drewniane pudełko o charakterystycznych zdobieniach, w którego wnętrzu spały bezpiecznie jego karty tarota. Przyszedł czas, by je obudzić i zadać im pytania, które Isidoro już co prawda zadawał, jednak było to te parę tygodni temu, jeszcze w Tirie. Teraz zaś, gdy mające nastąpić wydarzenia były odległe ledwie o godziny, nie byłoby złym pomysłem znów zasięgnąć języka, wyraźniej zobaczyć przyszłość i barwy, w jakich się rysowała.
Astrolog wstał, skierował kroki w stronę drzwi prowadzących z jego pokoju ku wspólnemu salonowi. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, zbyt zajęty ponurymi myślami i bezskutecznymi próbami zaśnięcia – w szparze u dołu drzwi widać było palące się w salonie światło. Złote, o charakterystycznej barwie. Isidoro nacisnął klamkę, wszedł do środka.
Serafin siedział rozparty na kanapie, gruby koc krył wyciągnięte na pufie nogi. Czarnoksiężnik skończył czytać akapit i wypuścił książkę z dłoni, oszczędnym gestem pozwalając się jej złożyć, ulecieć gdzieś na półkę.
— Tak myślałem — powiedział leniwie, pozwalając zwałom koca ześlizgnąć się z kanapy, robiąc nieco miejsca.
Isidoro przysiadł obok, obrócił w dłoniach pudełko z kartami. Błękitno-złoty błysk nie umknął Serafinowi, książę skinieniem dłoni poprzestawiał tkwiący na stole imbryk i filiżankę, w której stygło jeszcze parę łyków herbaty. Po chwili namysłu magia ściągnęła jeszcze drugą filiżankę, do tej pory stojącą na jednej z szafek pod ścianą. Arcymag nie pytał, dopełnił własną filiżankę, nalał herbatę Isidoro i rozsiadł się głębiej wśród poduch.
— Za dużo się przejmujesz i rozmyślasz — odezwał się w końcu widząc, że jedyne co Isidoro robi, to przekłada karty, bawiąc się pudełkiem. — Jeśli masz pytania to je zadaj. Jeśli nie – idź spać.
Astrolog przebiegł wzrokiem do drugiej filiżanki. Serafin już znał jego odpowiedź; wiedział, co zrobi. Mężczyzna westchnął. I wydobył w końcu karty.
Coraz lepiej kontrolował już swoją magię, jednak wciąż były momenty, gdy nie czuł się pewien swych umiejętności. Starał się jednak najbardziej, jak mógł, bo przecież każde takie posiedzenie było w pewien sposób dla niego treningiem wiedzy i umiejętności. Isidoro przymknął oczy, pozwolił magii przepłynąć w stronę kart. Te zaś rozjarzyły się rozmytym, perłowo-srebrnym blaskiem widocznym tylko dla niektórych oczu, związanym z tym specyficznym rodzajem mocy, jaki płynął w żyłach niektórych członków rodu D'Arienzo. Isidoro przetasował je powoli, nieznacznie przeciągając ruchy, jakby wciąż wahając się przed tym, jak rozłożyć karty, jakie zadać im pytania. A potem westchnął po raz kolejny.
Karty wylądowały na stole.


Wróżba go nie uspokoiła, Isidoro nie zmrużył oka przez resztę nocy, dotrzymując milczącego towarzystwa czytającemu Serafinowi, i tylko od czasu do czasu dając się wciągnąć w jakąś konwersację. James zastał ich obu rankiem wciąż siedzących na kanapie, Serafin powitał go burknięciem, że skończyła się herbata. James ze śmiechem obrócił burknięcie w żart, popatrzył na Isidoro z mieszaniną troski i niepokoju. Lekko podkrążone oczy i może nie nieobecne, ale niezbyt skupione spojrzenie, zdradzały przemęczenie astrologa. A przecież ten dzień się dopiero zaczynał, był ukoronowaniem całej ich pracy przez ostatni czas.
Uwagę odwróciło pukanie do drzwi. Po krótkim „Proszę!" w pokoju zjawiła się taca ze śniadaniem, które mężczyźni zjedli rozmawiając na niezobowiązujące tematy. James wypytywał o sposoby katalogowania papirusów, Serafin wiele mówił o tym, jak zajmować się tymi magicznymi, zawierającymi spisane zaklęcia gotowe do użycia, zaraz jednak stracił zainteresowanie tematem, gdy James spróbował wydobyć z niego wiedzę o tym, jak spisywano chociażby wydarzenia historyczne.
A potem śniadanie stało się jedynie wspomnieniem, Isidoro popatrzył na resztki rozgrzebanych naleśników, westchnął. I poszedł się przebrać.


Audytorium wydawało mu się nadmiernie wypełnione, zaś siedzący w nim ludzie – zbyt stłoczeni. Isidoro nie spodziewał się aż takich tłumów podczas swego wystąpienia. Było przecież w trakcie kolejnego dnia konferencji, na dodatek jeszcze z rana, astrolog przeczuwał, że większość naukowej braci postanowi zostać w pokojach w karczmach i zajazdach, odespać wieczorne, nieco luźniejsze i bardziej niezobowiązujące spotkania. Tak jednak nie było, a może raczej to sam Isidoro nie widział sytuacji obiektywnie.
Panujący w pomieszczeniu szmer wznosił się i opadał, niczym fala morskiego przyboju, co jakiś czas zalewając myśli Isidoro, rozpraszając je, nie pozwalając się mu skupić.
James pojawił się znikąd – przystanął przy katedrze, gdzie Isidoro już orbitował z niepokojem, popatrując na starodawny zegar tkwiący w rogu auli, nieubłaganie wyznaczający coraz szybciej zbliżający się moment jego wykładu. Ostatnie wskazówki, ostatnie poklepanie po plecach i ciepły uśmiech. James wskazał jeszcze astrologowi, gdzie obaj z Serafinem zajęli miejsca, polecił mówić właśnie w tę stronę. W stronę przyjaznych twarzy, należących do znanych osób, które podniosą na duchu i pomogą opanować nieco ten tworzący się na dnie brzucha supeł. Isidoro skinął nietęgo głową, trochę przekonany a trochę nie.
A potem prowadzący sesję gestem wskazał Jamesowi, by zajął już swoje miejsce i nie przeszkadzał prelegentowi. Zadzwonił dzwonkiem, stuknął kilka razy laską w wysłużoną podłogę, odchrząknął głośno, domagając się ciszy i uwagi. I zaczął przedstawiać prelegenta.
Isidoro zawsze czuł się trochę dziwnie i nie na miejscu, gdy ktoś, zamiast nazwać go po prostu „Isidoro", rozdrabniał się na całą jego tytulaturę. I nie dość, że wymieniał tę naukową, to jeszcze pokusił się o szlachecką, która przypadała astrologowi w udziale za sprawą jego urodzenia. Prawda, jedno z drugim się wiązało, bo przecież jego ród parał się astrologią od wieków, nie czyniąc z tego zajęcia żadnej tajemnicy, niemniej jednak Isidoro jakoś w głębi serca czuł, że to w jakiś sposób umniejsza jego rzeczywistą pracę. Myślenie, które nie pojawiło się w jego głowie, dopóki ktoś mu nie powiedział, dopóki nie sprawił, że astrolog zaczął widzieć w swoim pochodzeniu coś niestosownego.
Astrolog zacisnął dłonie na brzegach pulpitu, znalazł wzrokiem jasną czuprynę pana Hopecrafta i ciemną, wysoką sylwetkę Serafina. Umysł sam podpowiedział mu, co czarnoksiężnik miałby do powiedzenia na temat jakiegokolwiek wstydu z własnego pochodzenia, Isidoro poczuł się z tą wiedzą nieco lepiej.
Prowadzący przeszedł do podsumowania osiągnięć Isidoro i jego kariery naukowej. Była krótka, bo i Isidoro był raczej młody w środowisku, nie zdążył nawet zbyt wiele dokonać i daleko mu było do licznych zasług, mrowia odchowanych studentów i autorstwa licznych pokomplikowanych podręczników, jakimi mogli pochwalić się szacowni profesorowie. A jednak zaproszono go, by wygłosił poranny wykład, by otworzył sesję sympozjów i rozpoczął dzień matematyką i przeznaczeniem.
Gdzieś na końcu sali ktoś chrząknął, gdy prowadzący wspomniał o zdobyciu przez Isidoro tytułu doktora, zaś astrolog był zbyt zestresowany, by usłyszeć w tym chrząknięciu ową podejrzaną, wątpiącą nutę, zwiastującą mające nastąpić problemy. Przedstawianie dobiegło końca, Isidoro pozwolił sobie nabrać głębiej tchu, odetchnąć spokojniej. I zaczął swoje wystąpienie.
Jego wzrok od razu powędrował do pana Hopecrafta, od razu złowił to bezgłośne „Głośniej", w które ułożyły się jego usta, więc Isidoro złapał się mocniej katedry (jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc) i spróbował mówić głośniej. Takim głosem, jaki ćwiczył i jakiego się uczył. Dobiegającym z przepony, nie zaś wyciskanym z biednych strun głosowych, które ochrypłyby i odmówiły posłuszeństwa ledwie po paru minutach.
Wiadomo, początek prezentacji jest zawsze najbardziej stresujący – człowiek wciąż jeszcze nie wie, co go czeka i wciąż jeszcze nie osiadł w znajomej, wyćwiczonej rutynie, by móc czuć się pewnie. Co poniektórzy słuchacze wciąż się wiercili, jeszcze nikt nie okrzepł w ławce tak, by siedzieć spokojnie i może od czasu do czasu ziewać, jeśli jego głowa nie skupiała się na wykładzie i nie wynajdowała sobie pytań, które można byłoby zadać. Jednak początek prezentacji minął, jak na razie nie wydarzyło się nic katastrofalnego, zaś Isidoro przeszedł całkiem gładko i nie-aż-tak-wyboiście od nakreślenia problemu do przedstawienia, co do tej pory udało się wymyślić w środowisku.
I zapewne dalej wszystko by działało, pewnie udałoby mu się z powodzeniem dojechać do końca i przybić w końcu do portu, gdyby ktoś nie stwierdził, że jego potrzeba zadania pytania jest bardziej paląca, niż najpilniejsza potrzeba udania się na stronę.
Dłoń wystrzeliłą w górę, mężczyzna nawet nie poczekał na to, aż prowadzący przerwie Isidoro i udzieli mu głosu. Ba, nie zadał sobie nawet trudu przemyślenia, że prowadzący najpewniej by go uciszył, jako że zestresowany astrolog zażyczył sobie pytań na końcu. A może właśnie dlatego nie czekał – nie zamierzał dać się uciszyć i chciał postawić na swoim. Cóż, udało mu się.
— Dlaczego pomija pan w swoich rozważaniach prace Wentwortha Durchville'a?
Isidoro zająknął się, złapał katedry trochę inaczej, zupełnie tak, jakby podłoga auli była rozkołysanym pokładem okrętu, zaś on usiłował nie dać się zmyć gniewnej fali.
— Nie pomijam.
— Nie powiedział pan słowa o jego osiągnięciach.
— Jeszcze nie…
— Czy nie powinien pan od nich zacząć?
Oskarżycielski ton przebił się w wypowiedzi, Isidoro wydał z siebie jakiś nieokreślony dźwięk, który mógłby znaczyć wszystko. Prowadzący sesję nawet nie poruszył się na swoim krześle, wyglądając nieobecnym spojrzeniem za okno, skupiony chyba bardziej na skaczących po gałęziach ptakach, niż czymkolwiek innym. Astrolog złowił wzrokiem Serafina, jak odwraca się w stronę pytającego, a złote szpony unoszą się niebezpiecznie. Pan Hopecraft pochylił się w stronę księcia, zaczął w pośpiechu mówić jakieś słowa, coś tłumaczyć, jego odziane w rękawiczki dłonie usiłowały uspokoić gestem. Serafin prychnął, zmarszczył brwi, w końcu jego dłonie wylądowały z powrotem na pulpicie, a złota rękawica wybiła na nim poirytowany rytm.
— Na to już za późno — odpowiedział Isidoro.
Pan Hopecraft odwrócił się na swym siedzisku, zwrócił w stronę nieznanego jegomościa.
— Myślę, że najlepiej byłoby pozwolić panu D'Arienzo naturalnie dotrzeć do interesującego pana fragmentu i poczekać z pytaniami na koniec wykładu. Prawda? — Ostatnie słowo pan Hopecraft skierował po części ku mężczyźnie, po części do prowadzącego, który zamiast opiekować się sesją, powoli chyba odpływał w drzemkę. Ten poruszył się nieco na krześle, w końcu znów wrócił uwagą do rzeczywistości.
— Proszę kontynuować — powiedział w stronę Isidoro.
Astrolog odetchnął, nieznacznie rozluźnił zaciśnięte na pulpicie dłonie. Przymknął oczy, skupił się. I podjął swój wykład.
Zdawało się, że od tej pory czeka go tylko spokojna i gładka żegluga. Po początkowym sztormie i chaosie Isidoro odzyskał swój rytm, osiadł bezpieczniej wśród zdań i słów, które tyle razy już ćwiczył. Uciekał spojrzeniem głównie do pana Hopecrafta i Serafina, pamiętał jednak, by od czasu do czasu spojrzeć i w inne części widowni, przyciągnąć do siebie słuchaczy. Chyba szło mu całkiem nieźle, co poniektórzy kiwali mu głowami, wydawali się słuchać z zainteresowaniem, ktoś coś notował, znudzonych rozmów nie było.
Zdawało się.
— Dlaczego użył pan metody Tennesley'a, a nie de Avingtona?
Tym razem był to inny jegomość, siedzący w innej części auli, ale z równie pretensjonalnym głosem.
— Przecież przed chwilą…
— To wyjaśnienie nie jest zadowalającym.
Isidoro popatrzył na niego z troską.
— Przykro mi.
Mężczyzna aż się zapowietrzył.
— Jak pan…
Tym razem prowadzący postanowił jednak się włączyć. Trudno powiedzieć, czy przypomniał sobie o swych obowiązkach, czy też może pan Hopecraft spojrzał na niego znacząco – dość jednak powiedzieć, że prowadzący w końcuu wstał, stuknął laską w podłogę, poprosił o spokój i oddał głos Isidoro. Nieznajomy usiadł, burknął coś do siedzącego obok towarzysza, obaj obrzucili astrologa nieprzyjaznym spojrzeniem. Isidoro spróbował kontynuować, ale po płynności jego wypowiedzi zostało mniej niż wspomnienie.
Astrolog wydukał kolejne fragmenty, poplątał się nieco w wyjaśnieniu nowego konceptu, ledwo wyjechał z uargumentowania tezy. Zaciśnięte na katedrze dłonie zdawały się przemęczone i blade. Dopiero po paru minutach ponownego, usilnego wdrażania się we własny temat i materiał, Isidoro odzyskał na tyle spokoju ducha i opanowania, by całość znów przypominała wykład na konferencji, a nie smutne próby żaka starającego się wyłgać przed profesorem.
Kolejny ze słuchaczy próbował podnieść rękę. Isidoro nie zauważył subtelnego, złotego błyśnięcia – mężczyzna nagle kaszlnął, złapał się za brzuch, na twarzy odmalowała się lekka panika. A potem mężczyzna niezbyt cicho, ale za to bardzo szybko, czmychnął w stronę wyjścia z auli, depcząc po drodze stopy mijanym osobom.
Na szczęście jednak Isidoro ćwiczył już z panem Hopecraftem radzenie sobie z takimi problemami, więc biedak, któremu najwyraźniej zaszkodziło śniadanie, nie był dla niego aż takim problemem.
I choć prezentacja trwała długo, zaś sam Isidoro miał wrażenie, że mówił całą wieczność, to jednak wreszcie jego tortura dobiegła końca. Ostatnie podsumowanie zostało przedstawione słuchaczom, Isidoro podziękował za uwagę, rozległy się brawa. Astrolog odważył się nawet uśmiechnąć nieśmiało, nim uświadomił sobie, co nastąpi po owych brawach.
— A teraz – zapraszam do pytań — powiedział prowadzący, zaś sala rozkwitła lasem uniesionych dłoni.
Dla Isidoro wyglądały bardziej jak włócznie szykującego się do ataku oddziału wojska, zaś generał był z niego żaden. Gdzieś tam zaświtała mu myśl, że może mógłby poprosić, by pytania zadano w trakcie przerwy, a następnie taktycznie ulotnić się z całej konferencji, jednak nim zdążył choć głębiej zastanowić się nad tym, jak wcielić taki plan w życie, w jego stronę poleciał już pierwszy pocisk.
Okazał się niegroźny, wypuszczony przez zupełnie zwyczajnego słuchacza, który zainteresował się tematem. Isidoro odetchnął, wytłumaczył, niepewnie spojrzał na mężczyznę, nie potrafiąc wyczytać z jego twarzy, czy wyjaśnienie cokolwiek dało, czy też nie. A potem poleciało kolejne pytanie i w tym momencie Isidoro przekrzywił głowę w zdziwieniu, nie do końca rozumiejąc.
— Ale to pytanie nie dotyczy mojego wykładu — powiedział z rozbrajającą szczerością.
Pytający obdarzył go jadowitym uśmiechem.
— Ale dotyczy pańskiego doktoratu. Skoro napisał go pan sam, to pytanie nie powinno nastręczać problemów. Prawda?
Pan Hopecraft już wstawał, by opanować sytuację i zręcznym słowem przywołać nieznajomego do porządku, ale tym razem to Serafin go powstrzymał. Powiedział kilka słów, nachyliwszy się w stronę historyka, do Isidoro dotarł tylko tembr jego głosu. A potem książę skrzyżował ramiona na piersi. I czekał.
— Tak, oczywiście. Będę potrzebował… — rozejrzał się wokół — …kawałka kredy i tablicy.
To powiedziawszy astrolog zgarnął jakiś zmaltretowany życiem ogryzek kredy, podszedł do równie wysłużonej tablicy, na której wciąż dało się dostrzec nakładające się ślady z poprzednich wykładów, i zaczął przedstawiać koncepty, do których doprowadziły go jego własne rozważania i obliczenia, które spisał własną ręką i złożył – co prawda rękami Mattii – ale pod każdą ze stron mógł śmiało podpisać się własnym nazwiskiem.
Isidoro umknęło to, jak brwi pytającego się ściągnęły, zaś on sam kompletnie nie wyglądał na usatysfakcjonowanego. Chrząknął coś pod nosem, zabębnił palcami po pulpicie. Zadał jeszcze jakieś pytanie, ale i na nie Isidoro bez problemu odpowiedział. Mężczyzna rzucił spojrzeniem w stronę jakiegoś siedzącego dalej jegomościa i to teraz ten przeszedł do ataku – podniósł rękę, zadał pytanie tak specyficzne, że Isidoro sam się zdziwił, że ktoś postanowił spojrzeć na problem od tak ciekawej strony. Powiedział to nowemu pytającemu, ten jednak skrzywił się na ten komplement, co astrolog zinterpretował jako jakiś rodzaj nadmiernej skromności.
Odezwał się kolejny ze słuchaczy, seria pytań gwałtownie skręciła w stronę niemożliwie abstrakcyjnej matematyki, zaś Isidoro nie zwrócił nawet uwagi na to, że przytłaczająca część sali rozumie z jego kolejnych wypowiedzi ledwie trochę ponad spójniki. Astrolog jakimś cudem dobrze się bawił. Wcześniej wydawało mu się, że skoro nieprzychylne mu osoby na widowni zabiorą się na poważnie za zadawanie mu pytań, on sam ugnie się w końcu pod ich naporem, zaś trzymana w głowie wiedza poplącze się i rozsypie. I gdy będzie próbował do niej sięgnąć, jedyne co osiągnie, to zrobienie z siebie kompletnego pośmiewiska. Tak się jednak nie stało, astrolog gładko przechodził dalej i pozwalał się zaciągnąć w coraz trudniejsze fragmenty swojej własnej pracy. Serafin siedział w bezruchu na swym miejscu, z lekkim znudzeniem lustrował swoje złote szpony, jakby przebieg całego wydarzenia był mu od dawna dobrze znany.
W końcu prowadzący znów się przebudził – widać narastający w sali harmider zdał się wystarczający, by uniemożliwić mu drzemkę – i postanowił choć spróbować trzymać się ustalonego harmonogramu. Gdy kolejna osoba próbowała zadać pytanie, zastukał głośno laską w wysłużone drewno podłogi.
— Tutaj musimy przerwać — zakomunikował, podnosząc się ze swego siedziska i unosząc dłoń. — Czas nagli, więc proszę, aby osoby, które mają jeszcze pytania, zachowały je na jedną z przerw. A teraz przejdziemy do kolejnego wykładu. — Mężczyzna odwrócił się do Isidoro. — Podziękujmy ostatni raz prelegentowi za jego interesującą wypowiedź.
Na sali znów rozległy się brawa, Isidoro popatrzył na widownię nieco zdziwionym spojrzeniem. Teraz to już naprawdę był koniec.


Powóz turlał się leniwie drogą, zaś Isidoro nie opuszczał pogodny, niemalże jowialny (jak na niego) nastrój. Całość konferencji zaliczał do udanej – dotarł na wszystkie wykłady i seminaria, które go interesowały, zaś skoro już na nich był, to okazały się również zupełnie w porządku. Wiadomo, nie ma nic gorszego, niż pójść na wykład o interesującym tytule tylko po to, by okazało się, że jest on kompletnie o czym innym, bądź że prowadzącego po prostu nie da się słuchać. Zaś co do samej jego prezentacji – Isidoro czuł, że poszło mu zupełnie dobrze, a kiedy miał wszystko z głowy, naprawdę wielki ciężar zniknął z jego barków.
— Dobrze, że nie było aż tyle osób, które próbowałyby przerwać sam wykład — wtrącił pan Hopecraft, gdy leniwie rozmawiali o tym, jak Isidoro poszło z jego prezentacją. — Nie wątpię w możliwości pana D'Arienzo, ale gdy zbyt wiele osób przerywa wypowiedź, niejeden wprawny mówca by się zgubił.
— Och, było ich całkiem dużo — wymruczał Serafin, leniwie wyglądając przez okno, może od czasu do czasu zerkając na swych towarzyszy podróży.
— Ledwie dwie osoby.
— Osiem — poprawił go książę, uśmiech – taki nie zwiastujący niczego dobrego – pojawił się na jego ustach.
— Jak to – osiem? — pan Hopecraft spytał ostrożnie.
— Zwyczajnie. Osiem próbowało, ale tylko dwie przepuściłem.
Isidoro splótł dłonie, włączył się do rozmowy.
— Ale nie zrobiłeś im krzywdy? Tym pozostałym szcześciu?
— Ależ nie — uśmiech Serafina tylko się poszerzył, nabrał jakichś niebezpiecznych tonów. — Drobna klątwa to nie krzywda.
Pan Hopecraft westchnął ciężko.

1 komentarz:

  1. Mocniutko dziękujemy z Jamesem za wątek, przyjemnie się go pisało!

    OdpowiedzUsuń