poniedziałek, 11 lipca 2022

Od Isidoro cd. Tadeusza

Isidoro słuchał słów obu mężczyzn, a jego umysł krok po kroku przytomniał, stygł z emocji, których wezbrana fala zalała astrologa wbrew jego woli. Przywykł do tego, by wszelkie wypadki obserwować z boku, niespecjalnie biorąc w nich udział i jedynie słowem i poradą sprawiać, że potoczą się jakimś lepszym torem. Takie podejście było dla niego wygodne, bo nie stresujące – nie narażało go, nie zmuszało do tego, by musiał sobie z czymś radzić lub podejmować szybkie decyzje. On miał czas, mógł się nad wszystkim zastanowić, nie musiał wiele robić własnymi rękami. Teraz zaś było inaczej; stanął w środku zawieruchy i co najgorsze – przygodę zaczynał od błędu i niepewności. Jego pozycja nie miała nic wspólnego z najlepszą możliwa, do jakiej zawsze dążył, wszystko było nowe, inne i nieznane.
Isidoro westchnął.
Musiał sobie jakoś poradzić, chociażby dlatego, że nie miał innej opcji.
Umysł, choć wyczerpany już dniami turnieju (wydawało mu się, że cały turniej szachowy wydarzył się w jakimś innym życiu – a przecież ledwie parę godzin temu wszystko było normalnie), zerwał się do ostatniego podbiegu, próbując zebrać razem fakty, wysnuć z nich jakieś wnioski, wyznaczyć dalszą ścieżkę. Gdzie prowadziły go gwiazdy? Co dokładnie mówiła jego wróżba? Co przeoczył?
Znów wrócił myślami do tego, co widział w kartach, na nowo obracał w głowie wszystkie wrażenia i uczucia, które towarzyszyły mu wcześniej, gdy wykładał tarota na stół, jeszcze w ich pokoju. Słowa wracały do niego, on zaś doszukiwał się między nimi nowych znaczeń, które wcześniej mu umknęły. Coś musiało w nich być, jakieś powiązanie które przeoczył. Coś musiał wziąć zbyt dosłownie, gdzieś nie zobaczył drugiego dna. Przecież wróżby się nie myliły, tylko astrolog mógł to zrobić.
Isidoro dźwignął się na leżance, w końcu opuścił nogi na podłogę, usiadł prosto. Splótł dłonie, jednym uchem słuchając dobiegających go słów, ale tak naprawdę bardziej koncentrując się na własnych przemyśleniach. Jakiś zabłąkany frędzel, prujący się z rękawa, znalazł swoje miejsce między palcami Isidoro, mężczyzna bezwiednie zaczął obracać nitkę między opuszkami.
Żałował, tak bardzo żałował, że nie ma przy sobie żadnych ze swych utensyliów wróżbiarskich. Mógłby wtedy ponownie użyć kart, może zadać lepiej sformułowane, bardziej precyzyjne pytania. Sprawić, by przeznaczenie przemówiło do niego jeszcze raz i tym razem słuchać uważniej, z większą celowością. Ale ta droga była dla niego zamknięta, do dyspozycji miał tylko swoje wspomnienia i umysł.
Oraz inteligencję i wiedzę Tadeusza.
Słowa pozostałych przepływały wokół niego, Isidoro nie skupiał się na reszcie „towarzyszy niedoli", nie zarejestrował ani jakiejś kobiety, gdzieś dalej, mówiącej szybko podniesionym głosem, ani jakiegoś starszego jegomościa, burczącego coś głośno, z pretensją. Umysł skupił się już tylko na zadaniu, popielate brwi ściągnęły w wyrazie zamyślenia, wzrok utkwił w symetrycznym wzorze na dywanie, skubiąca nitkę dłoń znieruchomiała. A potem Isidoro uniósł brwi, zaś oczy – znów błyszczące, przytomne i żywe – zwróciły się na Tadeusza.
— Tadeuszu, już wiem — zaczął z nagłym przejęciem, nie przejmując się tym, że wchodzi komuś w słowo. — Przypomniało mi się, że…
Tadeusz przerwał mu, stuknąwszy laską o podłogę – krótko, ostro, gniewnie. Łypnął spod oka.
— Pamiętasz, co ci mówiłem drugiego dnia, wieczorem? Kiedy siedzieliśmy w pokoju po turnieju?
Isidoro, wytrącony nieco ze swego rytmu, szybko sięgnął pamięcią ku tamtemu momentowi. Ledwie parę dni temu, a wydawał się równie odległy w czasie, co wyjazd astrologa z domu by udać się na studia. Siedzieli wtedy z Tadeuszem nad kolejną partią treningową, Isidoro zaś słuchał wykładu na temat nie samej taktyki szachowej, ale tego, co wokół, co było dodatkowe. Były rektor, widząc skupienie malujące się na twarzy Isidoro, jego zmarszczone brwi i słysząc to zamyślone „hm" wydobywające się co jakiś czas z jego gardła, zwrócił mu uwagę, by nie dawał swemu przeciwnikowi przewagi, odkrywając swoje myśli i to, na czym się obecnie skupia.
Nie dzielić się informacjami z przeciwnikiem.
— Tak, pamię…
— Żebyś nie był ciężarem dla innych — dokończył za niego Tadeusz chłodno, spojrzenie żabich oczu wbiło się w postać Isidoro. Znacząco. Choć dla kogoś nie przyzwyczajonego dla płaziej fizjonomii, było to spojrzenie takie, jak każde inne. Siedzący obok pan Rosewood rzucił w stronę Isidoro spojrzenie, które można było zinterpretować jako nieco współczujące. Tymczasem zaś Tadeusz wrócił uwagą do drugiego mężczyzny, kontynuował przerwaną wypowiedź:
— Tak, muszę zobaczyć to ciało, co do tego nie mam wątpliwości.
— Posłali już po koronera…
— Nie ufam jakiemuś gołowąsowi z pośledniej mieściny — Tadeusz skrzywił się. — Nie w takim przypadku.
Czarnoksiężnik znów zwrócił się do Isidoro.
— Zostaniesz tu i poczekasz, nie będziesz ciężarem dla innych — zawyrokował, a Isidoro pokiwał głową. — Wrócę i wtedy porozmawiamy.
Tadeusz zeskoczył w końcu z siedziska, rozprostował kręgosłup.
— Dobrze, chodźmy w takim razie złożyć wizytę naszemu… denatowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz