czwartek, 7 lipca 2022

Od Serafina cd. Sophie

Serafin od dłuższego czasu zastanawiał się co tu tak właściwie robi. Owszem, pamiętał doskonale (póki co), że znalazł się tu z własnej nieprzymuszonej (teoretycznie) woli. Owszem, miał w tym swój interes (poniekąd) i nawet ciekawy był tego jak zwykłe, niemagiczne sztuczki mogą mu pomóc w rozwiązaniu problemów z Magistrem (wątpił by mogły), ale nic nie tłumaczyło arcynudnej formy w jakiej wykład był prowadzony.
― Hej. ― Szturchnął go rudy chłopak w okrągłych okularach, którego miał za plecami, rząd wyżej. Wyciągnął w jego stronę pieczołowicie zakręcony słoik w którym pływało…
― Dzięki ― szepnęła Sophie, szybko przejmując przedmiot, nim Serafin zdołał chociaż kiwnąć szponem. Książę westchnął umęczony, zapadł się nieco głębiej w krzesło, podparł głowę na pięści, palcami wolnej dłoni zaczął wystukiwać rytm na udzie.
― Jak pływające w słoiku gałki oczne mają rozwiązać mój problem? ― mruknął, spoglądając kątem oka na Sophie. Przyglądała się preparatowi ze szczerym zainteresowaniem.
― Samym gałkom może być ciężko ― przechyliła nieznacznie słoik w lewo ― ale coś mi mówi, że jeśli posłuchasz wykładu profesora jeszcze przez jakiś czas, to podsunie ci to jakiś pomysł.
Serafin prychnął, Sophie się tym nie przejęła, a siedzący po ich prawej chłopak z ogromnym notesem syknął upominająco, przyłożył palec do ust.


― Widzicie państwo, płeć takiego krokodyla zależy od temperatury w jakiej przebywają jaja. Samce wykluwają się tylko w ściśle określonym przedziale, zatem znaczna większość znanej nam populacji to samice…
― Magister już dawno zostawił za sobą etap jajka, nie wiem czy zauważyłaś ― zagadnął alchemiczkę złudnie uprzejmym tonem.
Sophie odpowiedziała mu doskonale opanowanym uśmiechem, zupełnie jakby ostatnie pół godziny spędziła na aktywnym słuchaniu profesora, a nie na czczej dyskusji dotyczącej bezsensowności tego przedsięwzięcia.
― Zauważyłam. Ale gdybyś słuchał, to wiedziałbyś także, że dorosłe osobniki połykają kamienie, by ułatwić rozdrabnianie pokarmu i zapewnić sobie odpowiedni balast.
― Pasjonujące.
― A jeśli Magister połknął artefakt w podobnym celu?
― Magister połknął artefakt, bo jest złośliwym gadem.
Za ich plecami skrzypnęło krzesło, rudy znowu się nachylił.
― Jak chcecie rozmawiać, to może wyjdźcie i nie przeszkadzajcie innym? ― zasugerował cierpko.
― Wybacz. ― Sophie uśmiechnęła się kojąco, nachyliła w stronę Serafina. ― To teoria warta zbadania. ― Jej głos był ledwie słyszalny, zlewał się z monotonnym monologiem profesora.
Od prawej strony przypłynął do nich kolejny słoik. Tym razem wypełniony żółtawą, mętną cieczą i krzywymi, nierównymi zębami. Serafin obrócił szkło w dłoniach, przyjrzał się zawartości pod światło.
― W sumie nigdy nie zauważyłem, żeby zjadał kamienie. Ani cokolwiek, co nie jest żywe, nie ma kośćca i nie zawiera mięsa. ― Podał słoik Sophie. Przyjęła go z wyraźnym zadowoleniem.
― Widzisz? Niemagiczne sztuczki, ale jednak działają ― szepnęła.
Ktoś poklepał go po ramieniu, Serafin obejrzał się leniwie. Znowu rudy.
― Możesz przestać gadać? ― spytał wprost.
― Nie.
― To może wyjdziesz?
― Miałeś kiedyś racicę zamiast dłoni?
― Co?
Serafin uśmiechnął się całkiem miło, Sophie pociągnęła go za rękaw, odciągając od rudego. Spojrzał na nią z rozbawieniem, częściowo tylko rozczarowany jej szybką interwencją.
― Jestem niewinny ― zełgał niefrasobliwie.
― Pewnie ― wcisnęła mu słoik z powrotem ― a ja jestem wróżką zębuszką.
― Fascynujące.
― Serafinie, czy mogę liczyć na to, że zachowasz się przyzwoicie?
― Już milknę ― zapewnił ją z humorem.
Słoik uniósł się w powietrzu i przeleciał kawałek dalej, do osób spragnionych widoku pływających zębów.


Słońce stanęło w zenicie, kiedy w końcu wyszli z budynku. Serafin przesłonił oczy dłonią, spojrzał w niebo. Było niemalże całkiem czyste, z pojedynczymi, poszarpanymi chmurami w kolorze śniegu.
― Nie piliśmy dziś rano kawy ― zauważył mrukliwie.
― To fakt. ― Sophie powoli zeszła po schodkach, stanęła w alejce. ― Czyżbyś miał ochotę?
― Pilną potrzebę. Wykład tego twojego profesora zadziałał lepiej niż klątwa sfinksa.
― Oj nie przesadzaj, wcale nie było tak źle. ― Wskazała mu kierunek ręką, ruszyła żwawo przed siebie. ― Przynajmniej mamy parę wskazówek i tropów.
Zanurzyli się pomiędzy kwitnące krzewy i karłowate drzewka, powietrze nabrało słodkiej woni. W tej alejce nie było aż tyle osób; minął ich zaspany student z wielkim tomiszczem pod pachą, minął jakiś profesor mamroczący pod nosem klątwy pod adresem podopiecznych, ale to byłoby na tyle. Poza tym ― spokój i cisza przeplatana szumem drzew.
Serafin splótł ręce za plecami, rozejrzał się po ogrodzie.
― Tylko z góry informuję, że ja płacę.
Sophie obejrzała się na niego, uniosła brwi.
― To mnie zaskoczyłeś.
― Myślałaś, że będę ci tylko systematycznie uszczuplać zapasy? ― Uśmiechnął się. ― Niedoczekanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz