niedziela, 10 lipca 2022

Od Mefistofelesa cd. Nikity


— Mefistofelesie! — pochwyciła go swym krzykiem w locie, gdy odbijał się już od ziemi, nie biorąc wcześniej rozpędu; nie musiał.
Zahamował gwałtownie, potykając się o swoją lewą stopę, a równowagę odzyskując dzięki prędkiej, ale odrobinę chaotycznej przemianie w czarną mgłę. 
— Mefistofelesie! — powtórzyła jego imię, gdy strzepywał z siebie resztki gęstego, klejącego się do materiałów ubrań dymu.
— Tak, sądzę, że właśnie takie imię posiadam. — Uśmiechnął się ku niej z zaciśniętymi ustami. Zmarszczki pod oczami zwinęły się jeszcze bardziej. Zasłoniły delikatne, miękkie spojrzenie, za którym umiejętnie maskował wzrok krwiożerczej bestii, z którym przyszło mu żyć kilkaset lat. — Coś się dzieje, Fiono?
— Powiedzmy, że odrobinę martwię się o… — tu zmarszczyła swe czoło, poruszyła uszami, poszukując odpowiedniego określenia — naszego nowego gildyjnego kolegę.
— Ach. — Podniósł brew, pochylił się ku elfce.
— Wiesz, Mefistofelesie, głupi żarcik. Chrzest bojowy na dobry początek.
Wampir westchnął, przeczuwając, że powierzoną mu na ten wieczór przesyłkę dostarczy dopiero dnia kolejnego.
— Zamieniam się w słuch.

Ich nowy gildyjny kolega spadł z gniadoszki, nim Mefistofeles zdążył do niego dolecieć. A leciał wyjątkowo szybko, zgrabnie omijając każdą gałąź, każde nocne zwierze. Może z przeczuciem, że czeka go składanie złamania otwartego, powiedzmy, lewej ręki w warunkach całkowicie terenowych, wśród polnego maku, śpiących chabrów i gęsto porastających te ziemie bylic. Nie wspominając nawet o pokrzywach. Nie wspominając również o koniu, którego powinien i przy takim nieszczęściu złapać, wiedząc, że spłoszone zwierzę przebije się przez zasłonę z ziół i leśnych korzeni, że spanikuje, że prawdopodobnie wyrwie się z jego rąk, porwie wodze i ucieknie w las. Nieszczęście za nieszczęściem, porażka za porażką.
Żadną z tych rzeczy nie musiał się jednak zajmować, wszelakie zmartwienia i złe przeczucia należało schować do kieszeni lub uwieszonej u boku torby. Koń został uwiązany, a jego jeździec okazał się dotrzeć na upatrzone przez siebie miejsce w zupełnie jednym, nigdzie nieprzerwanym kawałku.
Wampir pociągnął mocniej nosem, poszukując szkarłatu, metalu, soczystej juchy. Tak na wszelki wypadek. Nic z tego. Bardzo dobrze. Obyło się bez jakichkolwiek zadrapań. 
Czarny, bezgraniczny kształt wyskoczył gwałtem w powietrze, przemknął się pomiędzy drzewami. Poleciał za jeźdźcem. Może z ciekawości, może w obawie, a może w kolejnym przeczuciu, którego tym razem nie chciał grzebać pod zebranymi przez siebie roślinami upchanymi w skórzanej torbie.
Stanął z założonymi rękoma za plecami, wyprostowany, tak jak wyprostowanym być należało, gdy gotowym się było w każdej chwili do skoku. Skórzany, wygodny płaszcz ciężko okalał postać, pozwalając jej zlać się z cieniem, który ramionami swymi otoczył ją czule i dokładnie. Świadek obserwował uważnie, nie mrugał, potrzeby takiej nie odczuwając. Doskonały w północnych mrokach wzrok podążał za cudzą sylwetką. Ta krzątała się w lewo i w prawo, poszła tu, poszła tam, by zaraz znaleźć się kilka metrów dalej, zerknąć przez leżący w nieprzypadkowej pozycji kamień, zlustrować pnący się ku gwiazdom obelisk. Mefistofeles musiał przyznać, że znajdowali się w okolicy niezwykle eleganckich grobowców, na pewno chowających pod ziemią jeszcze bardziej eleganckie kości.
I tylko księżyc odbijał się lustrem w nieludzkich źrenicach, zdradzając potwora kryjącego się pod cieniem drzew, skrzętnie uciekającego przed cudzym, uważniejszym nocami spojrzeniem. I tylko skrzypiące gałęzie, nagle poruszone za pomocą nagłego zrywu wiatru, przepuściwszy księżycową łunę przez wyrwy w gęstym dachu liści, mogły wcześniej upatrzoną przez niego pozycję ujawnić. I tylko niesiona przez powietrze woń przyprawiających o ból głowy ziół oznajmiała, że potwór cały czas obserwuje.
Mefistofeles zacisnął pazury na własnych nadgarstkach, gdy Archibald, dopiero co dosiadłszy się do niego i zająwszy wygodną pozycję na wampirzym ramieniu, zaczął skubać go swym dziobem tuż za lekko zaostrzonym uchem.



[ wybacz, że tak długo do ciebie lecieliśmy ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz