niedziela, 24 lipca 2022

Od Inanny cd. Isidoro

Inanna skrzywiła się nieznacznie, gdy śniadymi paluszkami przesunęła po jelitowych progach mandory, poluźnione od ogarniającej miasto wilgoci struny wprawiając w ruch. Z pudła wydostał się zgrzyt, nieprzyjemna mozaika rozbijających się dźwięków, ostro wwiercająca się w uszy towarzyszącej bardce dwójki. Zachichotała cichutko, kierując spojrzenie złotych, iskrzących się w słońcu niczym bursztyny tęczówek w stronę Isidoro oraz Rosario. Zmełła przeprosiny. Nikt od rana brzydkiego skomlenia słuchać nie chce, pomyślała, sięgając prawą dłonią do wytartych, stożkowych kluczy. A już na pewno nie w drodze do miejscowych lochów.
— Nie zawżdy wszystko zagra, tak jak trzeba — przyznała, całą swoją uwagę skupiając na strojeniu instrumentu. Podeszwa skórzanego sandała ugrzęzła pod wyszczerbionym kamieniem, wygięła się niebezpiecznie, pchając nieświadomą nadchodzącej tragedii Inannę wprost w objęcia twardego, prześmierdłego bruku. W porę zdołała jednak odzyskać równowagę, nie pozwalając sobie na popisowy, pierwszej klasy upadek.
Słońce grzało wczesnoletnim gorącem, strumieniami ukropu walcząc z zimnem ceglanych ścian kamienic, głównych dróg wyłożonych, wytartymi przez buty i drewniane koła wozów, otoczakami. Portowy dzwon rozbrzmiał przy nadbrzeżu, na drugim końcu Taewen, przygotowując szyprów i niewielkie ich załogi do wypłynięcia na niepewne, znużone tajemniczą klątwą, wody Ifeltu, śmiałków, wciąż nierezygnujących z pracy na wodzie, wpychając wprost w chciwe szpony niewiadomego. Nad głowami bardki, astrologa i kapitan przefrunęło kilka czajek, wysokimi dźwiękami swego śpiewu gładko wsuwających się w roztaczający się na ulicach zgiełk.
— No, dobrze. Jesteśmy.
Rivanni wstrzymała pochód w cieniu miejskiego barbakanu, odwracając spojrzenie w stronę swoich towarzyszy. Przez smukłą twarz pani kapitan przemknął cień zuchwałego uśmiechu. Oczka Inanny błysnęły w podziwie, spod śniadych paluszków wyrwały się wreszcie płynne akordy, poznanej jeszcze w Balawacie, piosnki. Śmiałość Rosario nie miała sobie równych.
— Pozwólcie, że zajmę się strażnikami. Z takimi użerałam się nie raz i nie dwa. Doskonale wiem, jakim językiem operują. — Złapała za uwieszony przy grubym pasie miech i potrząsnęła delikatnie jego zawartością, wsłuchując się w dźwięk obijających się o siebie, złotych monet.
Ciasny korytarz śmierdział gównem i szczynami. Rozpalone ognie łuczyw oświetlały co to czarniawsze zakamarki, opajęczone oraz pełne szczurzych bobków kąty, kostropate, wytarte przez czas i obijające się o kamień stalowe naramienniki, ściany. Ciężkie kroki obłożonego dudniącą zbroją strażnika roznosiły się echem po mijanych celach, wszystkich nożowników, rzezimieszków i innych zbójów ostrzegając przed groźnym wzrokiem kroczącego korytarzem cerbera.
Inanna podskoczyła w miejscu, zrobiła krok w bok i wtuliła instrument w pierś, słysząc piski prowadzących się cieniami szczurów. Nie sądziła, że ostatnie lata nieustających podróży zdołają tak szybko odzwyczaić ją od realiów przykrego, ulicznego żywota, jego pozbawionych wygody warunków.
— Tutaj — odparł strażnik, zatrzymując się przy kratach i wskazując grubym paluchem na siedzącego pod lufcikiem mężczyznę. — Wasz jegomość. Nie podchodzić za blisko, ten może nie gryzie, ale reszta owszem. Gryzą, warczą, mielą paszczękami. A, no i bez wrzasków, bez pisków mi tutaj. Cichosza, z kulturą, bo jak się kto dowie, żem was wpuścił, to i mi, i wam biada. Zrozumiano?
Rosario kiwnęła energicznie głową, obdarowała żołnierza łagodnym uśmiechem. Złote oko pani kapitan błysnęło w świetle polana.
— Zrozumiano.
— Dobrze, dobrze. To was z tym tutaj zostawiam.
Mężczyzna odchrząknął, splunął pod rdzewiejące kraty i zniknął w cieniach korytarza, odprowadzany wzrokiem dwójki gildyjczyków.
Rivanni nie czekała. Mimo ostrzeżeń strażnika zrobiła krok w przód, mierząc spojrzeniem sylwetę handlarza. Nie miała bladego pojęcia jakim sposobem towarzysząca mu reszta zbrodniarzy, nie zerwała jeszcze z niego tego śmiesznie kolorowego surduta, oplatającej szyję kryzy.
— Hej, nie jest tu tak źle. Widywałam gorsze kazamaty. I w gorszych siedziałam — odparła Rosario, rozglądając się po pomieszczeniu, próbując nawiązać jakąkolwiek rozmowę. Wskazała ręką na nieduży otwór w ścianie, wpuszczający do celi marne ilości naturalnego światła. — Chociaż zupełnej ciemnicy tu nie macie.
Nieznajomy wydał z siebie pomruk niezadowolenia, poprawił się na drewnianej ławie, łapiąc lewą dłonią za wystający z kapelusza pęk bażancich piór.
Dostrzegając brak jakiegokolwiek zainteresowania ze strony kolorowego jegomościa, Inanna zbliżyła się do Rosario i odchrząknęła donośnie, chcąc zwrócić na siebie uwagę starego znajomego. Nie zdążyła wydać z siebie ani jednego słowa. Handlarz stał przy kratach, chwytając z całej siły za ich zimne, metalowe pręty – tak, że aż knykcie bladły.
— Wy bachory przebrzydłe, usmarkańce przeklęte. Syfu narobiliście, od konsekwencji uciekliście. Teraz ja tu siedzę, w tej śmierdzącej klitce, bo wam się bohaterów zachciało zgrywać. Bestie ratują, szczują bazyliszki na ludzi. I jeszcze śmiecie się tu pokazywać, do mnie słowa kierować? Niech no się tylko do was dobiorę, ze skóry poobdzieram, za nahaj złapię!
Inanna ściągnęła ciemne brewki, a przez jej złote spojrzenie przemknął cień złości. Tupnęła nogą, zaciskając dłonie w pięści.
— Hola, hola! Pan się uspokoi! Się zachciało ze stworów maskotki robić, wystawiać jak na gablotce, to się ma. Jak to w moich stronach mówią, karma, mój drogi, karma. Więc proszę się uspokoić, za kraty tak nie łapać, bo jeszcze palce sobie połamiesz. My tu tylko kilka pytań zadać. Odpowiesz i już nas nie ma.
— Jeszcze myślą, że co ze mnie wyciągną, szczenięta cholerne.
Rosario westchnęła i pokręciła głową, obserwując bojowo nastawioną bardkę, ciętego jak osa mężczyznę. Dopiero po chwili, znudzona ichniejszymi przepychankami, przewróciła spojrzenie w stronę Isidoro.
— A myślałam, że obędzie się bez krzyków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz