Misja nie trwała zbyt długo — pozwoliła jednak Kukume rozruszać nieco kości, przypomnieć skórze o blasku słońca i muśnięciach wiatru, które na trakcie były zupełnie odmienne od tych, których można było doświadczyć we wszystkich okolicznościach. Podróż, nawet jeśli krótka, pozwalała jej odpocząć, wziąć głęboki wdech. Nie podlegać bezruchowi, którego perspektywa wciąż ją przerażała, od której uciekała, pokonując kolejne dystanse, raźno chłonąć świat.
Wprawdzie odkąd była w gildii, jej poczucie stagnacji uległo pewnym
zmianom; zaczęła postrzegać ją nie tylko jako widmo bezruchu fizycznego,
ale bardziej mentalnego. Kiedy przebywała w Tirie razem z tyloma
osobami, z których przyjaciółmi mogła nazywać więcej osób, niż mogłaby
się kiedykolwiek spodziewać — właśnie wtedy czuła, że nawet jeśli
przebywa w kuchni, dzięki rozmowom rozwija się i poznaje nowe
perspektywy.
Wreszcie — było to miłe. Po prostu. Podobnie miłe było to, że skoro
misję, mogła pozwolić sobie na przerwę. Pączek, pulchny i ciepły,
wypełniony owocowym, nieco kwaśnym nadzieniem początku lata, szybko stał
się tylko przyjemnym wspomnieniem. Zastanawiała się, czy nie zabrać
kilku dla Sophie, szybko jednak doszła do wniosku, że zanim przysmaki
dotarłyby do alchemiczki, ciasto zdążyłoby stwardnieć, a skoro miały być
dodatkiem do jej wybornej kawy, Kukume zawsze dokładała wszelkich
starań, by słodkości były pierwszorzędne. To było jednak coraz
trudniejsze, skoro poznawała tyle nowych smaków; w pamięci wciąż było
żywe Vallmory, pączki z dżemem cytrynowym i buraczana kawa. Kobieta
uśmiechnęła się delikatnie, palce powędrowały odruchowo w stronę szyi,
na której kołysał się rzemyk z zawieszoną na nim błyskawicą w żywicy;
sama obecność przypomniała jej, że ma gdzie i do kogo wracać.
— Pani przejazdem? — kupiec zagrzał dłonie, uśmiechnął się chytrze,
zapewne licząc, że ugra coś na podróżniczce, która zapewne tylko chciała
kupić coś szybko, niekoniecznie tanio. — Tylko w naszym mieście robione
są podobne bransoletki. To czapla Axu, przynosi szczęście tym, którzy
noszą ją na nadgarstku.
— Ach, tak? — lekkim ruchem musnęła drewniany paciorek. Owszem, całkiem
ładny, wykonany wprawną ręką, była jednak niemal całkowicie pewna, że
już to kiedyś widziała; właściwie to dwa dni temu, w sąsiednim mieście. Z
tą różnicą, że wtedy był tu żuraw.
Mężczyzna jednak nie zraził się lekko uniesionymi brwiami, zaczął
opowiadać legendę o dziewczynie, która dowiedziała się, że jej bracia
zostali porwani i oddała swoje ludzkie ciało, by w zamian móc stać się
ptakiem, który mógł przemierzyć cały świat i odnaleźć swoich bliskich.
— Każdy z nas czegoś szuka, prawda? — kupiec uśmiechnął się, Kukume zaś
nie mogła powstrzymać myśli, że w jego przypadku chodzi o naiwnych
klientów. — Widzi pani… a, to taka gadanina starucha, ale ojcu mojemu
kiedyś zginęła obrączka. I szukał jej cały dzień, aż w końcu zobaczył,
jak czapla drobi dziobem w ziemi, a to daleko od rzeki było. A jak go
zobaczyła, to tak mądrze popatrzyła, i poleciała. I gdzie była, to
znalazł obrączkę, i tak też ja ich pamięć chciałem uhonorować. Te ptaki
sobie szczególnie ukochał Asaim…
Kobieta była absolutnie przekonana, że nigdy dotąd nie słyszała, by bóg
miał podobne upodobania gatunkowe, a zdążyła dowiedzieć się całkiem
sporo o iferyjskiej religii. Krótko później zaś doszła do wniosku, że
kupiec w równym stopniu ukochał pieniądze: za prostą ozdobę zażądał
równowartości całkiem porządnej biżuterii, nie potrzebowała zbyt dużo
czasu, by zniechęcić się i odejść, by pooglądać inne części miasta.
Ulice były szerokie i jasne; miasto, choć stare i dość spore, tylko
czasami groziło połknięciem przechodnia w wąskie zaułki. Tam jednak
właśnie ciągnęło Kukume, szła zatem szybko, rozglądała się dookoła.
Miejsce leżało na styku dwóch dość często uczęszczanych traktów, więc
nie brakowało w nim ludzi. Nie zdziwiłaby się właściwie, gdyby spotkała
znajomą twarz; może któregoś z braci astrologów? Albo Leę i Antaresa,
Gosię?
Kolejne kilka minut później nawet bez pomocy czapli trafiła na kogoś,
kogo istotnie kojarzyła; mężczyzna przechodził niedaleko, Kukume zajęło
jednak dłuższą chwilę, by go zidentyfikować, należał do gildii od
niedawna. Pamiętała jednak, że również był posłańcem.
Jeszcze niedawno zapewne tylko skinęłaby mu głową, by zaraz zniknąć w
gąszczu wozów i ludzi. Teraz jednak podeszła, zaczekała chwilę, aż
Reginald ją zauważy:
— Cześć. Nie mieliśmy jeszcze okazji się sobie przedstawić, jestem
Kukume, również należę do gildii — skinęła głową, przedstawiła się na
wypadek, gdyby jej nie kojarzył. — Wracasz może z misji?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz